| [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy | |
|
|
Autor | Wiadomość |
---|
Urthemiel - dragon age PBF - |
Temat: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Sro Kwi 20, 2016 4:24 pm | |
|
Kiedy niedźwiedź nie patrzy
Uczestnicy: Altaris Howe Czas na odpis: 24 h
- Amarant, siedziba rodu Howe -
Salę wieczorową wypełniali goście. Byli to w głównej mierze urzędnicy narodowości fereldeńskiej i orlezjańskiej - arl Tarleton Howe wyprawił niewielki bankiet, aby zaskarbić sobie przychylność obu tych grup. Fereldeńczycy nadal mieli coś do powiedzenia w kwestii tworzenia prawa i zarządzania jednostkami administracyjnymi, lecz nic nie mogło odbyć się bez aprobaty cesarskich wysłanników. Altaris przyszedł niewiele spóźniony, lecz wszyscy zaczęli już biesiadować. Pod ścianami stały stoły ze strawą i napitkami; środek sali zarezerwowany był na rozmowy w parach, bądź większych grupkach. Teoretycznie niewiele dawało to możliwości do potencjalnych działań kuluarowych, ale jak to mawiają krasnoludy: dla chcącego nie ma nic trudnego... Nikt z zebranych nie zarejestrował wejścia dziedzica Amarantu, toteż mężczyzna mógł spokojnie zastanowić się, po co w zasadzie zjawił się na bankiecie.
|
|
| | |
Altaris Howe - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Sro Kwi 20, 2016 8:20 pm | |
| Urzędnicy. Wojownicy pióra, którzy jednak nie słowem, a liczbami wojują w głównej mierze. Liczby. Pieniądze. Cyferki. Altaris wyobraził sobie, jak w jakimś wielkim banku, w państwie jeszcze większym i bogatszym, niż Orlais, gdzieś na końcu świata tabuny urzędników zliczają cyferki, a złoto sypie się szybami i wodospadami, płynąc złotymi rzekami. Ludzie chodzą po złocie, jak tutaj chodzi się po kamieniu. Szarym, smutnym kamieniu. Smutne jak pizda miasto. Przydałoby się tutaj więcej barw, by Amarant stał się prawdziwym, kolorowym ptakiem. Poprawiając swoją czarną szatę wyjściową, lewą dłoń zaczepił o złoty pas, prawą chwytając pierwszy kieliszek z najbliżej tacy, spoglądając na swój jednoosobowy obecnie cień. A kim to jesteś, rzekł dumny lord, że muszę tak nisko ci się kłaniać? Zanucił sobie w głowie, uśmiechając się do odzianego w czarny pancerz Borda, którego ubrano również w herbowy tabard rodu Howe - Dasz radę chyba wytrzymać trochę dworskiej maskarady, prawda? Egon powinien Cię później zastąpić - odwróciwszy się do wyjścia, przez które właśnie szedł, rozejrzał się, czy aby nikt za nim nie podąża i pewnym krokiem ruszył przez salę. Wyprostował plecy, uniósł lekko podbródek i z wystudiowanym, delikatnym uśmiechem skierował swoje kroki do małej grupki swoich bliskich znajomych - nie wszystkich, naturalnie, ale zauważył same bliskie twarze. Nie zdążył dojrzeć ani Namiestnika, ani swojego ojca, czy kogokolwiek, kto był oficjalnie wyżej usytuowany od niego, więc nie skierował swoich kroków właśnie do nich. Zamiast tego, podszedł do czteroosobowego kółka. - Witajcie, drodzy goście, co za darmo pijecie moje wino - pozdrowił ich ze szczerym uśmiechem, rozglądając się po czwórce. Znajomi z jego własnych wieczorków zawsze polepszali mu humor. W końcu dobierał sobie towarzystwo starannie. Wszyscy byli synami ojców, którzy nadal żyli, ale mieli ambicje i nie jedną przygodę z Altarisem przeżyli, głównie w pijackich libacjach i "psotach". Jeden z nich był chyba na jakimś stanowisku sokolnika, psiarczyka, albo czegoś innego ze zwierzętami. Niestety jego imię pozostawało zanikiem pamięci dziedzica. Dawniej był zwykłym pomocnikiem myśliwych, wywodząc się z niskiego urodzenia. Na jego szczęście, pomógł Altarisowi upolować dzika, wspomagając go celnym pchnięciem włóczni, a do tego jeszcze umiał naśladować zwierzęta za pomocą swojego głosu. Pamiętam, jak mnie to rozbawiło. Prawie posikałem szaty, jak słysząc niedźwiedzia myśliwi zmykali jak przed demonami. Okazał się ciekawszym i bardziej interesującym mężczyzną, niż koniuszy, który ostatnio spadł z konia i złamał sobie kark. Nie umiał pić, ani bawić się w towarzystwie.- Wasze twarze, chociaż mi się przejadły, zawsze chętnie widzę. Powiedzcie, panowie, czy coś się już dzisiaj działo? - uśmiechając się, rozejrzał po swoich znajomych, po czym od razu odwrócił wzrok, by poszukać kogoś, kto mógłby mu pomóc. Nie chodziło tutaj tylko o polityczne gierki, ale szukał konkretnej osoby, której mogło tu nie być, skoro to nie on organizował wieczorek. Stary, nadworny zielarz był chyba jakoś wyżej urodzony, ale jego młodszy pomocnik już nie. Więc próżno go było tutaj szukać. Chyba. A potrzebował medykamentów, by pomogły mu na ból jego serca i ból jego głowy. Jak zazwyczaj, nie zobaczył wokół nikogo z innych rodów spoza Amarantu. Może chowają się gdzieś razem z ojcem i Namiestnikiem. Może dynastia królewska? Chociaż, lepiej nie. |
| | |
Urthemiel - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Czw Kwi 21, 2016 12:28 am | |
|
