CHARAKTERYSTYKA
Jakby był rzeką, można byłoby uznać go za najbardziej zawiłą, najgłębszą, a zarazem najpłytszą, będącą w rzeczywistości kwintesencją prostoty. Gdyby postawić go w szranki z górami - które wszak same rzucają wyzwanie bogom - zostałby największą, a zarazem najmniejszą skałą wystającą z ziemi. Nikt nie równałbym się z nim szerokością, a zarazem wszyscy byliby od niego szersi. Będąc na usługach możnych, sam władałby nimi. Robiąc za kozę, doiłby pasterza.
Cholerna, pokręcona mozaika. Ciężka do poukładania i jeszcze cięższa do zrozumienia. Taki jest właśnie Lenre. Cholerny.
Zatoka Rialto była kapryśną kobietą. Wybredną dziwką, rozstawiającą nogi tylko niektórym, reszcie pokazując to, co tracili. Zwykły, prosty rybak nawet nie śmiał myśleć o tym, że coś mu się w życiu powiedzie. Powiodło, a rozwydrzona zatoka pokazała, na co ją było stać.
Na świat przyszła trójka dzieci, będąc nie tylko istnym symbolem szczęścia całej wioski, co i pierwszymi zwiastunami zagłady rodziny, mającej na barkach ciężar, którego znieść nie mógł nikt.
Pierwsze dziecko; dziewczynka, wyszła słonecznego dnia z domu, wracając kilka dni później. Z oczami jak u lalki, przeraźliwe bladą skórą i napuchniętą twarzą. Nóżki, niegdyś zgrabne i symbolizujące niewinność, teraz obgryzione niczym cholerny kurczak, udowodniły to, co udowodnić miały.
Zatoka Rialto była dziwką. Cholernie wredną dziwką.
Gorączka była czymś strasznym, ohydnym, niczym ośmiornica smagając swoimi mackami nie tylko swoją ofiarę, ale i wszystkie osoby w jej pobliżu. Dlatego kiedy głowa rodziny, niegdyś rybak pospolity, ojciec szczęśliwy i mąż ciężko pracujący zachorowała, wszystko było jasne. To przekleństwo nadane w błogosławieństwie. Kukułcze jajo przypięte łańcuchami do gniazda. Dzieci zostały przeklęte przez samą Zatokę, wysysając ze wszystkich energię i posyłając zatrute strzały.
Cztery dni później zmarł ojciec, zostawiając wszystko. Będąc cholernym tchórzem, kradnąc ostatnie nadzieje rodziny, zabierając ze sobą spokój i błogi odpoczynek. Zostawiając na pastwę losu zielonookiego chłopczyka oraz modrooką dziewuszkę, którzy zostali parę dni później wyrzuceni. Łańcuchy pękły, gdyż gniazdo się rozpadło, byli wolni. Przez pierwsze kilka godzin.
Osoba będąca niegdyś matką dzieci, podrzuciła ich do pierwszego, najobskurniejszego domu sierot w Antvii. Może chciała pozbyć się wyrzutów sumienia, zsyłając klątwę tylko na najgorszych, tych, za którymi nikt płakać nie będzie.
Dwa tygodnie później jej ciało znaleziono na wybrzeżu. Z twarzy nie zostało nic, a brązowe, gęste włosy - niegdyś symbol wioskowej piękności - zamieniły się w zielone, obślizgłe wodorosty.
Zatoka była kurwą. Ale była kurwą mściwą i pamiętliwą. Nienawidziła kiedy prezent darowany, został odrzucany. Dlatego dała żyć zielonookiemu i modrookiej. Zaopiekowała się nimi, otaczając swoim ramieniem. Do czasu.
W wieku sześciu lat chłopczyk czuł się dorosły. Będący odpowiedzialny za dziewczynkę, codziennie dbał o wszystko, chroniąc ją przed okropnymi spojrzeniami i jeszcze gorszymi dotykami. Trzymał codziennie za rączkę, kładąc się razem z nią do snu. Mało kto wiedział, że to była jego starsza siostrzyczka. Nikt nie domyślał się również tego, że zostaną rozdzieleni.
