| [Prywatna|Val Montaigne] Kryptonim Hrabia: władza w ukryciu | |
|
Autor | Wiadomość |
---|
Bégon de Montaigne - dragon age PBF - |
Temat: [Prywatna|Val Montaigne] Kryptonim Hrabia: władza w ukryciu Pią Cze 17, 2016 7:14 pm | |
| Czy może być coś piękniejszego niż pobudka przy ciepłych promieniach słonecznych delikatnie muskających policzek? Słońce nienachalnie, można by rzec finezyjnie, wyrwało Bégona z zakamarków sennej fantazji, by następnie doprowadzić go do trzeźwości umysłu. Przez okna do nozdrzy mężczyzny docierały przyjemne wonie kwitnącej przyrody. Całą tę scenerię uzupełniał śpiew ptaków. Brakowało jedynie by te delikatne stworzenia wpadły do pokoju i zaczęły pomagać się księciu ubrać. Coś w stylu sceny zrodzonej w głowie kiepskiego bajkopisarza. Zamiast tego dostać można było jedynie brutalne zderzenie z rzeczywistością. Bégon usiadł z trudem na łóżku i mlasnął kilka razy próbując ustalić co zjadł przed snem i czemu wciąż czuje to coś w ustach. Wciąż z przymkniętymi oczami wstał i ruszył do lustra. W drodze podrapał się po swej męskości, a następnie skierował palce w stronę nosa, by ocenić dzisiejszą woń. Nie był pewien, dlaczego to robi, sądził, że nikt nie jest w stanie tego rozgryźć. Był jednak pewien co do jednego: takie rzeczy należało robić w zaciszu własnej komnaty. Cóż to byłby za wstyd, gdyby teraz obserwowały go tłumy. Wzdrygnął się na samą myśl. Poranny rytuał dokończył przy lustrze, gdzie doprowadził włosy do porządku. Gdy skończył się ubierać i po tym jak posłał swemu odbiciu lekki uśmieszek, wraz z dwoma palcami palcami wskazującymi skierowanymi w jego stronę, wyszedł ze swej komnaty. Oczywiście przed tym musiał wyjąć drewnianą pałkę spod poduszki, przekręcić dwukrotnie klucz w zamku oraz odstawić krzesło, które blokowało klamkę. Nawet wtedy ledwie wyściubił nos zza drzwi, by upewnić się, że na zewnątrz nikt na niego nie czyha. Dopiero niedawno wrócił do Val Montaigne, nie był pewien w jaki sposób zmieniło się miasto pod jego nieobecność, o ile się zmieniło. Były jednak rzeczy, których był pewien i nie miał zamiaru ryzykować. „Dmuchać na zimne” - jak to powiedział ktoś kto dostaje pieniądze za mówienie takich rzeczy. Właśnie dzisiaj wziął sobie za cel nadrobienie tych zaległości, zebranie informacji i przygotowanie się na to co ma nadejść. Nie mógł jednak podchodzić do tego zadania jak nowicjusz, podejrzewał, że w pałacu każdy będzie wciskał mu słomę. W tej kwestii nie mógł ufać poddanym swego ojca. Musiał zaczerpnąć wieści u źródła. Nikt inny nie będzie tak szczery jak miejscowi kupcy i chłopi. Tacy ludzie tylko czekają by otworzyć do kogoś japę i ponarzekać na miejscową władzę. Tak! Wyjdzie poza Okręg Pałacowy, wejdzie w tłum, porzuci swe pochodzenie, stanie się taki jak prości ludzie! Kogo on oszukiwał? Był ewidentnie zbyt przystojny by uchodzić za chłopa. Cóż, i tak go nie powstrzymywało, teraz nawet wśród prostaków zapewne czułby się bezpieczniej niż w pałacu swego ojca. Jak postanowił, tak zrobił. Przywdział maskę zasłaniającą jego oczy oraz czoło, a jednocześnie trzymającą jego włosy w ryzach. Po opuszczeniu rezydencji wyruszył w stronę jednej z bram oddzielających Okręg Pałacowy od mniej zamożnej części miasta. Gdy tylko wyszedł poza mury zrozumiał, że być może nie był to plan tak doskonały jak sobie go wcześniej wyobrażał. Jego prezencja przykuwała zbyt wiele uwagi. Zresztą nie powinien się temu dziwić, w końcu ktoś taki jak on... Pomimo wewnętrznych obaw ruszył przed siebie z podniesioną głową. Tylko po to by zatrzymać się po chwili na środku ulicy zastanawiając się gdzie się udać. Przypadkowy obserwator mógł uznać go za zagubioną owieczkę wciśniętą w fajansiarskie ciuszki, która odłączyła się od stada i zastanawia się jak przeżyć w tym szerokim ogromnym świecie. Bégon zaś postrzegał siebie jako pana sytuacji, wmawiał sobie, że wszystko jest w porządku.
