| [Prywatna|Redcliffe] Tropienie zwierzyny | |
|
Autor | Wiadomość |
---|
Thalsian - dragon age PBF - |
Temat: [Prywatna|Redcliffe] Tropienie zwierzyny Czw Cze 23, 2016 1:14 am | |
|
Tropienie Zwierzyny
Uczestnicy: Francesca de Monfort Czas na odpis: Bez ograniczeń
- Val Royeaux, Biała Iglica -
Wmilczeniu prowadzili ją do piwnicy orlezjańskiej wieży. Trzech templariuszy z ponurymi minami pokonywali kolejne, ciągnące się w dół stopnie. Pochodnie mdłym światłem rozpraszały mrok, który nadal gęsto ścielił krótkie odcinki schodów. Nieostrożny krok mógł spowodować upadek, a ten połamanie karku. Wezwali ją cztery dni temu. Otrzymała pisemny rozkaz od samego komtura, aby czym prędzej przybyła do siedziby Kręgu Maginów w Val Royeaux, w trybie natychmiastowym. Na miejscu miała za zadanie odnaleźć kapitana Claude'a de Launceta, który w imieniu komtura przekaże jej dalsze rozkazy. Teraz uświęcony przez Stwórce i Zakon wojownik prowadził trzech kompanów do samej czeluści wieży. Przywódca odziany był w jopulę długą za biodra, w barwach zakonu. Głowę kapitana zdobiły długie, kruczoczarne włosy splątane w koński ogon. Sama facjata niestety już dawno utraciła walory piękna, bowiem szpeciły ją dwie paskudne blizny. Symetrycznie ciągnęły się od kącików ust do skroni mężczyzny. Nos wielokrotnie złamany, sama czaszka wydawała się nieznacznie odkształcona, bystre oko przewodniczki to wyłapało. Przede wszystkim wyłapało brak prawego ucha. Ukrywały to włosy. Drużyna dotarła do pomieszczenia całkowicie pochłoniętego przez ciemność. Przystojny, zielonooki templariusz chwycił za jedno łuczywo umieszczone na końcu klatki schodowej. Wyjął je z uchwytu, a następnie wkroczył odważnie w gęstą niczym smoła czerń. Powoli rozpalał niezapalone pochodnie. Po chwili iluminacja ujawniła sekrety dużej sali. Wykonano ją z kamiennych bloków. Cztery chude kolumny podtrzymywały sklepienie. Gdzieniegdzie na podłodze widoczne były ślady po kredzie. Para równoległe ustawionych do siebie drzwi kierowała w prawą lub lewą stronę. Zielonooki uśmiechnął się do Franceski, ukazując kompletne i zdrowe uzębienie. Był ściętym na jeżyka blondynem o pociągłej twarzy z delikatnymi rysami, orlim nosem i okrągłym podbródkiem. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna niedawno stał się pełnoprawnym templariuszem. Nie ukrywał tego, że niebieskooka specjalistka od ścigania zmiennokształtnych wpadła mu w oko. - Co ty wyprawiasz, dzieciaku? - przemówił karcącym tonem kapitan. Jego głos był niski, nieprzyjemny dla ucha, jakby pasujący do nieznającego litości mordercy, a nie uświęconego wojownika. Spojrzenie jego lodowato niebieskich oczów błyskawicznie odpędziło uśmieszek z ust zielonookiego. Pozostały templariusz pokiwał głową z dezaprobatą. Zachowywał się sztywnie, w końcu był na służbie, a ta trwała całe życie. Przynajmniej w teorii... Claude dalej poprowadził mały orszak. Otworzył przejście po prawej stronie, pozostali ruszyli za nim. Zielonooki nadal trzymał pochodnie. W ciasnym korytarzu było wiele krat, ponieważ oddzielał on od siebie rząd sześciu małych, zamkniętych cel. Zadźwięczały zwisające z sufitu stalowe łańcuchy, obarczone w kajdany. Żadnego więźnia. Na końcu oczekiwały kolejne drzwi. Za nimi skrywał się pokój przesłuchań. Niewielkie pomieszczenie umeblowano wyłącznie szerokim stołem i trzema krzesłami. To tutaj z niepokornych apostatów wyciągano informacje. Zielonooki rozpalił kolejne dwie pochodnie. Claude bez słowa złapał za stół i ustawił go na środku. Uderzeniem otwartej dłoni o blat przywołał do siebie podkomendnych. Wokół stołu powstał mały krąg ludzi. Każdy z mężczyzn wpatrywał się w blat. Przywódca rozłożył mapę Thedas. Kartograf natychmiast zauważyła, że nie była to starannie wykonana mapa. Poprawnie przedstawiała pozycję kluczowych miejsc, takich jak stolic czy krain geograficznych, niemniej niektóre rzeki zakreślono za daleko, łańcuch Gór Mroźnego Grzbietu wydawał się za krótki, a natomiast Ferelden zdawał się za mały. - Templariusze, na światło Stwórcy, otrzymaliśmy trudne zadanie - kapitan zaczął odprawę przed misją. Piwnooki, starszy rycerz, gładził końcówkę swojego sumiastego wąsa. W milczeniu wsłuchiwał się w mowę lidera. Stał sztywno niczym drąg. - Zebrałem was tutaj, ponieważ jesteście doświadczonymi przewodnikami, a przede wszystkim znacie Góry Mroźnego Grzbietu - zerknął na de Monfort i właściciela dumnie prezentującego się wąsa. - Natomiast sir Fabien wyjątkowo dobrze czyta ślady na wszelakim terenie - niebieskooki wymownie spojrzał na blondyna. Blondyn podniósł dumnie głowę w odpowiedzi. Piwnooki zakrył prawicą twarz, widocznie zażenowany postawą młodzika. - Naszym zadaniem jest wytropienie Potrimpusa Eosforosa, zwanego potocznie Alchemikiem - kontynuował kapitan z poważną miną. - Eosforos posiadał rangę maga, pochodził z Twierdzy Kinloch, Wieży Fereldeńskiej. Oficjalnie został uznany za zaginionego. - Eosforos został wysłany na misję w Redcliffe w towarzystwie templariuszy. Nasi bracia zajmowali się podejrzaną sprawą nieopodal wioski. Dotarli do tartaku, w którym odnotowano obecność niekontrolowanej magii. Templariusze zajęli się tym problemem, lecz rozwiązanie go wiele kosztowało. Zapłacili za to zdrowiem i dwoma maginami, którzy zniknęli. My skupimy się na drugim, czyli na Eosforosie. - Krąg w Fereldenie odnotował kilka dni temu, że Eosforos zbiegł w góry. Naszym zdaniem jest odnalezienie go i eskortowanie z powrotem do siedziby maginów. - Wąsacz zmrużył oczy w reakcji na słowa kapitana. Wyłapał coś niepokojącego, lecz na razie nie podzielił się z nikim swoim spostrzeżeniem. Słuchaj dalej. - Przysłali nam filakterium maga. Za jego pomocą go odnajdziemy, jednakże przełęcze w górach są zdradliwe, a tępe podążanie za mocą filakterium absolutnie odpada. Dlatego pragnę polegać na waszych umiejętnościach, sir Francesko i sir Yannie. - Podsumowując: udamy się w Góry Mroźnego Grzbietu, odnajdziemy maga, schwytamy go i bezpiecznie odstawimy w Kręgu. Jakieś pytania? - Dlaczego po prostu go nie zabijemy, sir? Skoro uciekł i nie powrócił, po co mamy się cackać? - zakomunikował starszy templariusz. - Na pewno będzie stawiał opór. Sama wyprawa jest cholernie ryzykowna. Ci, którzy nie przemierzali Mroźnych Grzbietów, nie wiedzą czym jest mróz i głód. - Rozumiem wasze wątpliwości, ale takie są rozkazy. Poza tym, gdzie się znajdujemy? - postawił pytanie kapitan. - W sali przesłuchań - odpowiedział ponuro wąsacz. - W rzeczy samej. W sali przesłuchań. Bardzo potrzebne miejsce, w szczególności, gdy magowie byli narażeni na obcowanie z nieczystymi siłami. Eosforos, w trakcie wykonywania zadania, walczył przeciw takowej abominacji. Być może to ona kazała mu uciekać. Jeśli go schwytamy, istnieje szansa na to, że odpowie na nurtujące Zakon pytania - hardym głosem przywódca motywował podwładnych. - Niemniej nie jesteśmy samobójcami. Mamy pozwolenie na zabicie Eosforosa w momencie, w którym będzie stanowił wysokie zagrożenie, narażające ogół Kręgu. Jeśli stanowi takie zagrożenie, musi zostać natychmiastowo zlikwidowany. - Czy macie inne wątpliwości?
-- Komentarz pozafabularny: -- Obecnie zaczynamy przygodę przed wyruszeniem w miejsce misji. Krótki fragment fabuły odegramy tutaj, dając Ci czas na przemyślenia, pytania oraz przygotowania. Wszyscy biorący udział w naradzie templariusze będą Twoimi towarzyszami. Polecam poznanie ich. Po odprawie przenosimy się do właściwego wątku.
|
|
| | |
Francesca de Monfort - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Redcliffe] Tropienie zwierzyny Czw Cze 23, 2016 7:22 pm | |
| Odkąd wstąpiła w szeregi templariuszy, nigdy nie była przypisana do żadnego z Kręgów, stąd wezwanie do jednego z nich, tego w Val Royeaux, było zaskoczeniem. Oczywiście, takie rzeczy się zdarzały - nie bycie przypisanym do którejkolwiek z siedzib magów nie oznaczało, że nigdy nie będzie się miało z nią do czynienia - tym niemniej Francesca zdążyła przywyknąć już do tego, że chadza w dużej mierze własnymi ścieżkami. Zakonny rynsztunek ciągnął za sobą wprawdzie rozkazy, które należało wypełniać oraz pewne rozumiane same przez się zobowiązania, tym niemniej służba panny de Monfort była w dużej mierze służbą wolną. W mieście, na patrolach, ale znacznie częściej poza nim, w terenie. Sporządzić mapę, zbadać możliwości terenu, ruszyć na łowy za zmiennokształtnym. To nie były regularne zadania, jakie kojarzyło się z ciężkozbrojnymi templariuszami, ale... Cóż. Francesca ciężkozbrojną nie była, czyż nie? Tak czy inaczej, nie miała w zwyczaju ignorować rozkazów, tym bardziej jeśli te pochodziły od samego komtura - stąd wskazanego dnia stawiła się w Kręgu Maginów gotowa zmierzyć się z tym, co ją czekało. Co jednak miało to być? Oczywiście, pierwsza myśl dotyczyła przesłuchania - Francesca zwykle nie brała w nich udziału, tym bardziej też ich nie prowadziła, gdy jednak trafiał się przypadek mocno opornego, narwanego zmiennokształtnego, wtedy czasem faktycznie ją angażowano. Magowie, którzy szczególnie dużo czasu spędzali w swej zwierzęcej formie z czasem tracili nieco ze swego człowieczeństwa, a ich myślenie przestawało być zupełnie ludzkim. By do takiego dotrzeć, trzeba było szczególnego podejścia, rzeczywiście więc Francesce dane było czasem zadawać pytania i wymagać odpowiedzi. Czyżby o to chodziło tym razem? Odpowiedź - nie, nie mogło o to chodzić - pojawiła się wraz z poznaniem towarzyszy. Dołączając do męskiej grupki i razem z pozostałą dwójką ruszając za kapitanem de Launcetem nie powstrzymała zaciekawionego spojrzenia to na jednego, to na drugiego. Nie znała żadnego z nich, co tym bardziej ją zaciekawiło. Z jakiegoś powodu czekające ich zadanie miało wymagać całej ich trójki... czemu? Uśmiech zielonookiego odwzajemniła właściwie mimowolnie, unosząc kąciki warg w leniwym, pozbawionym jakiegoś większego zaangażowania wyrazie. Szczerze mówiąc, odkąd zetknęła się z Nikolaiem Dammartinem - jej zwyczajowym partnerem na patrolach czy, czasami, także w terenie - i odkąd próbowała zainteresowanie nim sprowadzić do przyzwoitych, sztywnych ram, nie wykazywała szczególnej ciekawości w kontekście innych templariuszy. Mimo tego reakcja na objaw aż nadto zrozumiałej sympatii przyszła sama - blondynowi przecież niczego nie brakowało, przynajmniej na pierwszy rzut oka - i umknęła dopiero po naganie ze strony kapitana. Choć to nie ona była jej adresatką, poczuła się tak, jakby i jej dano po rękach. Bo właściwie tak było, prawda? Przez dalszą drogę pilnowała się już, kurczowo trzymając profesjonalnej, służbowej pozy. Gdy coś zanadto ją rozpraszało, przywoływała się do porządku bardzo przyziemnym poprawieniem rękawic czy kołnierza okrywającej ją pod zbroją koszuli. Nie wyglądała może zbyt wyjściowo, ale przecież Krąg nie był jej naturalnym środowiskiem pracy - sprowadzono ją z terenu, to zrozumiałe, że przybyła więc w pełnym rynsztunku. Podobne szczegóły prędko przestały mieć jednak znaczenie. Po dotarciu do sali - sali przesłuchań - kapitan szybko przeszedł do sedna, tym zaś okazało się być zadanie. Zadanie w Mroźnym Grzbiecie. Tropienie. Pościg. Cholera, wracam do domu. Nie wiedziała, czy ma się z tego cieszyć, czy raczej drżeć przed powrotem na trudne ścieżki, całe szczęście więc, że nie dano jej czasu na podobne dywagacje. Z rzeczy niezwiązanych stricte z przedstawianą przez de Launceta sprawą zanotowała jeszcze, by sporządzić poprawioną wersję przedstawionej im mapy - ta tu nie była zła, ale pewne nieścisłości mogły okazać się kiedyś problematyczne - by ostatecznie całkowicie poświęcić się głównemu wątkowi. Potrimpus Eosforos. Alchemik. W krótkie sprawozdanie przedstawiane przez kapitana nie wtrąciła się ani razu, tracąc też większość zainteresowania towarzyszami. By móc się skoncentrować, wbijała wzrok w jedną z krzywych linii na mapie, co jakiś czas tylko zerkając kątem oka ku świeżo przedstawionym Yannowi i Fabianowi. To, co szczególnie zwróciło jej uwagę, była wspomniana znajomość Gór Mroźnego Grzbietu - podzielać miał ją również pierwszy z mężczyzn. Siłą rzeczy pojawiło się więc pytanie, kim był. Góry nie były przecież terenem wycieczkowym, a ten, kto szczycił się ich znajomością, musiał... Cóż, po prostu nie był turystą. Sprowadzało go w nie coś konkretnego i Francesca chętnie dowiedziałaby się, co takiego przywiodło tam właściciela krzaczastego wąsa. Chwilowo jednak nie było czasu na tego typu towarzyskie wspominki. Słuchając z uwagą monologu kapitana i wątpliwości sir Yanna, swoje zapytanie dorzuciła dopiero wtedy, gdy przebrzmiały ostatnie wypowiadane dotąd słowa. W sprawie coś było nie tak, coś niekoniecznie pasowało - i jednym z takich elementów mógł być ten przez nią wskazany. - Do czego potrzebowaliśmy maga? - Po raz pierwszy zdecydowanie uniosła wzrok znad mapy, z uwagą spoglądając na de Launceta. Nie było żadnym sekretem, że templariusze raczej z magami nie współpracowali. W relacjach obu ugrupowań nie było ani miłości, ani zbieżnych interesów, jedynie rywalizacja. Templariusze chcieli narzucać kajdany kontroli, magowie najchętniej by je zerwali. Gdzie w tym wszystkim było miejsce na stanie u swego boku? Cóż, najwyraźniej w przypadku Alchemika właśnie, co jednak nie ułatwiało przedstawionej im sprawy. Magia, nawet niekontrolowana - templariusze po to byli, żeby sobie z nią radzić. Czym przedstawiony przypadek się różnił, że wymagał ingerencji maga? Z zamyśleniem ponownie spojrzała na mapę, zatrzymując wzrok na szkicu górskiego łańcucha. - Proszę też o pozwolenie na rezygnację z