W pomieszczeniu nie pobrzmiewała żadna muzyka - była ona całkowicie zbędna przy melodii wrzawy głosów, jaka unosiła się pod stropem. Słychać było konspiracyjne szepty, pozornie niezobowiązujące wymiany zdań oraz śmiechy upojonych już winem urzędniczyn. Wszystko to łączyło się w jedną gamę, harmonijnie uderzającą w uszy, uniemożliwiającą dosłyszenie tematu rozmowy grupki osób, która znajdowała się kilka metrów dalej. Przyjaciele też wypatrzyli Altarisa pośród słabego blasku świec, pyszniących się w misternych żyrandolach. Gadka o piciu wina wywołała jedynie serdeczny śmiech całej czwórki. - Zbyt wiele cię nie ominęło, przyjacielu. Cała ta maskarada dopiero się rozpoczęła - odpowiedź padła z ust jednego z mężczyzn. - Miało to być spotkanie czysto formalne i urzędnicze, ale część z tych pisarczyn raczyła ściągnąć tu połowy swoich rodzin - ostatnie słowa wymówił półgłosem, unosząc ironicznie brew. - Jest jak jest. Może się czegoś napijemy? - rzucił drugi. Nie zdążyli jednak przemieścić się gdziekolwiek, gdy zza pleców Altarisa pobrzmiał głos: - Bonjour, monsieur 'owe - orlezjański akcent aż bił z dźwięku tych słów. Była to Clothilde La Vonne, córka obecnego seneszala Amarantu. Nie wiedzieć czemu zjawiła się na tym przyjęciu, samej nie mając zbyt wiele wspólnego z polityką, a tym bardziej - z biurokracją. Choć z drugiej strony mówi się, że w myśl orlezjańskiej myśli społecznej, to każdy jest istotą polityczną bez względu na to, czy w Grze obejmuje stanowisko lalkarza, kukły, sznurków czy też może - sceny. Clothilde odziana była w potężną suknię, podtrzymywaną stelażem, na orlezjańską modłę. Kilka warstw materiału upięte było krzykliwymi kokardami i drogocennymi kamieniami. Od biustu tę bańkę materiału oddzielał ciasno związany gorset. Ogromny dekolt, trochę nie na miejscu w kraju takim, jak Ferelden, nie był do końca widoczny przez linię korali, jaką kobieta zarzuciła sobie na szyję. Ramiona skryte były pod półprzezroczystym, połyskującym materiałem rękawów, a same dłonie przysłaniały śliskie, bordowe rękawiczki. Wokół niej unosił się tuman pudru, lecz twarz pozostawała niedostępna, skryta pod srebrzystą maską, nie przedstawiającą w zasadzie nic specjalnego poza białą kobiecą twarzą o malutkich usteczkach wymalowanych czerwoną, jak krew szminką. Włosy związane miała na karku w ogromny kok, a idealnie ułożone kosmyki nie miały prawa wywinąć się spod jarzma pozłacanej siateczki, która na nich spoczywała. Widząc kobietę, czworo mężczyzn uśmiechnęło się wymownie do swojego przyjaciela. „Bierz sukę” - mówiły ich zbereźne spojrzenia, zanim z przesadnym uniżeniem przeprosili „na moment” parę. - Miło was widzieć w tym miejscu, monsieur. Ojciec nie chciał, abym pozostawała w domu, lecz muszę niegrzecznie przyznać, iż bale podobne temu nie są marzeniem każdej młodej kobiety - przysunęła delikatną dłoń do ust maski, naśladując ziewanie, chociaż - wnosząc po ruchach jej ciała - żadne ziewnięcie nie miało miejsca. Ach ta orlezjańska ekstrawagancja! W tym momencie Altaris kątem oka spostrzegł swego ojca dyskutującego o czymś zawzięcie z seneszalem. Niekulturalnym było jednak zostawić młodą damę samą na męskim przyjęciu, nie odbywszy z nią uprzednio stosownej i odpowiednio długiej pogawędki...
|
|
| | |
Altaris Howe - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Czw Kwi 21, 2016 8:01 pm | |
| Pokiwawszy głową, uśmiechał się do swoich druhów, słysząc wzmiankę o tym, że urzędnicy zabrali ze sobą rodziny i wiele osób towarzyszących. On jednak nie był zbytnio tym zdziwiony - w końcu nie często bywali na takich wieczorowych balach, bankietach, ucztach, maskaradach... A nie, to jednak była biesiada. Przyłapał się na tym, że próbuje rozstrzygnąć, czy to bardziej bal, bankiet, czy maskarada, chociaż w zamyśle miały być one wszystkie biesiadą. Chciał podzielić się swoim światłym i jakże ważnym zdaniem z grupą, próbując w ich oczach lekko wybielić obraz urzędasów, jako, że ich życia są smutne jak pizda, jak mawiał jeden z jego ulubionych poetów, Cezary Słodzi. Z tego, co wiedział, poeta dawno już nie żył, ale warto go zacytować, by jak zwykle zalśnić bladą cerą, ostrym intelektem i słodkim spojrzeniem. Bo w końcu martwych nie brało się pod uwagę, gdy trzeba było znać żyjących, prawda?
- Mademoiselle. Bonjour, Clothilde La Vonne - powiedział, odwracając się do niej całkowicie i powoli, wręcz zbyt powolnie, wykonał lekki ukłon w jej kierunku, pochylając się do przodu z wyprostowanymi plecami. Oczu jednak nie odwracał od jej oczu, a raczej miejsca, gdzie być powinny. Nie mógł się powstrzymać od lekkiego uśmiechu, gdy kąciki jego ust popłynęły delikatnie ku górze. Wyprostowawszy się, spojrzał na swoich odchodzących znajomych, kiwając im jednorazowo głową jako odpowiedź na ich przesadne maniery. Biere.
Przybierając szczerą maskę lekkiego uśmiechu swoją szczupłą, wysoką postacią górując nad nią miał świetny widok na to, co próbowały skryć korale - nie robił jednak tego, zarówno dla kulturalnej ogłady, jak i by nie wyjść na kogoś, kto rzuca się na byle co. Szczególnie, że nie rzucałem się na nic od... Cóż, dłuższego czasu. Gdy na nią patrzę, nie widzę jej twarzy. Widzę JEJ twarz. Cycuchy jak u córki kowala ze wsi, a do tego ta pociągająca niedostępność i pozorne niezainteresowanie. Bijąc się chwilę z myślami odpowiedział jej tylko sekundowym, szerszym uśmiechem, zanim wypowiedział spokojnie, sztucznym basem, pauzując być może zbyt teatralnie następujące słowa:
- Ciebie również miło widzieć, zarówno tutaj, jak i w większej miejsc ilości. Takie kobiety jak Ty nie powinny marnować się samotnie w komnatach, więc rozumiem po części postawę panienki ojca - zaczął ostrożnie, dając akcent na ostatnie słowa, które wypowiadał powolnie, ale pewnie i silnie, kładąc na nie nacisk, na samym końcu swój ton zmieniając z basowego i najbardziej teatralnego, na bardziej przyziemny i pozbawiony akcentu Gry, by dać dziewczynie pozory zbliżenia się na płaszczyźnie interakcji słownych. By poczuła się pozornie bardziej beztrosko i bezpiecznie, ufnie.