Ostatnio zmieniony przez Bégon de Montaigne dnia Wto Cze 21, 2016 1:46 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | |
Vashta - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Val Montaigne] Kryptonim Hrabia: władza w ukryciu Sob Cze 18, 2016 12:24 pm | |
| Być budzonym przez promienie słońca to przywilej ludzi bogatych... i bezrobotnych. Prości ludzie, walczący o przetrwanie każdego dnia, wstawali skoro świt i rozpoczynali kolejny wypełniony pracą dzień. Harówka zwykłego człowieka zaczynała się bladym świtem, czyli w porze, w której zamożne nieroby zazwyczaj kładły się spać po całonocnych ucztach i chełpieniu się własnym bogactwem. Vashta nie należała do żadnej z tych grup. Przybyła do Val Montaigne bladym świtem. Całą noc była w drodze i zmęczyła się jak dziki osioł prowadzony po stromych zboczach. Dzięki jej nowemu towarzyszowi, którego nadal nie nazwała, miała ten komfort, że nie musiała dźwigać swoich rzeczy. Koń był nadal po prostu koniem. A ona nadal była niepocieszona przez to, że w tak głupi sposób straciła swój bukłak z winem. Gdy dotarła do kolejnego znienawidzonego przez nią miasta, ruszyła do najbliższej gospody. Oddała konia pod opiekę stajennego, a rzeczy przeniosła do pokoiku, który wynajęła za swoje ostatnie pieniądze. Musiała odmówić, gdy karczmarz proponował jej posiłek, mimo że kiszki grały jej marsza. Położyła się spać, aby zregenerować siły po całonocnej wędrówce. Kilka godzin później obudziła się. Głód dawał się jej we znaki. Zamknęła za sobą pokój, sprawdziła szybko jak ma się Koń i ruszyła w miasto. Tłum niósł za sobą wiele możliwości. Sakiewki, stragany z owocami lub gotowymi przysmakami. To wszystko czekało tylko, aż dziewczyna po to sięgnie. Przeciskała się przez tłum. Przy straganach kłębiły się służki z bogatych domów i wybierały najlepsze produkty, aby zadowolić swoich pracodawców. Vashta obserwowała to kłębowisko przegryzając jabłko, które już pozyskała drogą niemal kupna. Jeden marny owoc nie zaspokoił jej głodu. Zamarzył się jej ciepły posiłek w karczmie, nieważne jak podły by był. Ale do tego potrzebowała już czyjejś sakiewki. Rozglądała się więc za kimś, kto wyglądałby na łatwą ofiarę. Zabawne jak po jednej udanej kradzieży konia, nagle wydawało się jej, że została mistrzynią zbrodni.