zakonnego rynsztunku - odezwała się w pewnej chwili. Mroźny Grzbiet. Teren Awarów. Awarów, którzy mieli swych szamanów, magów - apostatów, jeśli posłużyć się terminologią zakonną. Ostentacyjne paradowanie z symbolem Zakonu na piersi w zrozumiały sposób nie ułatwiłoby zadania, a w interesie wszystkich tu zebranych było raczej zminimalizowanie potencjalnego ryzyka. Już sama wyprawa, ze względu na charakter wskazanego terenu, miała być wyzwaniem. Ponownie uniosła wzrok na kapitana. - Mroźny Grzbiet to specyficzny region. Lepiej byłoby, gdybyśmy udali się tam z neutralnym ekwipunkiem, kapitanie. Pancerze... - zawahała się. Kolejna trudność górskich ścieżek wymagała pewnej modyfikacji. - Lekkie pancerze bez oznaczeń wiele by ułatwiły. |
| | |
Thalsian - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Redcliffe] Tropienie zwierzyny Sob Cze 25, 2016 1:55 am | |
| Dźwięk pytania Franceski odbił się od ścian sali przesłuchań. Jej zimne mury zdawały się wsłuchiwać w każde słowo kobiety i pochłaniać je na wieczność. Chwilę później zawładnęła pomieszczeniem wymowna cisza, milczenie kapitania szczególnie udzieliło się blondynowi. Nerwowe spojrzenie młodzika Fabiana skupiło się na twarzy kapitania. Yann skrzyżował ramiona i cierpliwie wyczekiwał odpowiedzi. - Oddział z Kinloch rozprawił się z apostatami, którzy posługiwali się magią krwi - odrzekł Claud niskim głosem. Jego poważny ton podkreślał powagę minionego wydarzenia. Fabian zbladł, a chociaż sama informacja nie powinna wywoływać w żadnym templariuszu takiego poruszenia, to zielonooki odebrał ją niczym włócznię przeszywającą jego serce - śmiertelnie. Zamknął on dłonie w pięść i zniżył wzrok. Wpatrywał się w sobie znany punkt na rozłożonej mapie. Zielone tęczówki powoli traciły młodzieńczy blask, zastępowała go rażąca pustka. Wąsaty rycerz lekko przyjął do wiadomości nowe informacje, ale zdziwiła go postawa młodszego towarzysza. Zaniepokojenie wymalowało się na jego facjacie, zmarszczki na czole wydłużyły się. - Nasi bracia potrzebowali wsparcia magów z Kręgu, Potrimpus Eosforos był jednym z nich - dokończył wypowiedź twardo, jakby niewzruszony faktem, iże owe wsparcie okazało się totalną porażką. Mówcy nie umknęło zachowanie tropiciela. Zbadał go czujnie wzrokiem. - Fabianie, w porządku? - zapytał z poczucia obowiązku. Kapitan musiał znać swoich podkomendnych, więc nie pozwalał on sobie na ignorancję. - Nic mi nie jest - rzucił krótko, sucho. Uniósł głowę, był ewidentnie zdenerwowany. Nie pozwalał emocjom ujść, lecz przewodniczka dostrzegła znacznie więcej szczegółów w mimice zielonookiego. On kotłował w sobie istną furię, którą ledwie powstrzymywał. - Sir Francesca słusznie prawi - Yann kontynuował temat poruszający właściwe wyposażenie drużyny. - Zalecałbym założenie pancerzy skórzanych. Zbroje i ciężkie bronie spowolnią nasz marsz, a uwierzcie mi, kapitanie, nie chcecie być powolni w tych górach - mówił z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. - Poza chyżymi dzikusami, grasuje w nich wiele drapieżników, w szczególności czerwone lwy. To ogromne bestie, które nie znają strachu przed ogniem, zdolne rozszarpać rosłego męża. Harde potwory, powiadam.