- Niemniej, rozumiem i panny podejście. W końcu, na balach jak ten mało jest prawdziwej, młodzieńczej rozrywki. Nie ma szeptem wypowiadanych rozmów, które przebijają się głośniej niż zabawy i śmiechy, rozpalając młode, pełne życia serca. W końcu, istotą życia jest, by żyć. Inne kobiety zapewne z radością by przysłuchiwały się rozmowom o niczym. Panna jednak nie jest jak inne kobiety - uśmiechnął się na samym końcu, lekko mrużąc oczy, szykując się do śmiechu, z którego finalnie zrezygnował, jedynie pokazując białe, jak przystało na wysoko urodzonego zęby. Delikatnie skąpał usta w czerwonym płynie z kielichu, na wargach zostawiając pojedynczą, zbuntowaną kroplę - Jeśli to bardziej pannie przypadnie do gustu, mogę i szeptać, by uczynić tę rozmowę bardziej dla panny interesującą - kończąc frazę, zaczął szeptać, delikatnie tylko przechylając się w jej kierunku, na chwilę tylko, jakby rozglądając się, czy nikt ich nie podgląda, przypatrując się rozmowie swojego ojca i seneszela. Ich musiał mieć w jak największej uwadze. Podczas rozmowy, Bord stał kilka kroków za jego plecami. Lekcja pierwsza bezpieczeństwa wśród szemranego towarzystwa. Plecy zawsze muszą być kryte. Co by nikt ich nie pokrył. |
| | |
Urthemiel - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Nie Kwi 24, 2016 11:36 pm | |
|
Na skinienie dama odpowiedziała delikatnym, lecz także władczym dygnięciem. Była uprzejma, ale to ona czuła się tu graczem. Mimo iż teoretycznie przebywała w Amarancie jako gość, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że z racji pochodzenia i koneksji rodzinnych ma tu wyrobioną pozycję, co - jak każda szanująca się orlezjańska szlachcianka - potrafiła doskonale wykorzystać. Clothilde zachichotała na teatralny ton swojego rozmówcy. - Och, monsieur. Jesteście dophrawdy uhroczy, lecz może jeśli będziecie mniej koncenthrować się na przesadnym phrywatyzowaniu waszych wypowiedzi, zaczniecie przywiązywać większą wagę do własnego języka - w głosie La Vonne pobrzmiewało lekkie ukłucie. Po krótkim pomyślunku Altaris mógł dotrzeć do tego, że nie trzymał się konwenansów już na początku rozmowy. Wbrew etykiecie jest zwracać się do kogokolwiek per „ty”. Clothilde na pewno zapamięta ten mikroskopijny afront, przecież Orlezjanie byli w tym prawdziwymi mistrzami. Dziedzic Amarantu szybko się jednak zreflektował. Po zwróceniu uwagi zdawał się zmienić zupełnie styl swojej wypowiedzi, co odpowiadało kobiecie. Wachlowała się od dołu - prędko acz z niewielką dozą rozleniwienia. - Bale takie jak ten aż obfitują w phrawdziwą i młodzieńczą hrozhrywkę, monsieur. Jeśli wy znacie, rzecz jasna, co mam na myśli - ton jej głosu zniżył się nieco, ale nie zatracił słodyczy, którą ociekało każde wypowiedziane przez kobietę słowo już od samego początku rozmowy. - Natuhralnie jednak cieszy mnie to, że nie thraktuje mnie pan tak, jak stehreotypowej ohrlezjanki. To z pewnością ułatwi nam znajomość. Macie ochotę na wino, monsieur? - kobieta przestała się wachlować, jeno skinęła ukradkowo na elfa, dzierżącego oburącz pozłacaną tacę, na której poustawiane były pucharki wypełnione krwistobordowym alkoholem.
|
|
| | |
Altaris Howe - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Pon Kwi 25, 2016 5:43 pm | |
| Orlezjanie. Patrzycie na nas z góry, zza masek. Jakby Wasze twarze nie były możliwe do zobaczenia, bo nie jesteśmy nawet tego godni. Ciekawe, czego nie będzie skrywać uśmiechnął się, w odpowiedzi na jej słowa, lecz tak na prawdę uśmiechnął się sam do siebie. Tak w środku. Niemniej, skoro ona chciała go wykorzystać na jakiekolwiek sposoby, jakie przyszły jej do głowy, on również mógł ją wykorzystać. Nie spałem z nikim od tak dawna. W sumie już lata. Ale wydaje mi się, że dla dobra rodziny i Fereldenu mogę się chyba poświęcić. Trzymając kielich, którego zawartość dopił, wyprostował się pewniej, wpatrując w otwory w masce, gdzie powinny leżeć oczy.
Patrzycie na mnie jak na śmiecia. Fereldeńczycy, jak na zdrajcę. Przewyższę jeszcze Was wszystkich. Jeśli nie ja, to moi synowie. Jeśli nie oni, to wnuczęta.
- Oczywiście, milady - odpowiedział, chociaż nie miał pojęcia, o co chodziło Clothilde. Nie uśmiechał się jednak szeroko, ale starał się, by jego twarz była tajemnicza i nieskalana uczuciami. Tak bowiem ukrył swój gniew i frustrację, która toczyła go jak najgorsza z chorób. Frustracja i niespełnione ambicje. Spojrzenie podniósł na chwilę na swojego ojca, by znów zająć się rozmówczynią. Kwestia czasu. Może kilku dni, albo tygodni. Nie więcej. Jeśli poczeka dłużej, udusi się oparami swojego dziedzictwa. Bo gdy umrze jego ojciec, to on, arl Amarantu, będzie mógł zarysować nowe dziedzictwo rodu Howe.
- Oczywiście. Dziękuję, droga panno. Wino tutejsze słynie z tego, że niemalże dorównuje temu z Orlais, co jest jednak dalekie prawdzie, co zapewne oboje wiemy. Na szczęście, my mamy oba rodzaje. Co do balów, śmiałbym zaznaczyć, że bale takie jak te moim zdaniem nie są tak obfitujące, jak te, które zwykłem nazywać wieczorkami. Nie omieszkam zaprosić panny na następujący. Wasza obecność z pewnością doda wieczorowi blasku - uśmiechnął się na sam koniec, robiąc delikatne skinienie głową w jej stronę. Odpowiadając na pytanie o winie potwierdzająco zmusił się do przypomnienia sobie o tym, żeby nie pić zbyt dużo i zbyt szybko. Spowodowałoby to jego kompromitację i zbyt rychłe opuszczenie areny. Pić mógł na wieczorkach, gdzie w sekrecie nocami jeździ się na świniach i pływa nago w morzu. Tutaj świń sprowadzić nie wypada, a i wody tyle nie ma, by pływać. Wina, owszem, ale wino wchłania się również przez skórę. Zapity na śmierć w morzu wina. Cóż za piękna śmierć.
