| [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia | |
|
Autor | Wiadomość |
---|
Francesca de Monfort - dragon age PBF - |
Temat: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Pon Cze 20, 2016 10:55 pm | |
| Opuszczona rezydencja na obrzeżach Val Royeaux już z daleka krzyczy, że kiedyś żyło się tu godnie i luksusowo. Wiele skrzydeł, przybudówek, mnogość kolejnych pięter, nawet wznosząca się dumnie wieżyczka - to wszystko tętniło kiedyś życiem i ociekało bogactwami. Teraz jednak ani nie tętni, ani nie ocieka, po prostu jest. Może to nieuregulowane sprawy majątkowe, a może rozsiane legendy o urzędujących tu straszydłach (których templariusze z jakiegoś względu - zapewne wrodzonej złośliwości! - nie chcą przepędzić) sprawiają, że dom stoi i pozostaje niczyj. Niczyj - czy raczej tego, kto akurat go sobie przygarnie i obroni przed innymi kandydatami do włości. Sama rezydencja kąskiem jednak jest średnio łakomym. Owszem, ma dach, ściany też ma, chroni od wiatru, deszczu i niepożądanych spojrzeń, poza tym nie oferuje jednak nic poza kurzem, trzeszczącymi podłogami i meblami w kawałkach. Splądrowana tuż po opuszczeniu przez niegdysiejszych właścicieli oferuje nie tylko luksusów, ale choćby minimalnych wygód. Tak czy inaczej, spartańskie warunki niektórym wystarczają. Ci, którzy zdecydują się przekroczyć progi ponurego domostwa, do dyspozycji dostają trzy pełnoprawne piętra, mnogość pokoi wszelakiego zastosowania (od salonu, przez bibliotekę i kuchnię aż po sypialnie różnych rozmiarów), wieżyczkę (wchodzisz na własne ryzyko, chwieje się to przy najlżejszym wietrze) oraz strych rozciągający się nad dwoma największymi skrzydłami domu. |
| | |
Therion Meran - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Sro Cze 22, 2016 12:52 am | |
| Coś w końcu musiało pójść nie tak. Dwa tygodnie spokoju w Val Royeaux i tak wydawały się zbytkiem łaski dla kogoś, kto lubił uwodzić nie te szlachcianki, które wypadało i opróżniać ich dłońmi ojcowskie sakiewki. A teraz to – trójka maruderów obdartych gorzej niż portowi żebracy, jakim troszkę za bardzo spodobała się zaadoptowana przez maga stara willa. Bądź co bądź, dla człowieka nie posiadającego zbyt wiele, może odrobinę więcej niż zarzucone na garb szmaty, cztery stojące razem ściany i nieprzeciekający dach stanowiły luksus tak wielki, że warto było sięgnąć po przytroczony do paska podrdzewiały sztylet. Therion spodziewał się, że mimo okropnej reputacji tego miejsca, plotek o wyciu i demonach ciągnących się korytarzami, ktoś poza nim w końcu odważy się przekroczyć próg, mając w alternatywie sypianie pod gołym niebem – tylko tego dnia jakoś stracił czujność, poczuł się zbyt pewnie i teraz miał za swoje. Podłogi w całym domostwie skrzypiały niemiłosiernie, wcale a wcale nie pomagając w ukryciu się. Magia? Och tak, zdecydowanie łatwiej byłoby powalić ich jednego po drugim, ale... Ból rozkwitł w prawym boku, posyłając przez całe ciało gwałtowny, elektryczny dreszcz, na ułamek sekundy zalewający widoczność ścianą bieli. Ten ułamek wystarczył, żeby wpaść na butwiejący stół, zostawić w kurzu zdarte dłońmi ścieżki i paść z hukiem na podłogę. Po co ci było to uciekanie, durniu? Gdybyś się uparł, dałbyś im radę. Aż tak nie chciałeś plotek o apostatach buszujących po opuszczonych domach? Krzywiąc się, mężczyzna zupełnie odruchowo sięgnął do miejsca rozdartego rzuconym nożem, odnajdując pod palcami lepką, ciepłą wilgoć krwi – rana na szczęście nie była głęboka, łatwa do założenia opatrunku, zrobi to później... O ile przeżyje, bo trójka maruderów zbierających się dookoła w niesympatycznym kółeczku posyłała w dół rivańskiego kręgosłupa kaskady zimnych dreszczy. Żeby chociaż miał przy sobie kostur, kiedy się pojawili, dałby im po kolei w mordę, temu plującemu mu teraz na kaftan strzaskałby szczękę, tamtemu parszywe łapsko za to łapanie za włosy i potrząsanie, a trzeciemu... Jeszcze nie wiedział co, ból i bezpośrednie, bardzo wyraźne zagrożenie, mocno odbierały mu animuszu. Bo przecież kiedy grożą ci wbiciem kozika prosto w serce i masz solidne podstawy sądzić, że faktycznie to zrobią, trzęsiesz się o swoje życie. Nawet jeśli jesteś magiem z nieograniczonym potencjałem na wyciągnięcie ręki. - Ale po co te nerwy...! No właśnie, po co? Co tej trójce obwiesiów mogła przynieść śmierć jednej przybłędy, która wcale nie wyglądała na odpowiednio ważną, by nosić przy sobie sakiewkę ciężką od złota? Na Stworzyciela, wystarczyło się przyjrzeć, żeby zobaczyć, że w bucie miał dziurę, kaftan wypłowiał od słońca i poprzecierał się, a na pasie nic nie wisiało! Być może fantomowy błysk od dawna niepolerowanej stali odbił się w żółtych oczach maga, gdy właściciel noża unosił rękę, ale nie to miało w tej chwili największą wagę – przybity do muru, pojmując aż nadto jasno, że łgarstwo to zbyt wyrafinowana metoda na tę trójkę, oderwał dłoń od rany, sięgając do tyłu i na ślepo łapiąc jednego z napastników za nadgarstek. Sięgnięcie po płynącą w żyłach siłę było tak naturalne jak oddech, a utkanie na końcach palców niewielkiego wyładowania elektrycznego proste i odruchowe. Tylko tyle, by porazić parszywca, odbierając mu na pewien czas władzę nad własnymi mięśniami. Nie mógł mieć pojęcia, co będzie dalej, ale niech go samotny bryłkowiec stratuje i zeżre, jeśli w sytuacji tak beznadziejnej podda się bez walki. |
| | |
Francesca de Monfort - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Sro Cze 22, 2016 1:17 am | |
| Patrole stały się tak elementarną częścią jej życia, że już dawno przestała na nie marudzić. Zresztą, czy kiedykolwiek to robiła? Szczerze mówiąc, nie przypominała sobie by użalała się na konieczność opuszczenia koszar, by po raz nie wiadomo który przejść się znajomymi uliczkami, sprawdzić znajome kąty i wrócić ze znajomym poczuciem spokoju, ale też delikatnego znudzenia. Zapytana, nie byłaby w stanie wskazać, kiedy z jej strony mogły paść jakiekolwiek słowa krytyki czy jakikolwiek protest, że po co? dlaczego? to nie potrzebne. Tak naprawdę chodzenie wciąż tymi samymi ścieżkami definiowało jej życie. Niegdyś robiła to w Halamshiral, gdzie dorastała, potem w Mroźnym Grzbiecie, teraz wreszcie w Val Royeaux. Niegdyś u boku matki, potem Nikolaia i zakonnych zwiadowców, teraz wreszcie coraz częściej sama. Było tak, jakby nie potrafiła inaczej, jakby ciągle musiała być w drodze. Na przeprawie przez góry lub na patrolu. Co to za różnica? Nigdy więc nie narzekała, co więcej, czerpała z tych wyjść tak wiele przyjemności, że to aż nieprawdopodobne. Jej zawód, to całe bycie templariuszem - nie, to nie napawało jej aż taką satysfakcją, jak by mogło, nie sprawiało, że czuła się lepiej. To ostatnie wywoływały szczegóły, które Zakon mógł jej dać. Nie ogół w postaci metki, jaką sobie przykleiła, metki ostrza na magów, ale właśnie pojedyncze elementy, które z łatką tą się wiązały. Ciężar butów. Szczęk rękawicy przy zaciskaniu pięści. Ciężki stukot butów na bruku. Brzęk zdejmowanego wieczorem zakonnego wisiora. Szelest szat, które Dammartin pomagał jej czasem zakładać. Szczegóły, szczegóły takie same, jak widok znajomych miejsc. Położona na obrzeżach stolicy rezydencja też nim była, szczegółem, punktem zaczepienia, który nic jej nie dawał, jednocześnie dając bardzo wiele. Opuszczona posiadłość była jednym z wielu miejsc, które Francesca sprawdzała co jakiś czas i które za każdym razem przyspieszało bicie jej serca. Potencjalna kryjówka wyrzutków społecznych czy, co ważniejsze z jej zawodowej perspektywy, apostatów nie oferowała zupełnie nic poza ewentualnym zagrożeniem, a jednak jej widok pannę de Monfort cieszył. Pomimo tego, że dom był w ruinie, stając na jego progu kobieta czuła się... Inaczej. Lepiej niż w wielu innych miejscach. Zawsze witała ją cisza, którą zakłócała własnymi krokami. Jedynym trzeszczeniem było trzeszczenie wtedy, gdy naciskała na kolejne deski czy stopnie schodów, jedynymi krokami były jej kroki. Tak było zawsze, tak wyglądała rutyna. Kilka chwil świętego spokoju, kilka chwil na głębszy oddech i delikatne starcie kurzu opancerzoną dłonią. Ulotny moment... czegoś. Nie mistyczny, nie religijny. Po prostu nietypowo spokojny w tych burzliwych, niewygodnych czasach. Jednak nie dziś. Dziś było głośno, a przez to obco. Dziś było tak, jak nie powinno być, jak nie chciała, żeby było. O rezydencji krążyło wiele plotek, w żadną nie wierzyła - żadnych demonów i strachów, to przecież już sprawdzono. Ale wciąż odwiedzała tę