- Zdamy się na wasze doświadczenie - kapitan raz jeszcze zaznaczył role Franceski i Yanna w grupie. - Otrzymaliśmy zadanie polegające na wytropieniu konkretnego celu, a nie prowokowania miejscowych ludów do atakowania nas. Niebezpieczeństwa będziemy unikać, nawet jeśli zobaczymy Awarów rzucających czary, ominiemy ich. Nas interesuje wyłącznie pojmanie Eosforosa. Nie zapominajcie o tym.Oddział kontynuował odprawę do późnej nocy, dzieląc się uwagami i spostrzeżeniami. Claude zakończywszy spotkanie, kazał templariuszom wstawić się do portu o porze popołudniowej. Stamtąd przeprawią się statkiem przez morze, aby wysadzić się blisko imperialnego szlaku. Na miejscu wybiorą jedną z wielu przełęczy umożliwiających wkroczenie na ziemie barbarzyńców. Francesca zdawała sobie sprawę, że najkorzystniejsze szlaki znajdowały się na terytorium należącym do Redcliffe. -- Komentarz pozafabularny: -- Jeśli masz jeszcze jakieś pytania, proszę, nie krępuj się. Odpowiem na nie w narracji z perspektywy kapitana. Proszę, abyś zawarła w swoim poście fragment, w których przygotowujesz się na misję. Chcę wiedzieć, co konkretnie bierzesz ze sobą. |
|
| | |
Francesca de Monfort - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Redcliffe] Tropienie zwierzyny Nie Cze 26, 2016 6:24 pm | |
| Cisza sama w sobie była już odpowiedzią. Kiedy o coś pytasz, a po twoich słowach zapada to ciężkie, osiadające na barkach milczenie, jest to wyraźny znak wkroczenia na trudny teren niewygodnych pytań i niefortunnych wyjaśnień. Gdy po jej słowach, po pytaniu o nietypową współpracę, która w efekcie poskutkować miała aktualną wyprawą - gdy po poruszeniu tej kwestii słowa nie popłynęły wartkim strumieniem, ale potrzebowały czasu, by złożyć się w zrozumiałe, logiczne zdania, Francesca uświadomiła sobie, że nic nie jest tutaj tak proste, jak zapewne by chcieli. Co więcej, nawet udzielona przez kapitana odpowiedź niczego tak naprawdę nie wytłumaczyła, prowokując tylko więcej pytań. Pytań, na czele których wciąż stało dokładnie to samo, które już zadała - do czego potrzebowali magów? Nie przerwała ciszy swoimi wątpliwościami, nie drążyła tematu, bo gdyby to zrobiła, byłoby to jasną sugestią braku zaufania do de Launceta, podważeniem jego pozycji i kompetencji. Nie mogła jednak od tak wyrzucić z głowy wszystkiego tego, co się w niej zagnieździło. Dlaczego potrzebowali magów? Dlaczego, wiedząc że będą mieli do czynienia z magami krwi, nie sformowali po prostu liczniejszego oddziału templariuszy? Dlaczego wlekli za sobą kolejnych magów, którzy w bardzo łatwy sposób mogli nie tylko nie wspomóc ciężkozbrojnych, ale wręcz obrócić się przeciw nim? Dlaczego nie wzięli swych braci i sióstr, tworząc wspólnie mur zdolny odeprzeć także krwawe rytuały? Dlaczego pozwolili, by u ich boku stanął ktoś, kto nawet, gdyby był lojalnym - w co jednak de Monfort w tej chwili nie potrafiła uwierzyć - mógł zostać w łatwy sposób wykorzystany przez apostatów, mógł zwyczajnie ugiąć się przed wolą magów krwi? Każdy templariusz umiał bronić swego umysłu, lepiej lub gorzej. Każdy templariusz uczył się walki także z tymi, którzy posiłkują się tym najbardziej okrutnym rodzajem magii. Po co więc potrzebowali magów? Nie zapytała