Wtedy właśnie wpadła na kogoś, kto stał wśród tłumu i rozglądał się. Ów ktoś miał maskę na twarzy i fikuśne ubranie. Zagapiła się na stragan z pysznie wyglądającymi pieczonymi kuleczkami. Nie wiedziała co to, ale chciała to. A może nie był to przypadek? Wypatrzyła go wcześniej w tłumie. Mężczyzna odznaczał się strojem i dumną pozą. Specjalnie skierowała kroki w jego stronę, specjalnie odwróciła wzrok i z impetem władowała się w niego. - Och! Wszystko w porządku? -do tego momentu szło jej idealnie jak sobie zaplanowała. A w sekundę po zderzeniu uświadomiła sobie, że potajemne zabieranie sakiewek nie należy do jej umiejętności. Co innego zagrozić komuś sztyletem poza miastem. Ale tutaj?- Jesteś cały? Szybko i bez uprzedzenia przeszukała go od ramion aż po pas. Czy wyczuła gdzieś sakiewkę wypełnioną jej brzęczącymi przyjaciółmi? Nawet jeśli... szybko zabrała ręce. Chciała sprawdzić, gdzie może się ona znajdować a dopiero później obmyślić plan pozyskania jej. - Powinieneś uważać jak chodzisz. Może nie widzisz nic przez tę maskę? -ostatnie słowo wypowiedziała tak, jakby miała w ustach coś obrzydliwego i chciała się tego pozbyć. Była ciekawa reakcji zamaskowanego. Te emocje! Czy powinna już znikać w tłumie, czy też ujdzie jej to na sucho? |
| | |
Bégon de Montaigne - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Val Montaigne] Kryptonim Hrabia: władza w ukryciu Nie Cze 19, 2016 2:56 pm | |
| Tłum płynął, jakby przez kogoś pędzony, czy popychany. Bégon nie miał pojęcia dokąd się udają i czemu im tak śpieszno. Nie wydawało mu się by w tej części miasta znajdowało się coś wartego uwagi. Jeszcze raz rozejrzałem się wokół. Tak, brudne ulice wypełnione brudnymi ludźmi. On jednak musiał wreszcie podjąć decyzję, miał już dość nierozwagi osób, które zbliżały się zbyt blisko niego i ocierały. W pewnym momencie był nawet przekonany, że robią to celowo. Chciał zaczerpnąć języka wśród chłopów, a najłatwiejszym miejscem by to zrobić była oczywiście karczma. Nic tak dobrze nie rozwiązuje języków jak wysokoprocentowy napitek, szczególnie jeśli nie trzeba za niego płacić. W tym, zdawało by się doskonałym planie, istniała jedna poważna wada - Bégon nie za bardzo wiedział, gdzie poza Okręgiem Pałacowym znajdowały się takie przybytki. Do tej pory sądził, że nie będzie to trudne zadanie, spodziewał się budynku z ogromnym szyldem „Pod Zapyziałym Brudasem”, czy coś w tym stylu. Niestety nic takiego w okolicy nie widział. Nim zdążył postawić stopę, w przypadkowo wybranym kierunku jakaś niespodziewana siła uderzyła w niego i wytrąciła z równowagi. Utrzymał pion, jednak nagłość zdarzenia zamroczyła go na moment. Nie zdążył nawet zidentyfikować napastnika, gdy ten dopadł do niego. Bégon bronił się jak mógł przed zbyt rozochoconymi rękoma, które szybko obadały jego wierzchnią odzież. Montaigne był na tym etapie tak zbałamucony, że nie do końca wiedział co się dzieje, nie był pewien czy jest atakowany, czy może był to akt dobroczynności. Nie poczuł również, gdy dłoń nieznajomej osoby na nieco dłużej zatrzymała się na jego lewej piersi, gdzie w wewnętrznej kieszeni fraku trzymał „niewielkie” (zależy dla kogo) oszczędności. Gdy uwolnił się wreszcie od natarczywości i odskoczył na bezpieczną odległość sam zaczął doprowadzać się do porządku. - C-co takiego? Ja mam uważać? Nie wiesz kim ja jestem?! To twoja wina, patrz gdzie łazisz! – powiedział głośnym tonem. Otrzepał ubranie i pociągnął za dolną część fraku, by go wyprostować. Jednocześnie wypiął pierś i spojrzał na jakże nierozważną