posiadłość, prawda? Ona lub jej bracia i siostry. Zaglądali tu co jakiś czas, bo zawsze istniało ryzyko, że ktoś tu zamieszka. Czyżby więc dziś? De Monfort nie cofała się, nie miała powodu. Ciężar zbroi uspokajał, podobnie jak znajomy kształt drzewca Lathari w dłoni. Francesca nie uciekała, nie kiedy była w pracy. Patrol? Patrol zawsze wiązał się z jakimś ryzykiem, nic nowego. Jej obowiązkiem było sprawdzić, z czym miała do czynienia i, po prawdzie, to też nie było niczym szczególnym. Standardowe obowiązki, czyż nie? Zresztą, tu nawet o tym nie było mowy. Była templariuszem, nie gwardzistką, wojownikiem gotowym na zagrożenia większe niż banda opryszków. A tu? Tu nawet bandy nie było. Dwóch... Nie, trzech. Trzech oprychów i ofiara. To nic wie... Błysk, który mógł umknąć nawet wprawnemu oku. Jedna iskra, która w żaden sposób nie mogła być naturalną. Wyładowanie, które w jednej chwili pozbawiło sił trzymanego za nadgarstek mężczyznę. Szlag by to trafił. - Nie radzę. - Słowa były jednak proste, rzeczowe i bardzo odległe od nawet nie próbuj, chłopcze. Dłoń, która drgnęła, było dłonią uzbrojoną a nie tą, którą zwykła rozpraszać zaklęcia. Mag. Miała do czynienia z magiem, to jasne. Ale nie on ją teraz absorbował. Bo, wiecie, podejście Franceski do kwestii bezwzględnego zatrzymywania każdego napotkanego apostaty nie było tak oczywiste, jak być powinno. |
| | |
Therion Meran - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Sro Cze 22, 2016 2:22 am | |
| Tak to już chyba jest, że jeśli jedna rzecz pójdzie nie tak, ciągnie za sobą całą serię kolejnych wydarzeń. Zbyt zaaferowany problemem, który miał na wyciągnięcie ręki, Rivańczyk kompletnie nie zwracał uwagi na dźwięk kroków jeszcze jednej osoby – dopiero kiedy stanęła w drzwiach chrzęszcząc zbroją, przeniósł na nią wzrok i zamarł na jeden krótki moment. Nie radzę. Jeszcze tylko tego tu brakowało do pełni szczęścia... Nie przysłuchując się zbyt intensywnie przekleństwom niezdarnie ciskanym przez oprycha, którego poraził, a który aktualnie podrygiwał niekontrolowanie na wysokości podłogi, apostata nie przestawał przyglądać się templariuszce z nieprzyzwoitą wręcz intensywnością. Nie próbował się tłumaczyć, odwracać jej uwagi, ani nawet próbować wstawać – opuścił tylko dłoń, z powrotem zaciskając palce na ranie, by spowolnić krwawienie, ot tak na wszelki wypadek, gdyby jednak miał ujść z tego wszystkiego z życiem. - Paniusiu, nic paniusia zakonna nie widziała, nie warto brudzić zbroi – stojący najbliżej wejścia oprych rozciągnął usta w uśmiechu, jaki zapewne miał wydać się pannie de Monfort czarujący, ale cały efekt zrujnował brak kilku zębów, wybitych zapewne w jakichś bójkach. I błysk, ten paskudny błysk w oczach wyraźnie podpowiadający, że choć kobieta była lepiej uzbrojona, to on nie należał do tego typu, który podkuli ogon i ucieknie, węsząc widmo porażki. Musiał nadawać animuszu swoim kompanom, robiąc z nich brutali o tyle niebezpiecznych, że nie znających pojęcia granicy przy jakiej należałoby się wycofać. Człowiek, który przemówił do templariuszki wciąż trzymał w dłoniach nóż, ani myśląc go schować. Drugi z niewielkiej bandy, ten stojący dotąd posłusznie z boku i wykonujący tylko polecenia, bez żadnego ostrzeżenia kopnął potężnie w zraniony bok leżącego apostaty, wyrywając mu z gardła suchy, zduszony okrzyk i wywołując zupełnie naturalną reakcję skulenia się w sobie. - To za Cisko, gnoju – wysyczane miękkim, płynnym orlezjańskim jakoś umknęło w dzikim szumie krwi w skroniach, który zdawał się wyciszać wszystko inne. Nabieranie powietrza nagle stało się bardzo trudne i wymagało skupienia, podobnie zresztą jak sfokusowanie wzroku oraz zmuszenie tego wrednego obrazu, by przestał płynąć przed oczami. Unosząc nieco głowę, Therion potrząsnął nią krótko wyraźnie czując zapach stęchlizny i wilgoci, którym przesiąkło wszystko w tym budynku, a gdy w polu widzenia znów pojawiły się stopy, zacisnął zęby, uderzając otwartą dłonią w podłogę. Para wodna zebrana z powietrza kilkoma iskrami mocy skropliła się i dyrygowana przez maga obniżyła temperaturę, skuwając lodem nieduży fragment desek oraz nogi napastnika aż po same kolana. Obelgi ciskane nagle falą przez niezadowolonego z tego obrotu spraw oprycha sprawiły, że mężczyzna odepchnął się w tył, byle jak najdalej, byle z zasięgu jego rąk. Szczególnie, gdy zaczął tłuc pięścią w lodową pokrywę, próbując odłamać od niej tyle, żeby się uwolnić. - Porąbańcy – wydusił bezwiednie i wiedziony czymś więcej niż instynktem, ponownie spojrzał w kierunku templariuszki - Zostajesz? – spytał, mając tę cichutką nadzieję, że zna na tyle wspólną mowę, by go zrozumieć. |
| | |
Francesca de Monfort - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Sro Cze 22, 2016 11:30 am | |
| Ostrza Lathial, jedno i drugie, wielokrotnie kosztowały już krwi, rzadko kiedy jednak była to tak naprawdę krew ludzka. Na ścieżkach Mroźnego Grzbietu większość ofiar stanowiły zwierzęta, bo Awarów, wbrew pozorom, łatwo było uniknąć - wystarczało być ostrożnym, a to przecież Francesca potrafiła. Podobnie na ścieżce templariusza - tu wprawdzie jej oponentami faktycznie byli już przedstawiciele jej własnej rasy, co więcej, przedstawiciele którzy zwykle sami prosili się o niedelikatne traktowanie, nawet wtedy jednak de Monfort nie decydowała się na brudzenie włóczni. Odarcie maga z jego mocy, uderzenie opancerzoną dłonią, w ostateczności wyduszenie powietrza z płuc celnym trafieniem drzewcem - tyle zwykle wystarczało, by opanować zamieszanie i spełnić swe zawodowe obowiązki. Nie, to nie ludzka krew spływała po ostrzach Lathial. Aż dotąd to przeciw demonom, tylko przeciw nim broń była wykorzystywana w pełni. A ci tutaj, ci trzej, demonami z pewnością nie byli. Co więcej, nie byli kimś, na kogo Francesca miałaby ochotę w ogóle podnosić swą włócznię, tak, jakby podobna sprzeczka była poniżej jej godności i mogła zbezcześcić doskonałość Lathial. Może więc wystarczyło odejść? Ostatecznie jeśli mag - jeśli dotąd miała jeszcze wątpliwości, w momencie skucia kolejnego z napastników lodem żadne nie miały już racji bytu - znalazł się w podobnej sytuacji, najpewniej w jakiś sposób zawinił. Prawda jest taka, że w mieście - podobnie jak w dziczy - mało co dzieje się bez powodu, zawsze jest jakaś przyczyna i skutek. Może więc wystarczyłoby po prostu odejść, pozwolić działać prawom ulicy. Tylko, wiecie, Francesca tak nie robiła. Może i nie była gwardzistką, jej zadaniem może i nie było jako takie pilnowanie porządku, ale skoro już napotkała podobną sytuację, to owszem, zamierzała się w nią wtrącić i posprzątać. A mag... Cóż, mag. Mag będzie na później. - Ze wzrokiem paniusia zakonna ma akurat wszystko w jak najlepszym porządku - stwierdziła więc oschle, jednocześnie poprawiając ułożenie dłoni na broni. Jeśli już któryś argument miał do niej dotrzeć, przekonać do zmiany zdania, to z pewnością ten drugi. Nie warto brudzić zbroi, co? - A zbroja... Tak, masz rację. Rzeczywiście nie warto. - Przyznała, w kolejnej chwili pochylając jednak Lathial i nie bawiąc się w szczególne czułości, potraktowała jej drzewcem piszczel mężczyzny, wkładając to dość siły by, mówiąc wprost, po prostu mężczyznę podciąć. Jakkolwiek nie chciał być uroczy, na zakurzonej podłodze wyglądał lepiej. Nie zbliżając się nawet na odległość, która umożliwiłaby rywalowi jakiekolwiek wymachiwanie nożem - wbrew pozorom jej w gruncie rzeczy lekki pancerz miał czułe punkty i dzierżone przez wprawną dłoń ostrze wciąż mogło Francesce zrobić krzywdę - przytknęła dłuższe z ostrzy włóczni do piersi powalonego, jednocześnie stalowym uściskiem drugiej dłoni chwytając za kark oprycha częściowo unieruchomionego lodem. Warknięcie rozproszenia magii tylko czekało, by z lodu go uwolnić, chwilowo jednak zawisło jeszcze na języku de Monfort, czekając na odpowiednią okazję. - Sądzę, że już się zabawiliście - stwierdziła spokojnie i choć w tej samej chwili padło pytanie ze strony maga, Francesca zaszczyciła chwilową ofiarę tylko uważnym spojrzeniem, nie racząc na jego zaczepkę odpowiedzieć. Zresztą... Chyba było widać, nie? Nigdzie się nie wybierała. Na razie. Jej uwaga znów powędrowała ku spacyfikowanym - a przynajmniej szczerze na to liczyła, nie była w nastroju na większe starcia z niepokornymi rzezimieszkami - oprychom. - Dość już rozrywki na dziś, prawda? - Skrzywiła się lekko. - Proponuję się stąd zabrać zanim zmienię zdanie. I weźcie kolegę, on sam chyba nigdzie nie pójdzie.
|
| | |
Therion Meran - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Sro Cze 22, 2016 4:28 pm | |
| Z chwili na chwilę do Theriona coraz wyraźniej docierało w jak bardzo patowej znalazł się sytuacji – z jednej strony oprychy, które permanentnie chciały wysłać go na drugą stronę, bo zajął wcześniej miejsce, jakie im się spodobało, a z drugiej templariuszka. Pytanie brzmiało tylko, co byłoby gorsze, zadźganie nożem w brudnej ruderze, czy użeranie się z człowiekiem, który miał wszelkie środki, żeby zaciągnąć go do Kręgu tak skrupulatnie unikanego przez te wszystkie lata. Z dwojga złego, widmo niewoli mimo możliwości późniejszej ucieczki przerażało Rivańczyka bardziej niż śmierć. Mocno nielogicznie? Zapewne tak. Tylko co logika miała wspólnego z ludzkimi uczuciami oraz lękami? Przywódca niewielkiej bandy zwalił się na podłogę jak kłoda podcięty przez drzewce Lathari, podnosząc z desek kłąb gęstego, gryzącego kurzu, którym zaraz zaczął się krztusić. Kiedy podnosił głowę, charcząc i spluwając nieelegancko, kobieta już przytykała koniec ostrza do piersi drgającego spazmatycznie oprycha, drugiego trzymając chrzęszczącą stalą dłonią za kołnierz. I choć był on człowiek wyjątkowo upartym, potrafiącym na mrugnięcie okiem wpaść w berserczy szał, miał też swój rozum, potrafiąc go używać do kalkulowania potencjalnych strat i zysków. A w tym momencie dalsze uszczerbki na zdrowiu czy też śmierć dwójki jego braci nijak nie równoważyły się z nagrodą w postaci darmowego miejsca do spania. Chcąc, nie chcąc, musiał odpuścić. Przynajmniej na razie, bo rivańska łajza która była powodem całego zamieszania, prędzej czy później zapłaci krwią za tę zniewagę. Bracia Oswell znajdą każdego, nawet jeśli templariusz zaciągnie go do Kręgu. Jeszcze znajdzie stal pod żebrami. Mimo tak nieudolnie maskowanej na twarzy wściekłości, głos mężczyzny był miękki i wyjątkowo służalczy, kiedy wsuwał z powrotem nóż za pas: - Paniusia się tak nie denerwuje, złość niedobrze robi na urodę. Rozproszy tylko tę śmierdzącą magię, tfu i zabieramy Cisko. Sięgając dłonią krawędzi stołu, Therion dźwignął się z powrotem na nogi, zwiększając ucisk na krwawiącym boku i z zaciśniętymi w cienką linię wargami, przyglądał się rozkuciu z lodowej pułapki najbliższego oprycha. Nigdy nie lubił oglądać templariuszy korzystających ze swojej największej przewagi względem magów, a już na pewno nie z tak bliska, gdzie tuż przed oczami rozluźniały się i pękały nici utkanych przed chwilą zaklęć. Jak cienki materiał pociągnięty zbyt mocno w dwóch przeciwnych kierunkach. Zmrużył tylko oczy, kiedy podpierając dygoczącego towarzysza, cała trójka ruszyła ku drzwiom, mamrocząc o rychłej zemście i oglądaniu się za siebie. Cudownie, pierwsi przyjaciele w Orlais! Moment, w którym zniknęli mu z pola widzenia, był tym samym, kiedy mag już zaczął tęsknić za nimi, pozostawiony sam na sam z kobietą zakutą w zakonną zbroję i o ciężkim do zinterpretowania wyrazie twarzy. Przykładając powoli dłoń w okolice serca, Rivańczyk skłonił się lekko, próbując wygiąć usta w uśmiechu roztapiającym serca dziewcząt, które dotychczas omotał sobie dookoła palca i sięgnął do sakiewek ich ojców, by przeżyć kolejne tygodnie. - Wybacz, że nie pokłonię się mocniej. Któryś z nich umie ciskać nożami – zaczął o wiele spokojniej, niż można by spodziewać się po osobie w jego sytuacji. Na początek musiał wybadać, w jak wielkich kłopotach się znalazł. |
| | |
Francesca de Monfort - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Sro Cze 22, 2016 5:24 pm | |
| Szybko poszło. Nie zaskakująco szybko, ale po prostu szybko. Trudno było jednak spodziewać się czegoś innego - przecież była templariuszem, a oni tylko grupą oprychów. Potrzeba byłoby nieco innych okoliczności - braku całego rynsztunku albo po prostu większej przewagi liczebnej - by szanse rozłożyły się inaczej. Teraz? Teraz wystarczył po prostu odpowiedni ruch i kilka chwil na złamanie uporu rzezimieszków, by w rezydencji ponownie zapanował spokój. Względnie. Gdy tylko trzej niechciani, pod koniec ostentacyjnie zignorowani osobnicy - Francesca nie raczyła odpowiedzieć na pozornie potulny komentarz, spoglądała na nich też tylko tak długo, jak potrzebowała, by upewnić się, że żadnemu nie strzeli do głowy jakiś głupi pomysł w stylu rzucania się z nożem na jej plecy - opuścili ponure wnętrza domu, na pierwszy plan wysunął się bowiem kolejny problem. Kolejny mówiący, ruchliwy, a aktualnie także krwawiący problem, z którym wedle wszelkich zawodowych dyrektyw powinna się rozprawić w jedyny słuszny sposób. W sposób, po który jednak sięgać nie zamierzała. Kołysząc leniwie skierowaną długim ostrzem ku ziemi Lathari templariuszka zwróciła się wreszcie ku magowi, przyglądając mu się z uwagą. Reguły Zakonu były proste - miejsce każdego władającego mocą było w Kręgu, nigdzie indziej. Każdy, kto znajdował się poza kontrolowanymi przez Zakon wnętrzami, powinien być ujęty i bezzwłocznie do tychże wnętrz odprowadzony. Mimo tego jednak... De Monfort wykonywała rozkazy, oczywiście, że tak. Jeśli dano jej nazwisko, konkretny rysopis i polecenie przyprowadzenia danego osobnika - przyprowadzała go. Była lojalna i dobrze przeszkolona. Była też jednak myśląca, a to sprawiało, że własne decyzje niekoniecznie szły w parze z tym, czego by od niej oczekiwano. Teraz nie miała rozkazu, sytuacja wymagała jej własnego osądu. A osąd Franceski był taki, że ten tutaj tylko się bronił, a używana przez niego magia była... oszczędna. Kontrolowana. Użyta w dokładnie w taki sposób, w jaki użyłaby jej sama templariuszka, gdyby podobną siłą władała. - Jesteś w stanie się opatrzyć? - zapytała ze spokojem, przedtem ulotnym, gorzkim uśmiechem zbywając teatralną nonszalancję. To, że nie zamierzała mężczyzny zawlec do Kręgu nie znaczyło jeszcze, że zamierza się spoufalać. Chociaż... W jej głowie zaczęła raczkować pewna myśl, której na ten moment jednak nie ubrała jeszcze w słowa. |
| | |
Therion Meran - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Sro Cze 22, 2016 11:12 pm | |
| Każdy mięsień w ciele Theriona był napięty jak struna, bo choć zdarzało mu się już mieć do czynienia z templariuszami, zawsze miał potencjalną drogę ucieczki – tutaj takiej szansy nie otrzymał, zamknięty w czterech ścianach bez broni, która stanowiła przedłużenie jego rąk i krwawiąc z dosyć paskudnego rozcięcia. Oboje zapewne rozumieli aż za dobrze, jak rozkładały się siły w potencjalnym starciu. Gdyby panna o nieprzyzwoicie jasnych, nieco drapieżnych oczach nie nosiła zakonnej zbroi, wystarczyłoby proste zaklęcie magii krwi zaszczepiające w jej umysł sugestię, że nie była świadkiem niczego niezwykłego. Mógłby ją porazić błyskawicą, zamknąć na pewien czas w lodowej bryle... Cokolwiek. Mógłby nawet spróbować, nie bacząc na fakt, że została wyszkolona specjalnie do radzenia sobie w tego typu sytuacjach, licząc na łut szczęścia, jakąś chwilę szalonej dekoncentracji przeważającej szalę na jego korzyść. Tylko, że nic, absolutnie nic nie sugerowało rozproszenia uwagi templariuszki, ani jej postawa, sposób w jaki palce zaciskały się wciąż na drzewcu, ani spojrzenie tak uparcie wbijane w twarz apostaty. Najprościej rzecz ujmując, miał przerąbane, z wizją zaciągnięcia do Kręgu bardzo, ale to bardzo blisko. Cóż, z Merana nigdy nie był zbyt dobry gracz drużynowy, nic dziwnego, że perspektywa nadzoru oraz odgórnych rozkazów pozbawiająca jakiegokolwiek miejsca na wolną wolę napełniała go tym specyficznym rodzajem obrzydzenia podszytego zwykłą paniką wiążącą się z życiem w niewoli. Póki co, grał więc, chcąc jak najszybciej zobaczyć, czy da radę cokolwiek zrobić, by wyłgać się z tej patowej sytuacji. Ukłon najwyraźniej nie zrobił na templariuszce żadnego wrażenia, Therion zresztą nie wierzył, że zwiększy tym gestem swoje szanse. Pytanie o opatrunek nieco zbiło go z tropu w momencie, kiedy spodziewał się raczej prostego i klarownego stwierdzenia, że teraz pójdzie razem z nią i da się wsadzić do wieży, ale nie zamierzał się o to dopytywać. - Łatałem już gorsze rzeczy. Muszę tylko wziąć bandaże z torby – odparł w podobnym tonie, przekrzywiając nieco głowę i przyglądając się kobiecie z ostrzejszego kąta. Nieprzycinane, ciemne włosy musnęły mu policzek do spółki z nienaturalnie jasnymi, zabarwionymi żółcią tęczówkami wywołując skojarzenia ze zmierzwionym, zaciekawionym ptakiem. |