o nic, żadne z powyższych pytań nie znalazło drogi na zewnątrz. Ze stoickim spokojem przyjęła wyjaśnienia kapitana, bo choć nie wierzyła w nie, zwyczajnie nie potrafiła znaleźć w nich sensu, nie zamierzała utrudniać już i tak problematycznego zadania. Mieli wkroczyć na ścieżki Mroźnego Grzbietu, dodatkowy konflikt we własnym domu z własnym przełożonym nikomu nie był w tej chwili potrzebny. Może z tego powodu też nie odezwała się już do końca odprawy. Pytania nagle stały się trudne, a ona nie znajdywała odpowiednich słów, które mogłaby wypowiedzieć bez ryzyka niepożądanych konsekwencji i problemów. Wolała milczeć więc, w ciszy przyjmując ostatnie ustalenia, a wątpliwości pozostawiając dla siebie - przynajmniej na razie. Ostatecznie słowa, które zdecydowała się wreszcie wypowiedzieć, padły już poza salą przesłuchań, gdy razem z towarzyszami ruszyła się przygotować. - Wszystko w porządku? - ciche pytanie skierowane do Fabiana nie było nachalnym i aroganckim. Francesca zauważyła zmianę w zachowaniu młodego templariusza - trudno było jej nie zauważyć - i musiała dowiedzieć się, o co chodzi, nie zamierzała jednak tropiciela drażnić. Nie chciała insynuować mu słabości, nadwrażliwości, nadpobudliwości, nie chciała podkopywać jego męskiej dumy nadmierną troską. W efekcie proste pytanie sprowadziła do akceptowalnego tonu sympatii, łagodnego zainteresowania i niczego więcej. Lekki uśmiech, delikatne przekrzywienie głowy - okruchy damsko-męskiej gry, podstęp mający dać jej informacje bez dodatkowego rozdrażnienia templariusza. Mimo chęci odkrycia motywów stojących za taką a nie inną reakcją Fabiana, nie zamierzała jednak tracić czasu na pogawędki. Zainteresowanie mężczyzną towarzyszyło jej tylko przez czas wspólnej drogi korytarzami Iglicy, po rozejściu się w swoje strony prędko kierując uwagę ku innym tematom. Mroźny Grzbiet. Nie sądziła, że tam kiedyś wróci. Nie sądziła, że wróci tam tak szybko. Spała krótko, tylko tyle ile musiała, by odzyskać choć trochę utraconych poprzedniego dnia sił. Choć po przebudzeniu organizm krzyczał o więcej, o jeszcze kilka godzin błogiego odpoczynku w zakonnych koszarach, Francesca tylko zacisnęła zęby i wygłuszyła te potrzeby. Nie miała czasu, przygotowania do wyprawy wcale nie były zadaniem tak prostym i szybkim, jak mogłoby się wydawać. Zaczęła od wizyty w zakonnej zbrojowni. Skoro ustalili już, ze oficjalne pancerze nie wchodzą w grę, musiała zdobyć inny. Ten, w którym niegdyś włóczyła się po górach dawno już przestał spełniać swą rolę - poprzecierany i zwyczajnie zbyt mały, wylądował na śmietniku jednego z pierwszych dni, jakie Francesca spędziła w szeregach templariuszy. Oczywiście, pozbycie się własnego dobytku było bolesne - ze starą, skórzaną, podszytem futrem zbroją wiązało jej się bardzo wiele wspomnień - mimo tego nie miała innego wyjścia. Zaczynając służbę musiała pogodzić się z tym, że większość rzeczy zawdzięczać będzie teraz Zakonowi, nie sobie samej, a jej własny majątek ograniczy się do rzeczy najbardziej podstawowych. No i broni. Broń wciąż miała swoją i nie zamierzała tego zmieniać. Tak czy inaczej, z pomocą jednego z uczniów zbrojmistrza dobrała sobie jeden z zakonnych, nieoznakowanych