First topic message reminder :Spoglądając ze swojego siedziska, rozglądał się wokół po sali zamkowej, w której przyszło im walczyć. Z tego, co wiedział, zazwyczaj walczono na dziedzińcach, placach, arenach, różnych tam podwórkach i takie tam. Tutaj natomiast był w zamkniętej przestrzeni, co wcale nie sprawiało wrażenia złudnego bezpieczeństwa - w końcu był w Denerim, a nie w Amarancie. Na jego ramionach zamykano naramienniki i dopinano zbroję - zaciskano klamry i co tam nie robiono z ciężkimi zbrojami. Zmarszczywszy brwi spojrzał na swoich czterech przybocznych, odzianych w lżejsze pancerze "średniej kasty" obronności. Jego zwyczajowy pancerz również był dużo lżejszy, niż ta zbroja płytowa, w którą go teraz odziewano. Włosy zaczesał do tyłu, spinając je na karku w kulkę i przyzwyczajał się do gorąca wydzielanego od pancerza. W pełnej zbroi walczył tylko kilka razy - teraz zastanawiał się, czy na pewno tak powinien uczynić. Jego miecz właśnie teraz naoliwiano bardzo rzadkim specyfikiem, by wroga tkanka ześlizgiwała się z jego ostrza. W sensie, stalowa tkanka.
He, he. Poza zielonkawą oliwą, którą wtarto w klingę, posypano ostrze także białym proszkiem -
Oko pająka, skrzydło nietoperza. Nie no, Bord. Przecież żartuję, nie wygłupiajmy się. To kości mego dziada. Kość biodrowa poprzedniego arla Amarantu Miał cały czas dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, więc naoliwił lekko również kolce na swojej zbrojonej rękawicy, a te charakterystycznie zabłyszczały lekko zieloną barwą.
A może by zejść z ciężaru. Nie jestem tak krzepki, jak on. Jestem mniejszy, ale kiedy ja piję, gram w karty, tańczę, śpiewam i w ogóle, to on łazi z tym opasłym cielskiem. Dla niego chodzenie przy takiej wadze jest jak żywe ćwiczenie. Ja zaś wolę bić mieczem, a nie być bitym. -
Maegorze. Wszystko przygotowane? Przyniosłeś to? - zapytał Altaris, a na jego ustach wykwitł uśmiech. On nie był typem wojownika. Nie był nawet typem rycerza - nie był w sumie rycerzem, więc nie miał potrzeby stawać samemu w szranki. Mógł wystawić swojego czempiona. Wcale nie miał nakazu, by walczyć samemu. On jednak postanowił walczyć samemu, ale nie na takich warunkach, jakie umówił z Rewarnirem. Nie był wężem, ale nie był też głupi. Musiał mieć wszystko, co zapewniłoby mu przewagę - nie ważne, czy honorowe, czy nie. Czy legalne, czy nie. Czy karane, czy nie. Nikt mu nic nie udowodni -
Tak, Altarisie - odpowiedział krótko Meagor, otwierając zwykłą, drewnianą skrzynię, w której była prawa, płytowa rękawica, również z kolcami i o kilku złoceniach i wspaniałych dodatkach przypominających pozawijane liście -
Wspaniale. Rękawica Niedźwiedziego Króla. Gdyby ojciec się dowiedział, pewnie by mnie wydziedziczył. Pewnie zabiję tego Guerrina w walce, ale czas wykorzystać to, co zbierali Howe'owie. Co kradli i chowali w swoich lochach - wyszeptał do swoich przybocznych, uśmiechając się. Gdy twardy, silny i pełny krzepy Bord ledwo co uniósł jednoręczny, szeroki miecz o nieznanym stopie, postanowił podać go Altarisowi.
Ze stęknięciem Altaris opuścił miecz, który z ogromnym łoskotem uderzył o kamień krzesząc iskry z podłogi.
Jebany. Nałożył więc na prawą dłoń swoją Rękawicę i zaśmiał się do swoich ludzi -
Pierwszy raz trzymam w rękach Skałę - podniósł ramię, prostując z łatwością rodowy miecz. Kiedy Rewarnir miał krzepę i umiejętności, wtedy Altaris miał swój spryt, pieniądze i "umiejętności". Co bowiem pokona miecz, ogromne ramiona i grube plecy? Proste. Magia chudych rąk. Magia i zaklęcia. A nie, teraz Altaris by skłamał. Magia i zaklęte przedmioty.
Ogień ogniem a miecz magią zwalczaj. Dziedzic Amarantu wszedł z jednym ze swoich pomocników - Maegorem, za parawan, za którym przygotowywał się do walki i zakładał swoją zbroję. Po kilku chwilach był gotowy.
Smukły, wysoki Altaris wyszedł z hełmem całkowicie zakrywającym jego głowę i znów usiadł na tym samym siedzisku. W prawej ręce trzymał
Skałę, używając do tego Rękawicy Króla Niedźwiedzi - takiej, jakiej używał sam Melorn. Altaris był właścicielem całego kompletu jego pancerza, z którym chodził na co dzień - tym pancerzem, na który zarzucano skórę niedźwiedzia. Rękawicę jednak miał jego ojciec, co według jego dzieci było po prostu czymś złym i nieprawidłowym. Zostało tylko jedno, zanim rozpocznie się walka - dziedzic chwycił za podany mu
bukłak z winem*. Altaris wypił dokładnie pięć łyków substancji, aby nie przedobrzyć z nią. Po wykrzywieniu twarzy w specjalny i charakterystyczny sposób, zrobił się trochę czerwony, a jego usta otworzyły się, bo musiał wydmuchać z siebie płynny ogień. Czując, jak rozsadza go testosteron, siła młodości i te sprawy, uśmiechnął się pod nosem. Miał teraz znaczną przewagę.
-
Stawaj! - zakrzyknął zachęcająco, nieco głośniej, niż zamierzał, nerwowo stąpając z nogi na nogę, nie mogąc usiedzieć w miejscu, a zza jego przyłbicy można było usłyszeć głęboki oddech i chwilowe, pojedyncze - Ha! Jego głos był nieco zmieniony, jakby bardziej zachrypnięty, zapewne od wina, które rozpaliło struny głosowe. Był gotów, by walczyć o honor swojej rodziny. Miecz i tarcza, a w pogotowiu inne miecze, inne bronie i jego lżejszy pancerz, gdyby Rewarnir chciał zmienić warunki walki - buzdygany, korbacze, topory, siekiery, czekany. Cokolwiek.
* "wino" - substancja opisana w prywatnej wiadomości do sędziującego Mistrza Gry.
- Spoiler: