CHARAKTERYSTYKA
Jej najstarsze, najbardziej pierwotne wspomnienie miało kolor zieleni.
Pojawiała się jako pierwsza, kiedy sięgała pamięcią wstecz. Barwa. Zieleń. Ale nie jak trawa i drzewa, porastające ogród wokół eleganckiego dworu, w którym przyszła na świat; i na pewno nie jak nadzieja, zbyt ulotna i niepewna, żeby się można było się jej trzymać. Zieleń, którą pamiętała, była głęboka, intensywna, tak ciemna, że prawie czarna; ze względu na swój wiek miejscami wytarta, ale wciąż wspaniała, o miękkiej fakturze, przyozdobiona ledwie widocznymi ornamentami. Powiewająca na jesiennym wietrze, który wpadał przez otwarte, wysokie okno pokoju na piętrze. To właśnie jej się złapała, zaciskając dziecięce palce na materiale ciężkiej zasłony, a drugą rękę wystawiając za szybę; pozwalając, by chłodne powietrze ostudziło zdobiący lewą dłoń, długi ślad po oparzeniu. Powstały, gdy jedna ze świec spadła na grubą lekturę, a ta w panice rzuciła się, aby ratować strony od ognia, udzielając pierwszej (i najważniejszej) lekcji, jaką miała odebrać w życiu -
utrata kontroli nad sytuacją kosztuje.
Szachy często towarzyszyły jej w dzieciństwie, choć zazwyczaj przychodziło jej mierzyć się samej ze sobą. Krucha, o lichym zdrowiu, miała nie przeżyć pierwszej doby życia, zmuszona była więc dorastać w sterylnych, czterech ścianach. Częste przerwy podczas nauki. Nie mogła długo bawić się na balach, bo tańce, które dawały jej tak szczerą radość, osłabiały nadwyrężony chorobą organizm. Mowy nie było o wyprawieniu się na koniu w barwne okolice rodowego zamku, gdyż mogła w każdej chwili zasłabnąć. Arlessa, wyjątkowo przewrażliwiona na punkcie swojej najmłodszej córki, pilnowała aby nieustannie roztaczać nad nią parasol ochronny, aby dmuchać i chuchać. Do czasu naiwnie wierzyła swoim rodzicom, że cały świat kończy się na Amarancie.
Zupełnie inny poznała dopiero z listów Altarisa. Z wypiekami na twarzy chłonęła jego opisy obcych dotąd zakątków Thedas, a drobne pamiątki, które przywoził ze sobą z Orlais - czy to zdobiona pawimi piórami maska, czy ozdobny grzebień do włosów - chowała w puzderku, które cenniejsze było dla niej niż klejnoty, w które stroiły ją służki przed udaniem się na przyjęcia. Długo próbowano odwieść ją od tych
niedorzecznych fanaberii jakim było dla rodzicieli prośby, aby choć raz pojechać z Altarisem do Val Royeaux, czy nawet do Denerim, aż w końcu wypaliła się ostatnia iskierka nadziei i pogodziła się z faktem, że nie dane będzie jej podróżować. Że
wciąż jest zbyt krucha, a jej zdrowie kapryśne. Pocieszenie znalazła w opasłych tomiszczach, traktujących o historii państw Thedas, o podaniach i wierzeniach fereldeńskich. Nie dane będzie jej zobaczyć na własne oczy, ale przynajmniej mogła wsiąknąć w świat zapisany na stronnicach. Zwykła przesiadywać w bibliotece, z nosem w książkach, coraz częściej stając się świadkiem rozmów pomiędzy służbą, gośćmi a krewnymi, żywo komentujących obecną sytuację polityczną, przez co w jej sercu zagościł strach o Altarisa, który wiecznie był w podróży. Tylko on jeden wierzył, że jej choroby już dawno odpuściły. Że wyrosła z nich, a blada cera nie jest oznaką słabości, tylko zakazem długiego przebywania na słońcu. Że jej delikatność jest tylko wmówiona przez przewrażliwioną matkę, która trzyma ją w swoich toksycznych szponach, wmawiając coraz to dziwniejsze przypadłości.
Ślicznotko uwierz mi, zaraz znajdę ci tysiąc innych pań,
słodkich tak jak ty, które dadzą mu wieczną miłość i durne gwiazdki z nieba.
Nie była egzotycznym ptakiem, by stroić się w wielobarwne piórka. Stać ją było na noszenie się z prostota, bowiem prawdziwa jej ozdoba były włosy – grube, sięgające łopatek loki, o odcieniu złocistego blondu. Często siadywała wieczorem i czesała je, dopóki nie stawały się miękkie i lśniące. Ruchy szczotki świadczyły o jej nastroju. Robiła to albo krótkimi, nerwowymi pociągnięciami, nie powstrzymując się od strojenia do lustra min, albo spokojnie, z namaszczeniem pochylała głowę.
Była jasna od czubka głowy aż po koniuszki palców. Nie cechował jej ani przesadny upór, ani skłonność do łatwego wpadania w gniew. Wykazywała ogromne pokłady cierpliwości oraz zrozumienia, zdarzało się jednak, ze pochłonięta lektura zapominała o elementarnych zasadach uprzejmości i zdawała się nagle oschła, nieprzyjemna. Nie wynikało to bynajmniej ze skazy na charakterze, lecz często rzutowało na kontakty z niezapowiedzianymi gośćmi odwiedzającymi posiadłość arla. W jej murach czuła się bezpieczna, stanowiła ona jej królestwo i opokę. Po wyjściu za próg traciła pewność siebie, dlatego tylko z powodów wyższej konieczności opuszczała znajome korytarze. Cały świat miała w zasięgu reki - przedstawiony na rycinach, w grubych tomiszczach, poukładany na pólkach pasjonował ja o wiele bardziej niż jego realne odbicie za oknami.
Uwagi dla Mistrza Gry:• Jako dziecko często chorowała, łapała każdą infekcję, długo leżała trafiona gorączką, a Stwórca wypchnął ją na świat bez rozpierającego płuca krzyku. Kiedy dorastała, osłabienia i omdlenia stawały się rzadsze, wyrosła z nich, ale przyzwyczajenie otoczenia, aby chuchać na nią oraz dmuchać zostało; zwłaszcza arlessa jest na tym punkcie przewrażliwiona. Arl Howe i jego małżonka zwykli nazywać Aeryn
Kruszynką i tak się przyjęło wśród najbliższych.