| | |
Francesca de Monfort - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Czw Cze 23, 2016 6:18 pm | |
| Rozprostowała lekko plecy w nieudolnej próbie rozluźnienia spiętych już od kilku chwil mięśni. Lathari znieruchomiała w jej dłoni, a koniec dłuższego ostrza spoczął lekko na zakurzonym drewnie, pozostawiając wyraźny ślad w pokrywającym podłogę szarym dywanie. To nie było wycofanie się, żadne odejście od pozy defensywnej czy bojowej - naprawdę, nie warto było sprawdzać, czy Francesca potrafiła błyskawicznie podnieść włócznię i przejść do ataku, bo owszem, potrafiła - ale też z pewnością nie była to poza, jakiej należałoby oczekiwać po templariusz. Templariusz, taki typowy - ot, chociażby jak Nikolai Dammartin, żeby daleko nie szukać - już od dobrych paru chwil wlekłby zapewne maga w kierunku Kręgu, ewentualnie pacyfikował krnąbrnego apostatę, gdyby ten się opierał. Ale Francesca... Cóż. To było trochę bardziej skomplikowane. De Monfort, pomimo szlacheckiego nazwiska, wychowała się w Górach Mroźnego Grzbietu. W górach należących - może nieoficjalnie, w praktyce jednak tak właśnie było - do Awarów. Do klanów, plemion, z których każde miało przynajmniej jednego szamana, pełnoprawnego maga. Zakon mówił, że magia to siła, którą za wszelką cenę trzeba kontrolować, bo daje zbyt wiele. Zakon próbował wbić jej do głowy, że mag poza Kręgiem nie może być magiem dobrym, nieproblematycznym, żyjącym w spokoju. Zakon tłumaczył, że nikt nie powinien dysponować taką siłą, jaką dysponują magowie, bo prędzej czy później władza, jaką te zdolności dają, uderza do głowy i prowadzi do nadużyć. Tyle, że Franceski nic z tego nie przekonywało i nie przemawiało za słusznością aresztowania przypadkowego apostaty, który swej mocy użył w skali nie większej niż ta, w której ona używała Latharil. Tam, gdzie ona cięłaby ostrzem, mężczyzna przywołał lód - poza tym jednak niewiele było różnic. Dlaczego miałaby więc go zatrzymywać? Dlaczego miałaby karać nieznajomego za coś, co sama by zrobiła. Jasne - może dlatego, że przecież nie miała pojęcia, jakim jest, gdy nie znajduje się w polu widzenia templariusza. Może dlatego, że w innych okolicznościach mógł znacznie swobodniej podporządkowywać sobie siły natury, krzywdząc i raniąc niewinnych. Może. To jednak były tylko gdybania, niepotwierdzone domysły. Francesca zaś... Francesca nie szufladkowała, a jej lojalność Zakonowi w tym momencie sprowadzała się do tego, że choć apostaty do Kręgu nie zabierze, to nie pozwoli mu też od tak panoszyć się po Val Royeaux. Co nie zmieniało faktu, że na razie mieli inny, perspektywicznie bliższy problem. Rana apostaty wciąż krwawiła, a de Monfort mimo wszystko nie czułaby się dobrze, gdyby zostawiła go w takim stanie. Był przecież człowiekiem. Magiem, ale wciąż zwykłą żyjącą, oddychającą, czującą istotą. - W porządku - stwierdziła więc spokojnie. Nie spuszczała z mężczyzny uważnego, czujnego spojrzenia, mimo wszystko starała trzymać się... dystansu. Ani nadmiernej nachalności, ani przesadnej poufałości. Ani też zaufania. Mogła mieć własne zdanie na temat całego tego cyrku związanego z magią, mogła mieć podejście łagodniejsze i bardziej liberalne, ale nie była głupia i nie zamierzała ufać komuś, kto równie dobrze mógł już knuć, jak się jej pozbyć. Magów i templariuszy ostatecznie miłość raczej nie łączyła. - Gdzie masz tę torbę? Pokaż mi. Ostatnie żądanie nie mogło być łatwym do zaakceptowania, ale Francesca nie zamierzała ustępować. Stwórca jeden wiedział, co apostata może mieć w swoich bagażach. Niemal na pewno kryło się tam coś, czego nie chciałaby poczuć na własnej skórze - choćby zwykły nóż. Poza tym... jakiś artefakt? magiczne toniki, wybuchowe fiolki, przedmiot będący nosicielem klątwy? Mężczyzna mógł posiadać wszystko, a de Monfort nie zamierzała ryzykować. Bandaże były potrzebne, oczywiście. Wolała jednak wydobyć je własnoręcznie, przy okazji dodatkowo oceniając, jak wielkim zagrożeniem mógł być ten tutaj. |
| | |
Therion Meran - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Czw Cze 23, 2016 10:55 pm | |
| Przeciąganie tego momentu w postaci braku konkretnej deklaracji ze strony zakutej w zbroję kobiety szybko zaczęło działać Therionowi na nerwy. Z jego cierpliwością bywało bardzo różnie – gdy uczył się jeszcze pod okiem magister Katriny, potrafił ćwiczyć i ćwiczyć, powtarzać podane instrukcje do upadłego, niejednokrotnie zasypiając z głową przytuloną do pulpitu oraz dłońmi płonącymi fantomowym bólem zbieranej w nich nadmiernie magii. Kiedy wypatrzył wyjątkowo obiecujące dziewczę na balkonie wielkopańskie posiadłości, umiał nie ubiegać się do mocy pochodzącej od demonów, by ją zdobyć. Kłamstwa potrzebne w jakimkolwiek momencie tkał z finezją, o jakiej wielu mogłoby pomarzyć, oplatając ofiarę lepkimi nićmi sprawnie i dokładnie jak pająk, który pochwycił w sieć swój następny posiłek. Rivańczyk potrafił też wybuchać gniewem tak gwałtownie, jak piorun uderza w ziemię – szczególnie w sytuacjach, kiedy zagrożona była jego własna wolność, którą cenił ponad wszystko inne. Francesca stąpała więc po bardzo cienkiej granicy między samokontrolą i zdrowym rozsądkiem, a wybuchem mogącym potencjalnie sprawić jej dużo problemów, bo choć Therion posiadał w sobie hamulec uniemożliwiający mu świadome morderstwo, to popchnięty ku skrajności mag przemieniony w plugawca stanowiłby dla pojedynczego templariusza wyzwanie. Mężczyzna zupełnie odruchowo oblizał spierzchnięte wargi, przełykając mocniej ślinę i walcząc z bijącym szaleńczo sercem, którego z chwili na chwilę dalszego trwania tego impasu coraz bardziej nie potrafił uspokoić. Mogłaby mieć litość nad jego nerwami i przynajmniej powiedzieć, co jej chodziło po głowie, a nie tylko wbijać w niego te niebieskie ślepia! - W porządku? – powtórzył z wyraźnie przebijającym w głosie niedowierzaniem, spoglądając na Francescę w sposób, który wyraźnie sugerował, że właśnie wyrabiał sobie o niej opinię absolutnej wariatki. Nie żeby w dalszej perspektywie miało to większe znaczenie. Powstrzymywane wcześniej rozedrganie powoli zaczynało objawiać się drżeniem w ciele maga, widocznym szczególnie jeśli akurat skierowało się wzrok ku dłoniom ukrytym pod rękawicami bez palców. Odetchnął głębiej, wcale a wcale niezadowolony z pytania templariuszki – nawet jeśli chciała mu podać rolkę bandaża, to z racji zawodu oczywistym było, że przejrzy wszystko, co znajdowało się wraz z nim w torbie, sięgnie też prawdopodobnie po jego cenny kostur, przesunie po nim ręce i zostawi swój ślad. Przywiązanie Rivańczyka do broni, w której tworzeniu miał swój spory udział, bywało momentami komiczne – kawał drewna cenił bowiem o wiele bardziej niż rodzinę, którą dawno temu pozostawił w Llomeryn, a także był gotów gryźć, kopać i ciskać błyskawicami, gdyby zaistniało ryzyko jego odebrania. Tylko z Fulgurem w dłoniach Therion czuł się cały. - Żebyś mogła grzebać w moim dobytku? – warknął, dłuższą chwilę po prostu patrząc z niechęcią w trochę zbyt ładną twarz templariuszki. Wszyscy, którzy należeli do zakonu powinni już z daleka wyglądać jak krzyżówka portowej dziwki i mrocznego pomiotu, łatwiej byłoby ich unikać nie wadzącym nikomu apostatom. Gdyby okoliczności nie przedstawiały się tak patowo, z pewnością nie poszedłby na żadne kompromisy. - Drugi pokój, przesuń szafkę bez drzwiczek. Na podłodze znajdziesz dwie poluzowane deski – powiedział wreszcie takim tonem, jakby to wyznanie sprawiło mu ból. - Przeglądaj sobie torbę, ale nie dotykaj kostura. |
| | |
Francesca de Monfort - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Czw Cze 23, 2016 11:29 pm | |
| Z cierpliwością zasadniczo był ten problem, że kiedyś się kończyła. Nie ważne, jak wielkie miało się jej pokłady, jak intensywnie się nad nią pracowało i przez ile lat stopniowo przesuwało się jej granice - kiedyś to wszystko musiało pęknąć, rozbić się w drzazgi, posypać i wywlec na wierzch wszystko, co kryło się pod maską stoicyzmu, rozbawienia, zrozumienia. I nie, nie było od tego wyjątków. Kres dotyczył każdego, różnił się tylko czas, jaki dzielił od eksplozji. Teraz? Teraz nie było inaczej. Cierpliwość maga niewątpliwie była wystawiana na próbę, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ale to samo działo się także ze spokojem Franceski. De Monfort naprawdę potrafiła wiele znieść, potrafiła dawkować agresję, potrafiła w pewnym zakresie hamować pewne automatyzmy, które wbił jej do głowy Zakon. Tylko ta kontrola nad samą sobą nie była wieczna i nienaruszalna. - Właśnie tak - na warknięcie odpowiedziała warknięciem, mrużąc nieco jasne ślepia. Umówmy się, nie wychodziła do apostaty z sercem, ale z pewnością z przyzwoitością na dłoni. Nie chciała się dogadać, ale wykorzystać własną inicjatywę tak, by sytuacja zakończyła się... Normalnie. Cywilizowanie. Bez szarpania mężczyzny za te jego szmaty, bez scen i bez wywlekania go tam, gdzie chcieliby go widzieć jej przełożeni. Chciała trzymać się teorii o człowieczeństwie, o tym, że magia niczego nie warunkuje i nie sprawia, że łatka maga wystarczy, by traktować osobnika jednocześnie za lepszy i gorszy sort, kogoś, kogo trzeba zakuć w kaganiec i łańcuchy. Wierzyła, że w jej rozumowaniu jest sens, że segregowanie z perspektywy zdolności, jakie ktoś posiadał, jest bez sensu - że wśród magów złych znajdzie się dokładnie tak samo, jak w całej reszcie społeczeństwa, nie inaczej. Chciała. Chciała zachować taką perspektywę. Ale apostata tak bardzo to teraz podważał, tak bezczelnie szarpał tę przyzwoitość, którą de Monfort chciała mu zaoferować. Przyzwoitość, której żaden z jej kolegów by mu nie dał, o której nawet by nie pomyślał. - Właśnie po to. I może także, bym mogła zabrać, co mi się pędzie podobało. - Spod zmrużonych powiek wychynął nieco bardziej drapieżny błysk. Na cholerę w ogóle w to brnęła? Może teorie Zakonu miały w sobie ziarno prawdy. Może po prostu miały coś ułatwiać, oszczędzać takich problemów. Mimo tego nie była w stanie przekonać się do zmiany zdania. Uśmiechnęła się tylko gorzko, prychnęła cicho i potrząsnęła głową. Warunki, rozkazy, żądania. Za samo to gotowa byłaby dać się zaszufladkować razem z całą resztą templariuszy, razem z tymi, którzy nadużywają swej pozycji, którzy zbyt się z nią panoszą. Za samo to gotowa była wyrzucić na śmietnik swe dobre chęci i dojść do wniosku, że nie warto. Nie zrobiła tego jednak, podobnie jak właściwie nie skomentowała ostatniego... czego właściwie? Ostrzeżenia? Groźby? Stłumiła kolejne parsknięcie, w jednej chwili zyskując chęć jak najszybszego zakończenia sprawy - choć wciąż jeszcze po swojemu - i upewniając się, że nie obędzie się bez kolejnych spotkań. Puszczenie apostaty zupełnie wolno, udawanie, że nie wie o jego istnieniu jak na zawołanie stało się czymś zupełnie niemożliwym. Tak samo niemożliwym, jak pozostawienie mężczyzny za swoimi plecami. W jednej chwili uniosła ostrze z podłogi, o którą dotąd się opierało, jednocześnie w dwóch krokach pokonując dzielący ją od apostaty dystans. Bez wahania położyła mu rękę na ramieniu i pchnęła w kierunku wskazanego jej pokoju. Naprawdę myślał, że spuści go z oka? Nie umierał, więc nie widziała przeszkód dla których nie miałby być zdolnym iść razem z nią. To, że nie zabierała go do Kręgu, nie było równoznaczne z zaufaniem, bynajmniej, a w kontaktach z magami miłosierdzie i przyzwoitość wciąż szybko osiągały swe granice. Proste. Logiczne. - Dalej, idź przodem - rzuciła oschle, nie mając zamiaru dyskutować z jakimś oporem. Popchnięcie było stanowcze, mogło być jednak jeszcze bardziej, gdyby apostata zamierzał się spierać. - Popilnujesz sobie tego kostura - prychnęła cicho. Oczywiście, że nie miała zamiaru pozwolić magowi choćby na wyciągnięcie ręki w kierunku broni, ale niech sobie popatrzy. Niech się upewni, że jego zabawka będzie leżała dokładnie tam, gdzie ją zostawił. No i, przede wszystkim, niech wciąż będzie w jej własnym polu widzenia. Zasada ograniczonego zaufania, ciąg dalszy nastąpi. Tak czy inaczej, we wskazanym pokoju ruchem głowy i jeszcze jednym sugestywnym naporem skrytej w rękawicy dłoni na męskie ramię wskazała kąt, w którym życzyła sobie, by apostata pozostał, sama bezceremonialnie przesuwając szafkę i lokalizując luźne deski. Wsuwając ostrze Lathari najpierw pod jedną, a potem drugą z nich bez wahania podważyła obie, tym samym ujawniając zawartość kryjówki. Na kostur rzucając tylko okiem, zainteresowała się tak naprawdę jedynie torbą. Wyciągając ją i otwierając jednym ruchem, zajrzała do środka. Nóż, książka... bandaże. Bez wahania wyciągnęła rolkę opatrunku i jednym płynnym ruchem rzuciła ją magowi, w tej samej chwili z powrotem opuszczając torbę do skrytki. Tyle, po bólu. Dobytek maga jej nie int... Dobrze, inaczej. Może i ją interesował. Może intuicja wyła teraz, nakazując sprawdzenie, czy ta książka nie jest przypadkiem czymś nadającym się do zarekwirowania. Może. Ale de Monfort była niepoprawną optymistką. Nawet przy ograniczeniu zaufania, dawała jego kredyt. Kredyt kontrolowany, sprawdzany i ewentualnie weryfikowany, ale aktualnie jeszcze obecny. Kredyt, który sprawiał, że nie przeszukiwała wszystkiego tak dokładnie, jak jej koledzy, jeśli nie miała ku temu konkretnych przesłanek. A teraz nie miała. Jeszcze. Tak czy inaczej, bandaże znalazły się już w dłoniach apostaty, Francesca ponownie więc przeniosła wzrok na mężczyznę i uniosła brwi znacząco. Dalej, ogarnij się. Nie mam całego dnia. |
| | |
Therion Meran - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Pią Cze 24, 2016 2:42 pm | |