- Raczy panna wybaczyć, gdyż nie zaproponowałem go pierwszy, ale rozwaga podpowiadała mi, by nie kosztować czerwonej słodkości nazbyt, gdyż noc jest jeszcze młoda i zapowiada się na długą. W takim przypadku wypada mi pozostać w umyśle bystrym, w słowach klarownym a i w czynach świadomym - uśmiechnął się po raz kolejny, ale tylko delikatnie, szukając jakiejś oznaki w ruchu ciała kobiety, skoro nie widział twarzy. Chętnie stwierdziłby, że maski go wkurwiały. Zastanawiał się teraz jednak, czy aby na pewno ją wcześniej widział? Na chwilę zapomniał, jak wyglądała bez maski. Czy to dlatego, że zawsze widział ją w masce, czy może było to tak dawno temu, bądź nie przypisał do tego wagi - Milady wydaje się być delikatnie znudzoną tymże wieczorem. Czy aby leży pannie pobyt w Amarancie? Moim obowiązkiem, jako gospodarza, jest zadbać o to, by goście, szczególnie takiego formatu, czuli się jak najlepiej
Jeśli chcesz wyruchać Altarisa, to Altaris wyrucha Ciebie. Czy aby na pewno tak zapisał w Utraconych opowieściach Cezary Słodzi? |
| | |
Urthemiel - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Pon Maj 09, 2016 10:03 pm | |
|
- Och, to będzie dla mnie dophrawdy zaszczyt - ton głosu nie zdradzał cienia emocji, a i dygnięcie, będące odpowiedzią na skinienie mężczyzny, było wyważone i nader powolne, aby mówić w przypadku kobiety o jakiejkolwiek egzaltacji propozycją młodego Howe'a. - Aczkolwiek obawiam się, że wśhród waszych znajomych, monsieur, mogę być jedynie egzotycznym dziwadłem, a nie kompanką do jakiejkolwiek hrozmowy - dodała po chwili kwaśno. Za granicą Orlezjanki określane były dwoma słowy: głupiutkie i puszczalskie. O ile każdy obywatel Cesarstwa Słońca cechował się dość liberalnym podejściem do sfery seksualności, tak tamtejsza arystokracja rzeczywiście uchodzić mogła za rozwiązłą. Stereotyp głupiej szlachcianki również na dobrą sprawę nie był bezpodstawny. W Fereldenie młode kobiety z wysoko postawionych rodzin częściej wychodziły na ulice, zwiedzały włości swych ojców. W tym samym czasie dzieciństwo młodych Orlezjanek zamknięte było w marmurowych ścianach pałacu, odseparowane od pospólstwa dodatkowym murem strażników, a od problemów współczesnego świata - kolumnadami i arrasami dobrobytu. Z drugiej jednak strony, młode kobiety z tamtych stron, mimo iż często nieobyte z sytuacją poszczególnych warstw społecznych, od maleńkości uczone były Gry. Dlatego też Clothilde, podobnie jak jej rodaczki zza Mroźnego Grzbietu, była przebiegła, jak ta sroka, szybująca nad połyskującym kawałkiem złotego łańcuszka i wyczekująca odpowiedniego momentu, aby poń zanurkować i porwać ze sobą do gniazda, nim ktokolwiek zdąży się zorientować. - Och, to kolejna hróżnica między naszymi kultuhram. To dophrawdy fascynujące, jak blisko na mapie się znajdujemy i jak wiele nas w rzeczywistości hróżni - delikatny chichot zdradził cień emocji kobiety, lecz trudno było stwierdzić, czy było to zadowolenie, poirytowanie a może i kpina. - U nas, w Orlais, wino podawane w naczyniach jest hrozcieńczane z wodą. Można pić, bawić się i hrozmawiać. Czyste, niehrozwodnione, hroznoszone jest przez służbę - tutaj maska zdała się błysnąć złowieszczo, bowiem Altaris z całą pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że kielichy z winem roznoszone przez przekupionego lokaja mogły zawierać nie tylko wino. Dziedzic Amarantu z pewnością nie widział Clothilde bez maski - orlezjańska obyczajowość bezwzględnie zabraniała odsłaniania twarzy w miejscach publicznych. Jedyną grupę, w której można było pozwolić sobie na podobny ekshibicjonizm, stanowiła najbliższa rodzina, lecz i w jej wypadku bywało z tym przynajmniej różnie. - Phroszę wybaczyć, monsieur. Doceniam waszą gościnność, ale my, Orlezjanie, wbhrew wszystkiemu, co się o nas mówi, bahrdzo przestrzegamy pewnych konwenansów - Clothilde zabrzmiała nieco bardziej szorstko, niż zwykle. - Z tego, co mi wiadomo, nie wy gościcie mnie tutaj, a wasz ojciec. O ile gościną ten stan rzeczy w ogóle możemy nazwać - w końcu namiestnik waszego państwa jest Orlezjaninem, a adminishracyjny hrephrezentant cesarza i najwyższy urzędnik w Amahrancie to mój ojciec - ucięła krótko i okrutnie. Nie minęło pięć sekund, jak rzuciła znów: - Co do Amahrantu, miasto to jest dophrawdy ujmujące! - w głosie kobiety nie było już ni groźby, ni przestrogi; dokładnie tak, jakby poczyniona przez nią przed chwilą uwaga w ogóle nie miała miejsca. - Może i Fehreldeńczycy są bahrdziej oszczędni w zdobieniach, niż my, Ohrlezjanie, lecz i to ma swój uhrok. To phrawda, tęsknię za ojczyzną, lecz przyjechałam tu w konkhretnym celu. Może i nie jestem księżniczką, lecz Ghra dedykowana jest do wszystkich, monsieur - tutaj znów dygnęła nieznacznie w kierunku mężczyzny. Altaris mógł poczuć się, jak na dziwnej karuzeli. Ostatnie zdania kobieta wyrzuciła z siebie w tonie zupełnie różnym od tego, w którym prowadziła z nim większość rozmowy. O Amarancie opowiadała z taką słodyczą w głosie, jakby było to najbardziej ujmujące miasto Fereldenu, podczas gdy o jego wątpliwym pięknie wiedział praktycznie każdy. Jedynie przedostatnie, wyraźnie podkreślono intonacyjnie słowo mogło dać mężczyźnie cokolwiek do myślenia. Clothilde odstawiła kielich na tacę kolejnego elfa, który właśnie obok nich przechodził. Howe dopiero teraz, po dokładnym przemyśleniu oględzin swojej rozmówczyni, wysnuł, że dama jedynie raz uniosła naczynie do ust, ale i wtedy się nie napiła - jedynie umoczyła wargi w trunku. On tymczasem zdążył już nieco wypić. Orlezjanka rozłożyła wachlarz i przysłoniła sobie nim pół twarzy. - Nie jest wam gohrąco, monsieur? Throszkę pobledliście... - ton jej głosu łączył w sobie lekkie rozbawienie z nutką czujności.