jednak pancerzy skórzanych, z jakich zwykli korzystać tropiciele czy zwiadowcy. Dopasowując wszystkie paski i zapięcia upewniła się, że nic nie będzie jej ocierać, ale też brzęczeć nieproszenie i zahaczać o elementy natury. Choć w góry należało zabrać wiele, dobranie zbroi było bezsprzecznie jedną z ważniejszych czynności. W skórzanym okryciu miała spędzić kilka kolejnych dni - a i to w najlepszym przypadku, nie mieli przecież pojęcia, ile przyjdzie im wędrować po Grzbiecie - i dobrze byłoby nie mieć z tego dodatkowych problemów. Po wybraniu pancerza przyszła kolej na ekwipunek własny. Zapakowany w niedużą, skórzaną torbę zestaw kartograficzny był wyborem oczywistym - Francesca nigdzie się bez niego nie ruszała - ale cała reszta była problemem. Nie mogła wziąć zbyt wiele, by się nie obciążać, jednocześnie jednak należało wziąć wszystko, co konieczne. Jak to pogodzić? Kiedyś było łatwiej, miała jeden worek, którego nigdy nie rozpakowywała. Teraz... Teraz ten worek również posiadała, ale umiejętność przygotowywania się na te specyficzne, górskie warunki musiała sobie dopiero odkurzyć i przywołać z powrotem. Gdy jednak po południu stawała w porcie, była gotowa. Poza pancerzem i ciepłym, podróżnym płaszczem, Lathari w dłoni, nożem oraz skórzaną torbą kartograficzną przy pasie miała też sakwę podróżną - teraz jednak zapakowaną mniej więcej tak, jak zawsze, gdy ruszała w góry. Futrzany śpiwór i nieduży, lekki namiot, hubka i krzesiwo, dodatkowy płaszcz, ciepłe, ale elastyczne rękawiczki (te także dobrała w zbrojowni, bo choć jednym z elementów pancerza były także osłony dłoni, w górach było zimno i jedna, skórzana warstwa mogła być niewystarczającą) zestaw pierwszej pomocy, zwój solidnej liny, dwie skórzane łaty i igła z mocną nicią, racje żywnościowe na pięć dni - to wszystko znalazło się starannie ułożone w przewieszonym przez ramię worku. Zabrała także pełny teraz bukłak, zaś w ramach własnej modyfikacji dorobiła kilka dodatkowych pętli z rzemienia przy szerokim pasie tak, by w razie czego dysponować dodatkowymi miejscami do zaczepienia niewielkich przedmiotów. Czy mogła przygotować się lepiej? Pewnie tak, podrzucając w dłoni niewielki woreczek z amuletami, zakonnym i herbowym, nie mogła opędzić się od wrażenia, że czegoś zapomniała. To jednak było normalne, prawda? Nieprzyjemne uczucie minie, gdy znajdzie się na pokładzie statku, a potem, jeśli nawet okaże się, że faktycznie czegoś jej brakuje - cóż, będzie sobie radzić. Umiała to, prawda? Tego właśnie uczyła ją matka - radzić sobie w najróżniejszych sytuacjach. Matka. Gdy Francesce nie pozostało już nic innego, jak tylko zaczekać na towarzyszy, myśli templariuszki błyskawicznie przeskoczyły ku rodzicielce. Yvette de Monfort wciąż mieszkała w Halamshiral, jeśli wierzyć otrzymywanym od niej listom. Halamshiral, miasto tak bliskie Górom Mroźnego Grzbietu. Myśl o odwiedzinach prędzej czy później musiała się pojawić i Fran nie mogła absolutnie nic poradzić na to, że nadzieje te zagościły jej w głowie właśnie teraz. |
| | |
Sponsored content - dragon age PBF - |
Temat: Re: [Prywatna|Redcliffe] Tropienie zwierzyny | |
| |
| | |
| [Prywatna|Redcliffe] Tropienie zwierzyny | |
|