osobę, która to na niego wpadła. Na jego twarzy zagościł wyraz zdziwienia, gdy ujrzał przed sobą młodą kobietę w męskim stroju. Jednak nie to było najbardziej interesujące w aparycji dziewczyny. Uwagę szlachcica przykuły jej włosy rudego koloru, koloru, który symbolizuje oszustwo i kłamstwo, jednak jemu natychmiast na myśl przyszła dzikość i pasja. Uśmiechnął się wpatrując wprost w oczy nieznajomej. - Tak... – mruknął cicho do siebie. - Wybacz me naganne zachowanie, panienko. Zdaje się, że rzeczywiście winienem większą uwagę przykładać do tego gdzie mnie nogi niosą. Musiałem się pogrążyć we własnych myślach, a maska z pewnością nie poprawia widoczności – zażartował. Jego głos stał się ciepły i kojący, skłonił się w pół wyrażając swe ubolewanie związane z zaistniałą sytuacją. - Cieszę się jednak, że przyszło mi wpaść na kogoś tak urodziwego w całym tym tłumie... – nie dokończył zdania i potrząsnął tylko głową – Ależ gdzie me maniery? Pozwoli panienka, że się przedstawię – na imię mi B... Bartholomew. Chciałbym Ci wynagrodzić to jak okropnie się zachowałem. Co powiesz na to byśmy udali się do karczmy i porozmawiali? Wszystko na mój koszt. Uśmiechnął się i niecierpliwie wpatrywał w twarz dziewczyny. Nie chciał spędzić na tej ulicy już ani chwili dłużej, był jednak zbyt dumny by to przyznać. Miał również cichą nadzieję, że nieznajoma zna jakiś przybytek w okolicy. Tak, czy inaczej, był zadowolony, że nie został rozpoznany. Nawet uniknął podawania prawdziwego imienia. Jeśli dobrze to rozegra to za jednym zamachem załatwi sobie przewodnika jak i ochroniarza. Młoda kobieta wyglądała na taką, która umie o siebie zadbać. Miał tylko nadzieję, że gładka gadka na nią podziała. |
| | |
Vashta - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Val Montaigne] Kryptonim Hrabia: władza w ukryciu Wto Cze 21, 2016 1:38 am | |
| Początkowa reakcja mężczyzny była całkiem naturalna i niczym jej nie zaskoczyła. Vashta była świadoma tego, że to ona wpadła na ów osobnika i to z całym impetem na jaki mogła sobie pozwolić w tak zatłoczonym miejscu. Niemal prychnęła zdegustowana, gdy usłyszała typowe dla bogatych i zapatrzonych w siebie ludzi pytanie. Nie, nie miała najmniejszego pojęcia z kim sprowokowała zderzenie. Oprócz tego, że wyglądał na majętnego człowieka, mało ją obchodziło. Udało się jej zlokalizować sakiewkę i ku jej uciesze, na dotyk wydawała się być o wiele bardziej kusząca niż śmiała o tym marzyć. Gdy chwilę później ton głosu nieznajomego zmienił się, zmrużyła oczy przyglądając się mu. Złote tęczówki prześlizgnęły się od czubka głowy, aż po po końcówki butów. Zmiana nastawienia zbiła ją z tropu. Nie spodziewała się takiego przeskoku. Chwilę wcześniej była przekonana, że najbezpieczniej będzie się ewakuować, ale teraz, kiedy usłyszała ton ciepły i nadmiernie przyjazny, dostrzegła swoją szansę. Odgarnęła rudy kosmyk z twarzy i wysłuchała do końca wypowiedzi mężczyzny. Bartholomew. Imię aż ociekało bogactwem i pychą. - Hmm... wybaczam -działy się z nią ostatnio dziwne rzeczy. Gardziła kłamstwem i grą pozorów, a ostatnio sama zaczęła się w to zagłębiać. Była sama zła na siebie, ale cóż poradzić. Aura Orlais otaczała ją niczym złowrogie zaklęcie i żeby przetrwać w kraju pełnym niegodziwców i przeklętych szubrawców, musiała posługiwać się ich sposobami. Postanowiła wejść w rolę i odegrać ją na tyle, na ile była w stanie. Pierwszy problem? Język. Sposób jej mówienia był prosty. Nie była biegła w grzecznych zwrotach, półsłówkach czy mówieniu w orlezjańskim stylu, jak