|
|
| | |
Altaris Howe - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Sro Maj 11, 2016 9:08 am | |
| Twarz pozostawała niewzruszona, z lekko zmrużonymi oczyma i delikatnym uśmiechem kącików ust. Słuchał, jak mówi kobieta i czasami z trudem zachowywał swoją mimikę twarzy taką, jak zaplanował na samym początku - czasami chciał się uśmiechnąć szerzej, a czasem zmarszczyć brwi w gniewie i irytacji. Musiał jednak wytrzymać. To była Gra. Gra, która oplatała swoimi korzeniami cały świat, jak wielkie drzewo, by zrodzić owoce w przyszłości. Śliwki nie. Jabłka. Mogą być jabłka. Z każdymi słowami, rozumiał to wszystko coraz lepiej. Mam być elementem. Mam być pionkiem na jej szachownicy. Uwieść i omamić mnie, by mieć nade mną kontrolę, gdy już zginie mój ojciec. W głowie Altarisa również zaczął rodzić się plan, gdy spoglądał w otwory w masce Clothilde. W obecnej chwili miał dwa wyjścia - albo dać się uwieść i udawać bardziej bezbronnego i po prostu głupiego, by dać się omamić i zmanipulować, a później uderzyć z zaskoczenia, bądź od razu pokazać, że jest dziedzicem Amarantu. Faktycznym dziedzicem Amarantu. Clothilde uważała inaczej - była ambitna i niespełniona, żądna władzy, jak wychowano ją przecież w tej kulturze. Na prawdę myślisz, że jesteś ode mnie lepsza? Idąc dalej, nie odpowiadał jej na nic, czekając, aż skończy, z uwagą i tym delikatnym uśmiechem kącików ust słuchając każdego jej słowa. Miała maskę, ale on czytał jej emocje z łatwością, słysząc ból, gniew i aktorską grę. Tylko, czy była słabą aktorką, czy myślała, że nie musi się wysilać dla byle Fereldeńczyka? A może była wspaniałą aktorką i to wszystko było zaplanowane krok po kroku, co do najmniejszych detali?
- Niestety nie uważam, panienko, że Amarant mógłby być ujmujący. Na pewno nie w porównaniu z tym, co zobaczyłem w Orlais, gdy bywałem tam na dworach i balach swoich znajomych. Piękno, wystawność, bogactwo i siła - dodał na koniec z akcentem, zaciskają jedną z dłoni, teatralnie podnosząc rękę - Panienka bowiem widzi... U nas w Fereldenie też toczy się Gra. Może dla osoby panienki pokroju wydawać się ona jedynie dziecinną igraszką, to dla nas, Fereldeńczyków, jest ona wystarczająco duża, by dużo jej poświęcić. Grają wszyscy. Moim jednak skromnym zdaniem błędem jest myśleć, że to Gracze grają z Graczami. Tak na prawdę gra tylu Graczy, ile jest stronnictw. Ale wielu Graczy może podzielać jedno zdanie - dał jej do zrozumienia, po czym wysłuchał uwagi o swoim zdrowiu i tego, że podobno pobladł. Przez chwilę przestał oddychać, ale zaczął oddychać spokojniej i głęboko, jedynie usuwając uśmiech ze swojej twarzy, a brwi delikatnie tylko ściągając, jakby w ukrywanym gniewie, bądź niezrozumieniu - Elfie. Stój - powiedział ostro w kierunku niosącego tacę, po czym spojrzał na Clothilde i z tą samą, lekko nadąsaną miną przemówił, dygając lekko do przodu - Jaśnie panienka wybaczy me zachowanie, ale zmuszony jestem na chwil parę przerwać naszą rozmowę, co robię z widocznym smutkiem. Chętnie bowiem z panienką będę rozmawiał, kiedykolwiek sobie tego panienka zażyczy, nawet za chwilę, bądź chwil parę - to mówiąc, ponownie lekko się ukłonił, po czym pogłębił ukłon, spoglądając ze spokojem w otwory maski, po czym odszedł od niej mały kroczek i spojrzał na Borda ze strachem w oczach, tak, by Clothilde tego nie widziała. Niemo, ruszając wargami, wypowiedział słowo - Trucizna - na samym końcu oczy kierując w górę, symbolizując niewiedzę. Niewiedzę na temat kto, kiedy i czy na pewno. Sam wskazał głową elfa, który zabrał kielich, cały czas pamiętając, który kielich należał do niego. Gdy Bord podszedł, Altaris pochylił się w jego kierunku, szepcząc - Poślij po naszego alchemika. Nie wiem. Zobaczymy - wytłumaczył, że nadal nie wie, czy został otruty, po czym pokazał najpierw w kierunku elfa, na którego tacę kielich odstawiono, a potem na drugiego elfa, od którego kielich pobrano, dając wyraźnie do zrozumienia, że chodzi o nich, odsyłając dwójkę ze swoich przybocznych za lokajami, a trzeciego za alchemikiem, który zajmował się właśnie truciznami i antidotum. Nie chciał ryzykować trucicielstwa. Jeśli miał pogwałcić prawa domu, ale ukarać tych, którzy próbowali go otruć, zrobi to. Sam przywołał gestem Serafina, ponaglając go, a ten stanął około dwóch metrów za jego plecami, jako ostatni. Jeśli Orlezjanka nadal została na swoim miejscu, a Altarisowi nie działo się nic dalej poza blednięciem, to postanowi wznowić swoją rozmowę - Jaśnie panienko, proszę wybaczyć mi za mą zwłokę. Co do temperatury raczę stwierdzić dość śmiało, że gorąco być może tu zawitało. Jestem młodym monsieur, przy mnie panienka wysokiego lotu a i zapewne trunki robią swoje - dodał na sam koniec z uśmiechem kącików ust. Chyba mnie kurwa nie otruli. W moim własnym domu. Czemu tego nie przewidziałem? Ej, jak mnie otruli, to się wkurwię. Altaris nie był pewien, jak mu idzie Gra. Wolał Grę Krwi. Grę Stali. Musiał wykorzystać ich wszystkich, by stworzyć drabinę, po której będzie się wspinać.