| Jeżeli wcześniej ta sytuacja była tylko irytująca, teraz w zawrotnym tempie nabierała wszelkich znamion dziwności i Therion kompletnie nie wiedział, co o tym sądzić. Odkąd templariuszka wparowała do pomieszczenia, wyhamowując nieco działania jego niedoszłych oprawców, ani razu nie padło słowo Krąg lub apostata, a już tym bardziej ja-dobry-templariusz, ty-wredny-plugawiec, które w jakiś sposób pozwalałby się domyślić intencji kobiety, przejrzeć motywy jej postępowania, bo na razie każda z podjętych przez Franceskę decyzji wydawała się magowi zwyczajnie nielogiczna z perspektywy tego, kim była. Czyżby Zakon dorobił się nowych metod postępowania z osobami władającymi magią? Coś w stylu zdekoncentruj, a potem utnij łeb, zanim wezwie demona? Biorąc pod uwagę, jak jasno pokazał kobiecie swoje niezadowolenie, Therion nieco się dziwił, że opancerzona, templarska pięść jeszcze nie spotkała się z jego szczęką – nie żeby narzekał, w końcu nieskromnie cenił sobie przystojną buźkę, którą obdarowali go rodzice. Był to po prostu kolejny element, który czynił to spotkanie jeszcze bardziej osobliwym. - Zakon płaci tak źle, że musicie dorabiać sobie na boku? – odparł zaczepnie na niedoprecyzowaną do końca groźbę odebrania części dobytku. Może i głupio, może powinien raczej płaszczyć się przed tą nieznajomą kobietą... W końcu jej decyzje miały moc zaważenia na jego życiu, ale instynkt samozachowawczy najwyraźniej przeżywał właśnie częściową awarię, nie hamując ciętego, rivańskiego języka, ani nie łagodząc nieprzyjaznego wyrazu twarzy czy podejrzliwości wyzierającej z jasnych oczu. Niechętnie zdradzając pannie de Monfort lokalizację swoich bagaży, mag ledwo przełknął syknięcie, prostując się jak naciągnięta struna, kiedy templariuszka podeszła bliżej, bezpardonowo kładąc dłoń na jego ramieniu i popychając. Och, a więc teraz otwarcie nim pomiatała? Co za urocza zmiana. Zmuszony porzucić plan ucieczki formujący się szybko w głowie, Therion postąpił te kilkanaście kroków ku sąsiedniemu pomieszczeniu, stając w kącie z dala od drzwi i okien, gdzie pokierowała go Francesca. Doskonale wiedziała, co robi, nie zostawiała najdrobniejszego marginesu błędu, zamykając mu przed nosem opcje, jeszcze zanim się porządnie pojawiły. W ogóle się z tym nie kryjąc, mag bardzo uważnie przyglądał się poczynaniom templariuszki, gdy najpierw odsuwała szafkę, unosiła końcem ostrza obluzowane deski i wreszcie przykucnęła, wyciągając z zagłębienia pod podłogą podróżną torbę. Na krótki moment wstrzymał oddech, kiedy opancerzona dłoń niemal musnęła długiego drzewca, zaraz nakazując sobie spokój – już i tak wyraźnie dał jej do zrozumienia, że ta broń była dla niego bardzo cenna, nie musiał się bardziej pogrążać. Spodziewał się rewizji, wysypania wszystkich przedmiotów na podłogę, obejrzenia ich z każdej strony, a potem zarekwirowaniu czegoś dla zasady, tak żeby dodatkowo podburzyć jego nadwątloną cierpliwość i skołatane nerwy. Wciąż i wciąż, z każdą mijającą chwilą cisnęło mu się na język pytanie o Krąg, czy właśnie tam go zaraz zabierze i zamknie, ale jakąś drobną cząstką siebie, tą która zawierała w sobie wiarę we wszystkie niemożliwe cuda, miał nadzieję, że jeśli nie poruszy tego tematu, uniknie zniewolenia. Głupie, głupie przekonanie, ale gdy było się tak bardzo pozbawianym dróg ucieczki, podnosiło głowę, rozglądając się niepewnie. Therion odruchowo wyciągnął dłoń, gdy ciasna rolka bandaża poszybowała ku niemu, rzucona przez templariuszkę, przez chwilę przyglądając się złapanemu przedmiotowi jak jakiemuś niezwykle osobliwemu zjawisku. To było... Nie, chyba w tym momencie powinien przestać próbować cokolwiek interpretować, bo nic z tego, co się działo, nie chciało dać się zamknąć w znajomych granicach tego co znane. Napotykając wzrok kobiety i odczytując z niego ponaglenie, mag sięgnął do haftek trzymających razem poły kaftana, rozpinając je z lekkim, jakby nieco złośliwym uśmieszkiem, który nijak nie chciał pasować do okoliczności. Poły materiału zsunęły się z szerokich ramion Rivańczyka, odsłaniając ciało wyraźnie sugerujące, że apostata nie spędzał całych dni nad księgami. Mięśnie przyjemnie odznaczały się pod ciemną skórą poznaczoną gdzieniegdzie cienkimi, wypukłymi liniami starych blizn i jeśli coś odwracało od nich uwagę, to był to tylko okrągły, złoty wisior opierający się na torsie mężczyzny. Rana po cięciu nie była na szczęście tak głęboka, jak początkowo sądził Therion, wystarczyło ucisnąć, zrobić opatrunek ze zmiętego pasa bandaża, a potem wszystko przewiązać – oczywiście dałby sobie radę sam, po prostu chwilę mocniej by bolało przy obracaniu się, ale... - To trochę trudne samemu, będziesz tak miła...? |
| | |
Francesca de Monfort - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Pią Cze 24, 2016 10:02 pm | |
| Instynkt samozachowawczy - na miłosierdzie Stwórcy, ten nieszczęsny apostata nie posiadał go chyba za grosz. Francesca daleka była od wywyższania się i zadzierania nosa wtedy, kiedy nie miała ku temu podstaw, teraz jednak układ był przecież dość oczywisty - społeczeństwo wepchnęło ich w takie ramy, że to po jej stronie leżała teraz inicjatywa w kwestii decydowania o losie maga, nie na odwrót. Nawet uwzględniając protesty, opór, sięganie po rozwiązania siłowe, prawdopodobieństwo postawienia na swoim wciąż było raczej po jej stronie. Bo od tego była, czyż nie? Od tego, by tłamsić zapędy magów, by wychodzić naprzeciw wszelkiej magii, jakiej mogliby użyć i by sprowadzać ich do stworzeń względnie niegroźnych, które bez trudu można zamknąć w klatce. Tego ją uczono, do tego przygotowywano. To, że teraz nie zamierzała wcale z tych nauk korzystać nie znaczyło, że je zapomniała i stała się tylko głupią, nędzną imitacją templariusza. Mimo tego mag jak gdyby tego nie wyłapywał. Jego beztroska i jawna bezczelność prosiły się o ukrócenie, arogancja tylko podkopywała wiarę de Monfort w to, że zawsze, w każdej sytuacji i w każdym zawodzie warto być człowiekiem. Była templariuszem, kazano jej nieść głoszoną przez Zakon sprawiedliwość - jasne. Ale dlaczego miałaby rezygnować przy tym ze zwykłego, ludzkiego podejścia? Cóż. Może właśnie dlatego. Może właśnie przez takich osobników jak ten tutaj. - Zakon płaci równowartość każdego ujętego maga - stwierdziła ze stoickim spokojem, unosząc kąciki warg w nienaturalnie leniwym, nonszalanckim uśmiechu. - Czyli zazwyczaj rzeczywiście grosze. - Jak wiele było trzeba, by uciąć wreszcie ten temat i wepchnąć słowa mężczyzny z powrotem do gardła ich właściciela? Cóż, najwyraźniej wystarczyło po prostu przejść do rzeczy. Zmieniając scenerię wydarzeń na wskazany przez apostatę pokój i dobierając się do jego rzeczy, zaskakująco skutecznie zamknęła buźkę maga. I świetnie, naprawdę doskonale. Chwila ciszy była miodem na jej uszy, choć... Choć chyba nie o końca należało traktować ją za dobry omen. Prędzej ostrzeżenie, ciszę przed burzą. I rzeczywiście tak też było. Choć w dobytku mężczyzny nie grzebała bardziej, niż powiedziała, że będzie - bandaż, do cholery, tylko o to jej chodziło - i choć wyraźnie wykazywała chęci, by mimo wszystko apostacie pomóc, ten bynajmniej nie zachowywał się tak, jak by sobie życzyła. Nie całkiem tak. Uniesienie brwi zinterpretował wprawdzie dokładnie tak, jak trzeba, jednak sama realizacja niemego polecenia pozostawiała wiele do życzenia. Czy raczej - właśnie nie pozostawiała do życzenia absolutnie nic i to był ten zasadniczy problem. Gdy mężczyzna uporał się ze wszystkimi spinającymi