skończone pizdy. - Nie róbmy już z tego afery. Zdarza się najlepszym -wzruszyła ramionami, a po chwili na jej ustach pojawił się uśmiech. Chwilę trwało, zanim udało się go jej uzyskać. Nie uśmiechało się jej uśmiechać do orlezjańczyka. Hue hue, nie uśmiechało się jej uśmiechać. Cóż za ciekawy dobór słów! - Maskę można zdjąć, jeśli jest dużym problemem -sama maski nie nosiła. Nie czuła się też z tego powodu zakłopotana. Przysięgła sobie kiedyś, że nigdy nie przywdzieje maski, która sama w sobie była symbolem wszystkiego czym pogardzała. Dlatego też jej rozmówca mógł podziwiać każdego piega na jej twarzy... niezależnie czy chciał czy też nie. - Vashta -przedstawiła się krótko. - Możemy porozmawiać. Znam karczmę niedaleko, jest całkiem przyjemna. Propozycja darmowego posiłku wzbudziła w niej reakcję, której zapewne spodziewał się mężczyzna. Czemu jak czemu, ale darmowemu posiłkowi trudno było odmówić. A jeśli miałaby dostać do tego jakiś alkohol, była więcej niż chętna. Zaczęła więc zauważać dobrą stronę orlezjańczyka. I nie mówię tu tylko o zasobności portfela. Nie była głupia. Wiedziała, że nie dostała tej propozycji bezinteresownie. Zakładała, że coś się musi kryć za gładkimi słowami zamaskowanego. Ale i tak dała się skusić. - Za mną -nie było potrzeby dłużej rozmawiać w miejscu, w którym stali. Była głodna. Ruszyła więc w stronę, w którą należało iść, aby według niej dotrzeć do karczmy. Dawno nie była w tym mieście, ale umiała idealnie wyczuć skąd dochodzi do niej ulotny i jakże kuszący aromat alkoholu. Zakładając, że Bartholomeow ruszył za nią, poprowadziła go przez tłum. Wybrała drogę najbardziej zaludnioną. A niech jej nowy towarzysz na własnym ciele dozna wątpliwej przyjemności obcowania z biedotą. Po krótkiej, ale intensywnej wędrówce dotarli do gospody.
Karczmy są wszędzie podobne. Różnią się czasami drobnymi detalami, ale z reguły wystrój wnętrz był uniwersalny. Stoły, krzesła, jakiś kominek. Nie była to speluna, ale do najwyższych standardów wiele temu miejscu brakowało. Meble były proste, a co za tym szło, łatwo było je wymieniać. I rzeczywiście, niektóre krzesła wyglądały na mniej zniszczone i krócej używane. Ciekawe tylko, czy była to wina karczemnych bójek i potrzeby ciągłej wymiany niszczonych sprzętów, czy właściciel wymieniał stopniowo umeblowanie na nowe. Okna były stosunkowo duże, ale półprzymknięte okiennicami. Światło z dworu nie wpadało więc bezpośrednio do pomieszczenia, tylko sączyło się leniwie ukazując przy tym drobinki kurzu unoszące się w powietrzu. Stoły były różnej wielkości. Znaleźć można było takie małe, dwuosobowe, czy też nawet ławy mogące pomieścić kilkanaście osób. Na większości stolików stały butelki po winie z barwionego szkła, a w nich umieszczone były świece. Butelki używane w ten sposób wielokrotnie, nosiły na sobie fantazyjne ślady z wosku. Na ścianach pozawieszane były różnobarwne tkaniny, które ktoś upiął z wielką dbałością. Ożywiały wnętrze i nadawały mu orlezjańskiego stylu.
Tak jak gospoda mogła być każdą inną gospodą gdziekolwiek na świecie, tak karczmarz prezentował się dosyć niecodziennie. Był to człowiek wysoki i chudy niczym tyczka. Nosił zielone spodnie do pół łydki, białe rajstopy i zielone trzewiki. Do tego biała koszula i zielony surdut. Na pierwszy rzut oka przypominał ogromnego konika polnego. Cudacznej całości dopełniała blond czupryna, subtelna biała maska, obszerny fartuch którym opasany był dwa razy i ścierka przewieszona przez ramię. Stał za ladą i taksował wzrokiem wnętrze głównej sali.