Chaos to nie nieład. To drabina Cezary Słodzi - upomniał się w myślach, cytując wędrownego poetę. |
| | |
Urthemiel - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Czw Maj 12, 2016 6:55 pm | |
|
Clothilde westchnęła tylko teatralnie i dygnęła oszczędnie, wyraźnie zniesmaczona takim zbyciem. Zwróciła się w kierunku stolika i sięgnęła po ciasteczko z marmoladą, podczas gdy Altaris zwrócił się ku niej plecami. Bord zmarszczył brwi, próbując odczytać przekaz płynący z niemych ust swego chlebodawcy. Doszedłszy w końcu do wniosku, co Altaris chce mu „powiedzieć”, rozszerzył powieki, a dwa krzaczaste łuki nad jego oczyma, powędrowały wysoko ku stropowi, zatrzymując się jakoś w połowie szerokiego czoła. Odebrawszy instrukcję, utonął w tłumie, kierując się ku wyjściu, aby odnaleźć nadwornego alchemika Howe'ów. Dwóch drabów również zanurkowało między ludzi za sługami, roznoszącymi trunki, pojmując w lot, co należało do ich zadań. Clothilde sknięła głową na przeprosiny swego rozmówcy, malutkimi kęsami kończąc jedzone ciastko. - Cóż to za pohruszenie, monsieur? Czyżbym się czymś wam nahraziła, że musieliście aż hrozesłać swoich przyjaciół na cztehry wiahtry? - ton miała podejrzliwy. W rzeczywistości Altaris nie oddalił się od niej na tyle, aby nie przyuważyła, jak rozmawia o czymś cicho ze swymi przybocznymi. Mogło być to co najmniej podejrzane... Uwagę o panience wysokich lotów skomentowała przyjaznym pomrukiem. - Bahrdzo mi miło, monsieur - skłoniła się nieznacznie. - Uważajcie jednak na podobne komplementy, gdyż my, Ohrlezjanki, jesteśmy wbhrew waszemu wyobhrażeniu o nas, niezwykle wyczulone na podobną kokietehrię - ozdobny wachlarz został zamaszyście roztwarty. - A zatem byliście w Orlais, monsieur? Czy będę niegrzeczna, jeśli zapytam, gdzie dokładnie? - w jej słowach można było wyczytać uśmiech, choć zniknęła wcześniejsza trzpiotkowatość młodej kobiety. Altaris zauważył, że była podejrzliwa, choć odczytywanie jej emocji nie szło mu tak dobrze, jak mu się wydawało. Był w tym bowiem całkiem niezgorszy, lecz do mistrzostwa trochę mu jeszcze brakowało, a próbował rozgryźć kobietę, którą od kołyski uczono szafowania emocjami, manifestowania złudnych uśmieszków, znaczących mrugnięć. Może maski uniemożliwiały dobrą grę mimiką, ale gesty i ton głosu nadal robiły swoje. Jeśli młody Howe chciał dostrzec ojca, doszedłby do wniosku, że stracił z pola widzenia tak jego, jak i seneszala.
|
|
| | |
Altaris Howe - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Pią Maj 13, 2016 9:11 am | |
| Niech się boi. Bój się. Słysząc wzmiankę o porusheniu i prawdopodobnych powiązaniach z Orlezjanką, Altaris nie dał po sobie nic poznać i ze spokojem zaczął jej odpowiadać, rzucając spojrzeniem wokół siebie, by spojrzeć, czy jego przyboczni już odnaleźli elfów, którzy nosili tace. Czas było pokazać im, kto jest gospodarzem w tym zamku. Przykładowe egzekucje publiczne wydawały się w tej sytuacji najbardziej rozsądnym i ogólnie najlepszym rozwiązaniem tej sytuacji - tyle, że elfów wypada bardziej wieszać, czy ścinać? Krasnoludy się ścinało. Z ludźmi robiło się, co się żywnie chciało - wieszało do góry nogami, albo zamiast ścinać, docinano. Ale elfy? Chyba powiesić na szubienicach w mieście, by wisieli dzień, lub nawet dwa. Niech trzy wiszą.
- Ależ skąd, jaśnie panienko. Niczym mi panna nie zawadziła, bo nie miała mnie panna czym urazić, lub zmusić mnie do rozesłania moich przyjaciół. Muszą po prostu załatwić dla mnie pewną sprawę. I oczywiście, nie będzie panienka niegrzeczna. Według mnie nawet grzecznym byłoby o to spytać - uśmiechnął się teraz szerzej młody Howe, spoglądając na wachlarz. Myślał, myślał i się lekko poirytował. Lubił być manipulatorem, ale nie chciał, by nim manipulowano. Rozmowa z Clothilde miała w jej przypadku zapewne na celu albo zabezpieczenie sobie pozycji, odsuwając od władzy Howe'ów, albo uwiedzenie Altarisa, by ten był jej posłuszny. Ciekawe, jak będzie śpiewała nasza Orlezjanka, jak założę jej homonto.
- Ja wiem, moja droga Clothilde. Chociaż wyraźnie odcinasz się na tle innych, to nie jesteś pierwszą poznaną przeze mnie Orlezjanką. Poznałem wiele panienek, ale i jegomościów w praktycznie każdym większym mieście Orlais - to mówiąc, jeszcze raz sprawdził, czy ojciec nadal rozmawia z seneszelem, nie udając przy Clothilde, że na tą sekundę zwrócił uwagę w inną stronę. Być może to też było na celu - by nie przeszkadzano im w rozmowie. Może rozmawiali o czymś, co miało być tajemnicą, albo o czymś, co by nie spodobało się Altarisowi. Nagle, przerywając swoje słowa, spojrzał na Clothilde z miłym uśmiechem, a w jego głowie wszystko zaczęło się łączyć w plan, którego wykonanie już zlecił i który się zaczął nie tak dawno temu w swoim wykonaniu. Dacie mi kuksańca? Powiem mamie, że mnie pobiliście.
- W sumie, znam przynajmniej kilka osób które mogą coś znaczyć z każdego miasta Orlais, a także spoza samego Orlais. W Cesarstwie udało mi się wspinać po smukłych wieżach w Val Royeaux, gdzie udało mi się uczestniczyć w kilku zajęciach Uniwersytetu i Akademii Kawalerów - celowo zmienił nazwę ostatniej instytucji, by brzmiała bardziej Fereldeńsko. Nadal jednak kontynuował, z uśmiechem, jakby zabsorbowany teraz osobą Clothilde, mówiąc wprost do niej, jakby przez nią o tym, jak według niego cudownie było w Orlais i czego tam nie widział, oczarowany tamtejszą kulturą i całokształtem kraju - W Val Chevin dwukrotnie już miałem szczęście oglądać spektakl w Wielkim Teatrze, co jak najbardziej polecam, o ile panienka jeszcze tam nie zawitała, chociaż takie pytania raczej są wścibskie i nie są moją sprawą, więc nie oczekuję od jaśnie panienki odpowiedzi - uniżył się, lekko dygając, jakby zatwierdzając to, że ona jest tutaj główną siłą w tej rozmowie, a także w całości Amarantu.