kaftan haftkami, wyraźnie jednak czynność tę przeciągając, Francesca nie mogła ukryć delikatnego błysku w oku, błysku, który w jednej chwili przemieszał się z wciąż obecną irytacją i rozdrażnieniem. Choć układ był w tym momencie prosty i nie pozostawiający złudzeń - apostata był, jakby nie patrzył, po prostu jej ofiarą - Francesca wciąż pozostawała kobietą, na którą pewne widoki zwyczajnie działały. Na co dzień rzeczywiście nie wykazywała większego zainteresowania mężczyznami innymi niż Nikolai - a i tego przecież uparcie próbowała wyrzucić z głowy, zepchnąć na margines i nigdy do niego nie wracać - ale na co dzień nikt też się przy niej nie rozbierał. A już z pewnością nie robił tego w taki sposób. Arogancki. Bezczelny. Aż nadto wyraźnie złośliwy. W tym wszystkim było jednak coś jeszcze, element, którego mogła się chwycić. Choć spojrzenie samo prześlizgnęło jej się po półnagim ciele maga, choć nie była w stanie tak po prostu zignorować atrakcyjności apostaty - niczego mu przecież nie brakowało - to była rzecz, która w jednej chwili sprowadziła ją na ziemię, kierując myśli na nieco inne tory. Najpierw same blizny, potem - błysk złota na męskim torsie. Szczególnie ten ostatni w jednej chwili przykuł wzrok de Monfort, kazał zatrzymać się na nim i zmrużyć lekko oczy, gdy jeden z wielu nieposkładanych jeszcze puzzli wskoczył na swoje miejsce. Ten amulet... Widziała gdzieś już takie, może w książkach, a może u któregoś z magów z najbliższego Kręgu. Tevinter, to stamtąd pochodziła ta ozdoba, prawda? A jeśli Tevinter, to... Bieg myśli został gwałtownie powstrzymany, sprawiając, że chwilowo wszystko sprowadziło się do zasiania ziarna pewnych wątpliwości, zasadzenia pewnej teorii, która potrzebowała jeszcze czasu by dojrzeć, umocnić się, zyskać ramy prawdopodobnej. W tej chwili nie było na to czasu, teraz jedna myśl mogła tylko umościć się wśród innych w głowie Franceski i stać się czymś, co nie daje spokoju, co i raz wracając i zmuszając do zastanowienia. De Monfort nie miała okazji jej teraz przeanalizować, zajrzeć nieco głębiej, pójść za skojarzeniami. Nie miała okazji, bo... - Nie - prychnęła cicho na pytanie mężczyzny i założyła ręce na piersi. - Czy kilka chwil temu nie zarzekałeś się przypadkiem, że nie takie rzeczy opatrywałeś? - Skrzywiła się lekko z nieskrywaną irytacją. - Dalej więc, przestań się bawić i dokończ ten opatrunek. Naprawdę średnio ją to bawiło. Naprawdę nieszczególnie podobały jej się te gierki, te uśmiechy, te... Och, nazwijmy to po imieniu, wykorzystywanie słabości. Słabości, którą, gdyby się postarała, pewnie potrafiłaby okiełznać, opanować, zamknąć w klatce i ignorować, ale która teraz wciąż jeszcze panoszyła się samopas, nie chcąc odpuścić. De Monfort nie zamierzała zostawić apostaty bez uprzedniego upewnienia się, że mężczyzna rzeczywiście się tu nie wykrwawi, nie zakazi, że po prostu nie stanie mu się tu jakaś większa krzywda. Nie zamierzała tak po prostu odejść, ignorując to, że był ranny. Zamierzała poczekać, aż mag opatrzy się i dopiero wtedy opuścić rezydencję. Tylko, że apostata wcale tego opatrunku nie kończył. Po swym proteście, wyśmianiu pytania apostaty czekała jeszcze kilka chwil, świdrując mężczyznę ostrym spojrzeniem. Nie dało to jednak absolutnie nic. Złośliwy uśmieszek nie spełzł z lica apostaty, a opatrunek wcale nie został zawiązany, pozostając w dokładnie takim stanie, jak przedtem - niepełnym, nieskończonym, wymagającym interwencji. - Niech cię szlag - warknęła cicho, w pewnym momencie robiąc coś, czego zapewne nie powinna. Odłożyła Lathari, opierając ją o najbliższą ze ścian. Szarpnięciem zdjęła najpierw jedną, potem drugą rękawicę, z trzaskiem budujących je płytek rzucając obie na szafkę, która do niedawna skrywała schowek na dobytek maga. A potem w dwóch, może trzech krokach znalazła się obok, sięgając po końce bandaża. O tym, że będzie zbyt blisko, wiedziała jeszcze nim faktycznie znalazła się obok mężczyzny. O tym, że sytuacja ta wcale nie będzie jej się podobała, też wie... Stop. Wróć. Bo to nie do końca tak. Aktualna bliskość była niewygodna, niezręczna, drażniąca. Ale z drugiej strony wciąż pozostawała bliskością z osobnikiem z pewnością wartym uwagi - choćby na tej prostej płaszczyźnie fizyczności. Trudno było temu zaprzeczyć i tym bardziej niemożliwym było stwierdzić z ręką na sercu, że z obecnego układu nie czerpie choćby odrobiny, choćby niewielkich okruchów przyjemności. Podobne wnioski jednak wcale się Francesce nie podobały. Zacisnęła zęby i wbijając wzrok w oplatający teraz ciało maga bandaż, ostrożnie ujęła jego końce i zaplotła pierwszy, a potem także drugi węzeł. Delikatność przyszła sama, nie całkiem zapraszana. De Monfort nie szarpała, nie pozwalała złości, złośliwości zacisnąć splotu bardziej niż było to konieczne. Uważała, by nie urazić rannego miejsca i zrobić wszystko... Cóż, dobrze. Po prostu tak, by dodatkowo nie krzywdzić. |
| | |
Therion Meran - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Sob Cze 25, 2016 1:00 am | |
| W odwiecznym konflikcie magów i templariuszy nie istniały wspólne płaszczyzny mogące pozwolić na dojście do kompromisu. Szala raz przeważała się na jedną, raz na drugą stronę, w decydujących momentach miażdżąc wszystkich, którzy próbowali przeciwstawić się naturalnemu porządkowi rzeczy, sporowi jaki prawdopodobnie nigdy nie miał zostać rozwiązany tak, by zadowolić obie strony. Zawsze ktoś okazywał się silniejszy, sprytniejszy lub po prostu miał więcej szczęścia. Szukać kompromisu stojąc po jednej ze stron, było jak prośba posyłana w przestrzeń, by zostać ukaranym i nawróconym z powrotem na prawidłową ścieżkę. Magowie i templariusze nie mogli żyć w układzie, jaki zadowalałby wszystkich i nie wywoływał żadnych obiekcji. System budowany na podobnej anomalii prędzej czy później musiał runąć, zostawiając po sobie tylko krew i łzy. Co nie znaczyło, że niektórzy przestaną próbować. Ani że apostata ścigany przez zakonne siły nagle zapała miłością do templariusza, który raz potraktował go jak człowieka, a nie potencjalnie niebezpieczne zwierzę. Francesca działała Therionowi na nerwy z kilku powodów – najbardziej znacznym i najważniejszym był ten, że skrupulatnie pilnowała chłodnej maski, którą nasunęła na twarz, odgryzając się w równie cięty sposób co i sam mag. Wzbudzała w nim potrzebę wstrząśnięcia, by porzuciła tę cholerną rolę i odważyła się choć na chwilę szczerości, skoro zdecydowała się potraktować go przyzwoicie, zamiast posłać na kolana i zmusić do błagania o litość. I co z tego miał? W końcu najwyraźniej straciła cierpliwość do jego odzywek, wreszcie pokazując templarski nawyk uważania każdego, kto władał magią za coś niewiele wartego – zabawne, mieli ich za nic, ale mimo wszystko zamykali w wieżach i pilnowali, bo przy odrobinie chęci mogliby palić całe miasta. Hipokryzja, jedno wielkie, śmierdzące bagno hipokryzji. - Słaba ta zakonna kariera, skoro nawet dobrze nie płacą – burknął bardziej do siebie, niż żeby przeciągać tę prowadzącą donikąd dyskusję. Zresztą, w chwilę później zajmowali się już czymś zupełnie innym, co mimo zirytowania Therion doceniał jakąś cząstką siebie. Lepiej rozmawiać nie krwawiąc przy okazji, szczególnie jeśli ktoś przy okazji wykazuje się przyzwoitością, nie przekopując wszystkiego, co masz schowane w torbie. Dobrze, że fiolki z lyrium