Wchodząc do karczmy, Vashta wspięła się na palce, żeby lepiej rozejrzeć się po wnętrzu. Gdy znalazła wolny stolik, ruszyła w jego kierunku. Nie było czasu na zastanawianie się, czy sentymenty. Chwilę później mogło nie być w ogóle miejsca do siedzenia. Nie pozostało jej nic innego, jak czekać na obiecany posiłek, ale tym miał się już zająć Bartholomew. Ona natomiast rozsiadła się wygodnie i ni to z ciekawości, ni to z przyzwyczajenia zaczęła przyglądać się ludziom dookoła. |
| | |
Bégon de Montaigne - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Val Montaigne] Kryptonim Hrabia: władza w ukryciu Sro Cze 22, 2016 5:12 pm | |
| Odwzajemnił uśmiech Vashty. Uśmiechał się szczerze, bo w końcu czemu miałoby być inaczej? Wszystko szło po jego myśli. No, może oprócz tego, że niewiele brakowało by wylądował na ziemi, nie dość, że zostałby upokorzony to jeszcze jego starannie dobraną kreację szlag by trafił. Poza tym szło całkiem nieźle. Zdawało się, że nikt wkoło nie dostrzegł w nim dziedzica Bégona, przecież to nie tak, że obnosi się swym pochodzeniem. Te kilka lat nieobecności w swym rodzinnym mieście, które spędził w stolicy również mogły zaowocować tym, że obecnie ciężko go poznać. Zapewne został uznany za kolejnego kupca, który miał to szczęście, że mógł swe towary prezentować w Okręgu Pałacowym. Podobała mu się ta rola. - Czasami rzeczywiście chciałbym się pozbyć tej maski, obawiam się, że jest to jednak niemożliwe – powiedział Bégon i posłał kolejny ukradkowy uśmieszek w stronę rozmówczyni. Wciąż nie był pewien co sądzić o nowo poznanej dziewczynie. To znaczy, doskonale wiedział co sądzić o jej walorach fizycznych, które choć skrywane pod, jak na jego gust, zbyt luźnym ubiorem to wciąż były widoczne i pozwolił sobie na krótką chwil zawiesić wzrok. Jedna z niewielu zalet maski – trudno było śledzić oczy pod nią skryte. Nie był jednak pewien co do tego, czy kupiła każde jego słowo. Zdawała się na to zbyt inteligentna, lecz jednocześnie biła od niej prostota i swojskość. Z tym hrabia nie miał jeszcze okazji się spotkać, nigdy wcześniej również nie uświadczył by ktoś z niższej kasty odzywał się do niego z taką lekkości i bezpruderyjnością. Na dodatek dziewczyna miała śmiałość nie nosić maski, a nawet krytykować jej przydatność. Pomimo swych słów Bégon nie wyobrażał sobie wyjścia na zewnątrz, do pospólstwa bez maski. Wydawało mu się to profanacją wielowiekowej historii i kultury Orlezjan. Czuł wewnętrzny obowiązek kultywowania tej tradycji. Zasłania swą twarz już od tylu lat, że bez niej czułby się nagi. Narażony i bezbronny, zupełnie jakby ten kawałek metalu, porcelany, czy tkaniny miał go w jakiś sposób ochronić przed niebezpieczeństwem. Nie chodzi tylko o to, ten modny dodatek do stroju sprawiał również, że czuł inny, lepszy. Być może w tym zawierała się jego arogancja. - Prowadź więc – odpowiedział Bégon dziewczynie, gdy ta wspomniała o karczmie. Ruszył za nią, gdy tylko weszła w nurt tłumu. Szybko zrozumiał, że nie będzie łatwo dotrzymać jej kroku. Szczególnie, że ludzie zdawali się o niego umyślnie ocierać, czego on usilnie starał się uniknąć lekko ich odpychając, czy też przechodząc obok nich bokiem. Vashty zdaje się nie nikt nie zaczepiał, przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy szlachcica. To, albo zwyczajnie nie przeszkadzało to jej tak bardzo jak jemu. Do tego dochodziły jeszcze zapachy. Brud, smród i ubóstwo, te słowa pasowały do tej sytuacji idealnie. Cholera, Bégon rozumiał, że chłopi żyją w inny sposób, są ważną częścią społeczeństwa, która zapewnia dobrobyt królestwu, ale na Stwórcę, mogliby się częściej myć. Pozostało my tylko liczyć, że nie przesiąknie tymi zapachami, co nie zmienia, że już zaczął planować kąpiel po powrocie do pałacu.