- Naturalnie, Okręg Pałacowy w Val Montaigne nie może być zachwalany, jeśli porównać go do Pałacu w Val Royeaux, gdzie towarzystwa dotrzymywałem samej rodzinie cesarskiej. Ale nie czas na przechwałki, proszę mi wybaczyć. Po prostu dla mnie, jako arystokraty z Fereldenu, samo przebywanie w towarzystwie rodziny Cesarza jest dla mnie wyczynem, który jest dla mnie jakimś osiągnięciem. Tutaj nasze zamki i bankiety nie dorastają Orlezjańskim do pięt i raczej zostanie tak przez następne stulecia. Z drugiej jednak strony, Amarant z pewnością jest ładniejszy i bezpieczniejszy niż Montfort. Tutaj muszę się ośmielić panienkę ostrzec, by uważała w tym mieście, jeśli nie znajdywałaby się panienka w dzielnicy arystokracji. Nie twierdzę, że wiem o tym mieście więcej, lecz byłby to wielki żal, gdyby panience coś się stało. Ja bowiem poradzę sobie w wielu sytuacjach, ale ciąży nade mną chyba jakieś nieszczęście, które sprawia, że panienki, które ze mną przestają, są narażane na niebezpieczeństwo, na które nie mogę zaradzić. Można by było nawet rzec, że rozmawianie ze mną w przypadku panienek tego formatu i tej urody sprowadza nieszczęścia - zarzucił swoją przynętę, którą być może Clothilde wyczyta między wierszami i jej uniknie, bądź złapie ją świadomie. Gdy Altaris zaczął mówić o Montfort i nieszczęściu z panienkami, wyraźnie się i prawdziwie zasmucił, na chwilę tylko spuszczając wzrok na ziemię. Faktycznie, zdarzyło mu się to przecież - jego ostatnia ukochana została zgwałcona i zabita, czego prawdopodobnymi sprawcami byli ludzie podlegli pod Couslandów. Gdy jednak Altaris mówił o panienkach tej urody, jedynie na pół sekundy, jakby niewinnie, przeleciał spojrzeniem do jej butów i z powrotem. |
| | |
Urthemiel - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Nie Maj 15, 2016 10:33 pm | |
|
- Dophrawdy imponujące - w głosie kobiety nie było znać ekscytacji. Najprawdopodobniej odebrała wszystkie te przechwałki jako próbę zyskania na wartości prowincjusza, którym w oczach Orlezjan był każdy Fereldeńczyk. - Jeśli uważacie, monsieur, że dane pytanie jest wścibskie i niegrzeczne, to nie hrozumiem, po co w ogóle je zadawaliście - słodycz głosu damy spadła na mężczyznę, podobnie jak lodowata zawartość wypełnionego po brzegi wiadra. - Wasza obyczajowość jest dophrawdy zabawna - chichot, w którym dało się wyczuć odrobinę jadu. - I tak się składa, monsieur Howe, że moja hrodzina zamieszkuje Montfort od pokoleń. Wychowałam się tam, potrafię dać sobie hradę - słodycz ani na moment nie zanikała; wręcz przeciwnie - wydawała się wzmagać, co nadało wypowiedzeniu specyficzny wydźwięk. - Ja, niestety, nie będę uczyć cię, monsieur, jak ma się pan zachować w swoim państwie, gdyż najzwyczajniej w świecie jestem tu zbyt khrótko. Zakładam jednak, że tak dobrze znając Orlais, czujecie się bahrdziej Ohrlezjaninem, niźli Fehreldeńczykiem, hm? - i kolejny chichiot, tym razem nieco silniejszy. Przez boczne drzwi do pomieszczenia powoli wsunął się Bord. Clothilde przyuważyła to zdecydowanie szybciej, niż Altaris, gdyż rzekła: - Wydaje się, że pański przyjaciel już whrócił. Najwyhraźniej ma dla was coś ważnego do przekazania, monsieur. Nie będę wam więc przeszkadzać, sama mam wielę sphraw do załatwienia. Au revoir. Hrozmowa z wami, monsieur, była bahrdzo... hrozhrywkowa, muszę przyznać. Z chęcią powtórzę ją w niedalekiej przyszłości - po tych słowach dygnęła i usunęła się w tłum. Nim całkowicie zniknęła Altarisowi z oczu, mężczyzna mógł przyuważyć, jak odbiera od służącego kielich z winem. Co zaś do jej końcowego zachowania, Howe nie mógł do końca wyczuć, czy przemawiała za nią uprzejmość, czy konwenans. - Czeka w ogrodzie - Bord rzucił prędko, acz rzeczowo. Drzwi do ogrodu były przeszklone - tam też kręciło się kilku urzędników, lecz nie tak dużo, jak wewnątrz - wieczór był nad wyraz chłodny.
|
|
| | |
Altaris Howe - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Pon Maj 16, 2016 8:43 pm | |
| Taka nijaka. Taka żadna. Jak oni mogli nas podbić. Gniew i gorycz przepełniały teraz jego serce. W chwilach takich, jak ta, filozoficzne pojęcie myślenia sprawiało, że nie wiedział, czemu jest tak, jak jest. Orlais było tak potężne. Było tak silne i bogate. A jednocześnie było tak zepsute, jadowite, wulgarne w swym istnieniu i szkaradne. Gdyby mógł, zepchnąłby to wszystko do morza, nawet z tymi wszystkimi ludźmi i dziełami sztuki. Z drugiej zaś strony, miał obok Ferelden - zbiorowisko ludzi z ciemnogrodu. Ludzi, którzy go najczęściej nie lubili. Takich, co lubią wypić, poklepać świnie po brzuszku zanim ją zjedzą i poklepać swoje baby po tyłkach. I są szczęśliwi. A może by tak wyjechać nie wiem... Do Tevinteru? Może tam jest inaczej.
Altaris spoglądał tak na Clothilde, z delikatnym uśmiechem, aż zwróciła mu uwagę, że przybył Bord. Był teraz rozgniewany, ale uśmiechał się zarówno twarzą, jak i oczami - Urodziłem się w Fereldenie, lecz dużo czasu spędziłem również w Orlais, więc tu i tu mam ludzi, których mógłbym nazwać przyjaciółmi. Jednak to Ferelden jest w moim sercu ważniejszy. Oczywiście, na Orlais w moim sercu również znajdzie się miejsce. Jeśli tylko panienka zechce, obowiązkiem mym będzie, by dotrzymywać panience towarzystwa. Nalegałbym jednak, by następnym razem panienka obdarzyła mnie przywilejem przyjścia na jeden z moich małych bankietów. Oficjalność ma w sobie swoje uroki, ale czasem lepiej po prostu mówić. Do zobaczenia, panienko - gdy się odwrócił, spojrzał w oczy Borda tym swoim sztucznym uśmiechem, kiwając głową.