owinięte w szmatę schował pod inną deską, bo błękitny blask z pewnością zwróciłby uwagę i zainspirował kobietę do zarekwirowania substancji, która przecież też bywała używana przez templariuszy. To drobne oszustwo w jakiś sposób podniosło go nieco na duchu. Dokładnie na tyle, by zainspirować do kolejnego przejawu złośliwości, tym razem o wiele bezczelniejszego niż tylko rzucane mimochodem komentarze i sprytne zatajenie prawdy, o którym Francesca mimo wszystko nie miała prawa wiedzieć. Przyglądając się templariuszce, Rivańczyk specjalnie odpinał haftki w sposób, jaki przyciągał wzrok i posyłał wyobraźnię na zwodnicze ścieżki, przyjmując za punkt honoru wyprowadzić kobietę z równowagi w taki sposób, by choć przez chwilę to ona poczuła się jakby stała na pozycji ofiary. Sam Therion nie miał z tym wszystkim najmniejszego problemu, gotów posłużyć się swoim ciałem w charakterze broni nieco innej niż drzewce kostura czy grot włóczni – skłamałby, gdyby powiedział, że błysk w niebieskich oczach panny de Monfort ani odrobinę mu się nie podobał, ale wiedział też, po co zainicjował tę sytuację. Wbrew pozorom wcale nie nie był głupi i potrafił kalkulować, w końcu z jakiegoś powodu przez tyle lat nie został wsadzony do jednego z Kręgów. Grał więc na Francesce, grał na niej w sposób bezczelny, podobny zaklęciu magii krwi, które pozwalało poruszać kontrolowaną ofiarą jak dziecięcą laleczką na sznurkach w rytm i takt życzeń maga. - Nie zawsze na sobie – odparł ze spokojem wyraźnie kontrastującym z podenerwowaniem kobiety, w ciszy zadowolony ze sprawnego odwrócenia ich ról. W pewnym sensie poczuł, że zaczyna panować nad sytuacją, która z początku wydawała się tak bardzo patowa. Ani drgnął mimo wyraźnego polecenia templariuszki, stojąc bez ruchu i tylko przyglądając się jej z lekkim uśmieszkiem do momentu, gdy wreszcie się ugięła, z przekleństwem na ustach odkładając włócznię i zdzierając z dłoni opancerzone rękawice. Dłoni, które z bliska wydawały się dużo delikatniejsze niż powinny i które mimo wyraźnej zmarszczki między brwiami kobiety nie szarpały, a uważnie i by nie sprawiać więcej bólu zabezpieczały opatrunek, by pozostał na miejscu. To było w jakimś sensie miłe, a już na pewno nieoczekiwane – mag przełknął więc wszystkie złośliwe komentarze, jakie zamierzał posłać w kierunku panny de Monfort, po prostu pozwalając jej pracować i czerpiąc przyjemność z uwagi, jaką mu poświęcała. Bądź co bądź, pod zakonną zbroją wciąż znajdowała się kobieta, gdyby odpiąć po kolei wszystkie elementy lekkiej płyty, nie różniłaby się niczym od szlachcianki, chłopki czy apostatki. - Jak się nazywasz? – spytał nagle tonem o wiele bardziej cywilizowanym niż kilka chwil wcześniej, bez jakichkolwiek oznak zażenowania wędrując spojrzeniem po sylwetce templariuszki. Niewiele dało się wywnioskować przez ten przeklęty pancerz, każdy wyglądał w nim niemal dokładnie tak samo, tworząc z rycerzy Zakonu armię kopii, które chyba nawet nie chciały się od siebie niczym różnić. - Na mnie wołają Therion. Albo klną czy wrzeszczą, zależy kogo byś spytała – zaoferował własne miano, które choć będące kolejnym w długim paśmie zmyślonych personaliów, na ten moment faktycznie stanowiło jego imię. |
| | |
Francesca de Monfort - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia Sob Cze 25, 2016 7:00 pm | |
| W normalnych okolicznościach Francesca, podobnie jak większość templariuszy, potrafiła nad sobą panować - tego uczono ich na równi z władaniem bronią czy konfrontowaniem się z magią. W normalnych okolicznościach każde warknięcie, objaw agresji czy arogancji byłby świadomie zaplanowany, ot, po prostu element przyjętego na dany dzień schematu. W normalnych okolicznościach żadne wymierzone uderzenie nie pozostawało poza kontrolą, żaden błysk w oku i żadne wykrzywienie warg nie powstawały od tak, same z siebie. Teraz jednak okoliczności normalne i standardowe z pewnością nie były, i w efekcie to chyba faktycznie się stało - zamienili się rolami. De Monfort była aż nadto świadoma tego, że mag nią gra, zdawała sobie też sprawę z tego, że na tę grę mu pozwala, zwyczajnie się jej poddaje. W tej chwilowej, bardzo wąskiej perspektywie była przegraną, dokładnie tak. Nie wytrzymywała bezczelności apostaty, nie przełamała jej ani własną surowością, po którą wciąż naiwnie nie chciała sięgać, ani też podobną skalą złośliwości, na którą również nie mogła się zdobyć. Ba, nie skontrowała postawy mężczyzny nawet prostą ignorancją - nie, bo przecież serce zmiękło jej trochę i zapiszczało, każąc mu pomóc i upewnić się, że wszystko jest i będzie w porządku. Nie ważne, że jest magiem. Nie ważne, ze jest obcym. Był człowiekiem. Człowiekiem, który w tym momencie nic nie zrobił, nic, czego sama Francesca w jego sytuacji by nie zrobiła. Nie zasługiwał na karę... i na zignorowanie również nie. W jednej chwili więc, w chwili jej własnej kapitulacji, została sam na sam z ciszą przerywaną jedynie szmerem oddechów i bandażem, do zawiązania którego dała się zwabić. To nie była sytuacja, w której chciała się znaleźć - poczucie upokorzenia zagnieździło się wygodnie w jej sercu, pomimo, że apostata w dziwny sposób już go nie pogłębiał, nie prowokował kolejnych spięć i nie prawił złośliwości - mimo tego gdy już do niej doszło, nie było... Nie było źle. Nie aż tak źle, jak mogłoby być. Wciąż byli za blisko. Wciąż czuła się niezręcznie, niekomfortowo. Wciąż oddychała nieco płycej, niż przedtem, jak gdyby za wszelką cenę chcąc uniknąć zapachu maga, który dodatkowo podkreśliłby tylko nietypowy układ. Wciąż też unikała spojrzenia apostaty, wzrok maga czując natomiast na sobie aż nadto wyraźnie. Mimowolnie zacisnęła zęby, po raz kolejny zmuszając się na prostej czynności, jaką było ustabilizowanie opatrunku. - Francesca. - Po zadanym pytaniu oraz oswajającej je inicjatywie Theriona, który bez wahania zaoferował własne miano, de Monfort jeszcze tylko przez moment trzymała się pełnej nietypowego napięcia ciszy - i to chyba niekoniecznie celowo. Po prostu wciąż jeszcze, przez ten ostatni moment, zajmowała się bandażem - zacisnęła supeł, by na pewno sam się nie rozwiązał, wygładziła fałdy materiału i, w zupełnie niekontrolowanym odruchu, wsunęła też na moment palce za warstwę materiału, by usunąć powstałe gdzieś w trakcie zawijania zagięcie. - Mam na imię Francesca. Zabrała ręce przy pierwszej okazji, w której uświadomiła sobie, że już może, że już powinna to zrobić. Wtedy też cofnęła się, unosząc wzrok dopiero wtedy, gdy ponownie od maga zaczął dzielić ją dystans jednego, dwóch, trzech kroków - gdy rękawice znów znalazły się w zasięgu ręki, podobnie jak Lathari. Po te pierwsze sięgnęła od razu, natychmiast wsuwając też jedną z nich. Samo ułożenie, zapięcie - przy poprawianiu ich już jednak nie spieszyła się zanadto, traktując je po prostu jako zajęcie na te parę chwil. - Rozumiem, że dalej już sobie poradzisz - rzuciła krótko, aczkolwiek mniej oschle niż wszystko dotąd. Daleko jej było do faktycznej sympatii, szczególnie że w niektórych sylabach wciąż pobrzmiewała irytacja, tym niemniej skoro Therion zdobył się na nieco więcej cywilizowania, nie widziała powodu dla którego nie miałaby pójść w jego ślady. |
| | |
Sponsored content - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia | |
| |
| | |
| [Prywatna|Opuszczona rezydencja] Piękny i Bestia | |
|