Dotarli do karczmy. Tam de Montaigne przekonał się jak może się różnic definicja słowa „przyjemna”, gdy jest interpretowana przez osoby z dwóch różnych światów. W rzeczywistości przybytek nie wyglądał, aż tak źle, z pewnością dało się znaleźć prawdziwe rudery, które uznaje się za karczmy. Bégon mimo wszystko po przejściu progu przeżył lekki szok, a w jego głowie zapaliła się świeca, by odwrócić się na pięcie i jak najszybciej wrócić do wygód pałacu. Powstrzymał to uczucie i zmusił się do pozostania, jak również do tego by na jego twarzy nie pojawił się wyraz zniesmaczenia. Ruszył dalej, w ślad za Vashtą, która prowadziła ich do wolnego stolika. Po drodze posłał karczmarzowi znikome skinienie i niezręczny uśmiech. Usiadł powoli przeciągając cały ten dość prosty proces. Do ostatniej chwili czekał aż jego pośladki zetkną się z drewnianą, wytartą powierzchnią krzesła. Po tym, gdy już się usadził złożył ręce na blacie stołu i wyprostował próbując odzyskać swe udawane poczucie autorytetu. Skierował swój wzrok w stronę szynkarza i pokiwał uniesioną w górze dłonią by go przywołać. Nie zapomniał o obietnicy złożonej dziewczynie, jak również łatwiej będzie negocjować, gdy ją do siebie przekona. Nie był pewien czy zaimponuje jej pieniędzmi, ale nie szkodziło spróbować, szczególnie, że na szlachcianki dotychczas to działało. - Bądź tak dobry i przynieś dwa kufle waszego najlepszego ale. Do tego co sobie tylko panienka zażyczy do jedzenia – odezwał się do chuderlaka, gdy ten tylko podszedł. - Nie krępuj się, zamawiaj na co tylko masz ochotę – zwrócił się do Vashty i uśmiechnął ciepło. Nie był przyzwyczajony do picia ale, miał okazję spróbować tego trunku, co jedynie przekonało go bardziej, że woli wino. Były dwa powodu, dla których postanowił go nie zamawiać: po pierwsze, nie chciał odstawać od reszty, a po drugie, nie wierzył by wino w takim miejscu smakowało lepiej od zwykłych szczyn. Wziął mały łyczek piwa, gdy znalazło się przed nim. Goryczka sprawiła, że jego ciało przebiegł dreszcz, ale nie było takie złe, ufał, że będzie nawet w stanie opróżnić kufel. Biała piana pozostawiła swój ślad na bujnym wąsie Bégona, jednak ten zdawał się tego nie zauważać. Odstawił naczynie i skierował wzrok na drugi koniec stołu. - Czym się zajmuję? Wspaniale, że pytasz – zaczął bezpretensjonalnie. - Jestem kupcem, zazwyczaj nie wychodzę poza Okręg Pałacowy, stąd też mogłaś dostrzec moje chwilowe zagubienie, gdy znalazłem się w... tej części miasta – dokończył ściszając głos i przystawiając dłoń do ust, jak gdyby bał się, że ktoś odczyta słowa z ruchu jego warg. - Krótko mówiąc, chciałem zobaczyć jak to wygląda na zewnątrz, poszerzyć swe horyzonty. – Kolejny łyk piwa, tym razem znacznie śmielszy – Dość o mnie. Opowiedz mi jakież to historie skrywa twe imię. Czym się zajmujesz? Co Cie sprowadza do Val Montaigne? Opowiadaj! – oparł przedramiona na stole i nachylił się w stronę dziewczyny zdradzając zaciekawienie. |
| | |
Sponsored content - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Val Montaigne] Kryptonim Hrabia: władza w ukryciu | |
| |
| | |
| [Prywatna|Val Montaigne] Kryptonim Hrabia: władza w ukryciu | |
|