- Bord. Musimy wszystko przyspieszyć - powiedział Altaris tonem, który zwiastował oficjalne i ważne tematy, które trzeba było brać na poważnie. Zaczął używać takiego tonu głosu, odkąd Bord myślał, że żartował, kiedy Altaris mówił, żeby zobaczyć, czy krowa będzie pływała w rzece, czy zacznie tonąć. Nie utonęła, bo było płytko, gdyby ktoś pytał - Od jutra Protektor, Serafin, Pancerny i Żywiciel mają być gotowi jak nigdy wcześniej. Wysokie ryzyko, wysoka płaca. Uprzedzałem Was o tym. Zobaczymy, jak się przygotowaliście - zakomenderował, wspominając, jak to opowiadał Protektorowi, że pewnego dnia będzie potrzebował dużo więcej, niż jednej czwórki. Czuł po dziwnym uczuciu w brzuchu, że to chyba był ten dzień, kiedy trzeba było zacząć działać. Do tego się przygotowywali. Czterech Przebudzonych stanowiło dla niego istotny element układanki. Co jednak zmieni ich ośmiu, bądź dwunastu. Nie musieliby być jego przyjaciółmi. Ważne, żeby byli dobrze wyszkoleni i co najważniejsze - lojalni. Bo to lojalność leżała jako fundament tej organizacji.
- Zakon Trupikorzenia powinien zdać swoją rolę. Zarówno jako następstwo w Denerim, jak i tutaj, w Amarancie. To tylko kwestia czasu - puścił oczko swojemu towarzyszowi. Musiał zacząć działać, zamiast kręcić się bez celu i w kółko. Jeśli nie posuwał się do przodu, to wcale nie było tak, że stał w miejscu. On wtedy szedł kroczkami w tył, gdy inni go wyprzedzali, pogłębiając ten dystans i przerwę, jaką mogłoby to stworzyć.
- Zaczynamy. Zaczynamy wszystko. To początek nowego stanu rzeczy, mój przyjacielu - mówił cicho do swojego druha, wychodząc na zewnątrz. Jeśli miał taką możliwość, zarzucił coś na siebie - najlepiej płaszcz. Wyszedł w poszukiwaniu alchemika. Powoli miał już tego wszystkiego dość. Wszystko zaczynało spowalniać jego ruchy. A musiał być szybki jak wonsz. I czujny jak ważka. |
| | |
Urthemiel - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Wto Maj 31, 2016 11:39 am | |
|
Chłodne powietrze owiało mężczyznę, gdy ten tylko opuścił ciepło pomieszczenia, w którym spotkali się urzędnicy. Było już ciemno, jedynie srebrzysta łuna księżyca i mętne blaski latarni olejowych rozświetlały surowość skweru. Daleko było temu miejscu od pysznych orlezjańskich ogrodów przypałacowych, które bardzo często służyły za miejsce organizacji różnego rodzaju bankietów. Podczas gdy orlezjańskie twory tego typu obfitowały w finezyjne altany, egzotyczne klomby, marmurowe ławki i kolumny, Fereldeńczycy - a zatem i rodzina Howe'ów - stawiali bardziej na funkcjonalność, niźli pyszną wystawność. Nie oznacza to jednak, iż ten tu był brzydki - dookoła widać było przystrzyżone krzewy i kwitnące drzewka. Gdzieniegdzie znaleźć można było również ławkę. Na takowej zasiadał pałacowy alchemik. Mistrz Dynal był silnym, choć niepierwszej młodości mężczyzną. Jego zadbana broda oraz długie włosy związane warkoczem z tyłu głowy miały barwę księżycowej poświaty. Na sobie założoną miał jedynie skromną granatową togę sięgającą mu do połowy goleni - widocznie nie planował wychodzić tego wieczora z domu, pewna siła wyższa go do tego skłoniła. Zauważywszy dziedzica Amarantu, starzec powstał z ławki i czekał, aż ten podejdzie.
|
|
| | |
Altaris Howe - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Sro Cze 01, 2016 10:42 am | |
| Owinąwszy się szczelniej z wyjątkowym pośpiechem ruszył ku mężczyźnie, nie biegnąc, ale depcząc tak, że widocznie chciał to zrobić jak najszybciej. Z zatroskaną miną i zmarszczonym czołem podszedł do ławki i z niepokojem w głosie zaczął - Mistrzu Dynalu, wybacz, że wzywam Cię o tej porze, ale wydaje mi się, że mnie otruto... Ja... Nie wiem co robić - otworzył oczy szerzej, przestraszony, spoglądając na mężczyznę na przeciwko niego.
W głowie plan był dużo łatwiejszy, niż faktycznie był. Będzie się musiał sporo narobić, żeby móc odpracować to, co zaistniało w jego głowie. Igrał z ryzykiem. Bardzo igrał z ryzykiem. W międzyczasie, próbował sobie przypomnieć to, ile razy z Mistrzem Dynalem rozmawiał i to, czy byłby w stanie stwierdzić, jakie były jego relacje z obecnym arlem - Wydaje mi się też, że mój ojciec też może być w niebezpieczeństwie. Czy nikt nie skradł Ci nic z Twojej pracowni? Wiem, że byś powiedział, ja po prostu... Potrzebuję Twojej pomocy, co teraz powiesz, że chcesz, to spróbuję Ci to dać - przekonywał, rozglądając się, czy nikogo nie ma wokół. Chyba nie było. Szkoda. |
| | |
Urthemiel - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy Czw Cze 02, 2016 7:11 pm | |
|
Mężczyzna skłonił się nieznacznie, gdy Altaris do niego podszedł. Nim zdążył się wyprostować, usłyszał już, po co został poproszony o przybycie tutaj. - Proszę streścić mi co zaszło, jeśli łaska - mistrz Dynal nigdy nie uchodził za najuprzejmiejszego w Amarancie, lecz Howe'owie cenili go za niebywałe zdolności alchemiczne. Altaris tymczasem zszedł tematem jeszcze na niebezpieczeństwo, które wisiało nad jego rodziną. - Och, doprawdy, panie? Proszę o wybaczenie, lecz muszę stwierdzić, iż w niebezpieczeństwie znajduje się każdy szlachcic, niezależnie od nazwiska, narodowości i innych czynników, a zwłaszcza ten, który do własnego domu zaprasza Orlezjan i mało tego - otwiera im do niego drzwi. Mój gabinet jest strzeżony na rozkaz twojego właśnie ojca i jeśli cokolwiek stamtąd zniknęło, to niekoniecznie z mojej winy. A poza tym, nie oszukujmy się - nie jestem jedyną osobą, która zajmuje się w Amarancie alchemią, a trucizny warzę tylko na specjalne zamówienia i za przyzwoleniem arla Howe'a. Bez względu na to, kto o takową prosi. Co jednak z tobą, panie? Jakoś podejrzanie mówisz, jak na osobę śmiertelnie otrutą...
|
|
| | |
Sponsored content - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy | |
| |
| | |
| [Prywatna|Siedziba rodu Howe] Kiedy niedźwiedź nie patrzy | |
|