Antviańskie Kruki były legendą, mrzonką pojawiającą się o południu na polu, snem kwitnącym przy świetle księżyca i bajką opowiadaną niesfornym dzieciom. Stały się jednak faktem wtedy, kiedy przyszyły i zabrały chłopczyka, odrywając go od płaczącej dziewczynki. Jednak on nie płakał, patrzył się tylko z tęsknotą oczu na siostrzyczkę, wymawiając ostatnie słowa na pożegnanie.
Ja cię znajdę.
Najpotężniejsze krucze gniazdo, było zarazem najpodlejszym miejscem na padole. Jednym wielkim kontrastem, ukazującym to, co chciało być zobaczone i ukrywającym wszystko, co nie powinno. Tam właśnie trafił chłopczyk, rzucony wprost do ciemnej klitki. Zbudowanej z bezosobowego kamienia, wysysającego całe ciepło, żywiącej się strachem dzieci. Jednak on się nie bał, patrząc i ucząc się. Nie przemówił ani raz - nie było mu to do niczego potrzebne. Skupiał się na jednym obrazie, będącym w rzeczywistości czystą i niepodważalną emocją. Kwintesencją sensu życia. Jego siostrą.
Wraz z nim Kruki pochwyciły w swoje legendarne szpony dwójkę innych. Brązowookiego chłopczyka o włosach przypominających łajno konia oraz czarnowłosego miłośnika płakania do pustych ścian. Kiedy ten pierwszy starał nie dopuścić do siebie demonów przeszłości, drugi w całości się nim oddał, pozwalając zapanować nad sobą. Zielonooki powiedział do niego tylko jedno zdanie przez całe życie. Słowa złączone w coś, co powinno być mottem kruczych niewolników.
Oni po ciebie przyjdą.
Kolejny raz miał rację, kiedy trzy tygodnie później czarnowłosy zapadł w wieczny sen. Kolejny tchórz, który uciekł ostatnią dziurą w murzę, zaraz zresztą zaprawionej. Trzeba było znaleźć inny sposób. Chłopak znalazł.
Umieranie powinno być czymś, na co trzeba było sobie zasłużyć. Czuł to za każdym razem, kiedy słyszał uderzenia okutych w skórę stóp o wilgotne kamienie. Budził się przed nimi, ucząc się, że nie warto dawać im czekać. Trzeba wyczekiwać ofiary.
Dzień czternastego roku od narodzin zielonookiego stał się wielkim przypadkiem. Groźbą, ukazującą to, że dziwka go nie opuściła, zakazując wstępu pomiędzy swoje zgrabne nogi każdemu, przemieniając się w swoistą opiekunkę. Przytulającą, kiedy był sam, szepczącą słowa otuchy kiedy wątpił. I przypominającą o jednej, najważniejszej osobie dla chłopczyka. A błękit zatoki co dzień ukazywał się w jego myślach, zasypiając z nim późną porą i czekając na kolejny poranek.
Dostali sztylety. Brązowooki, łajniasty chłopak dłuższy. Paskudny, wręcz przywodzącym na myśl robala gotującego się na słońcu. Za to zielonooki wybrał prosty, nic niewarty kawałek stali. Skromny, niemal chowający się za swoimi nowym właścicielem. Jednak to on zakończył taniec, który trwał zaledwie parę chwil. Ułamków całego życia, które połączyły się w całość. A gniazdo dostało kolejne jajo, z którego wykluł się Kruk. Kruk, będący kwintesencją cholerności całego podłego życia.
A opiekunka znowu rozłożyła swe nogi, czekając na ofiarę. Bo taka właśnie była rola Zatoki Rialto. Tworzyła mistrzów. Stworzyła Lenre.
Lenre nie ukazuje przed całym światem swego pochodzenia, zamykając się w swojej, w połowie pustej skorupie. Spod ciemnych, brązowych włosów, na świat spogląda ocean traw, soczyście zielony i wiele obiecujący. Lodowaty po krótszym spojrzeniu, w rzeczywistości równie co gorący po bliższym zbliżeniu. Ostrzejsze rysy, niby stworzone za sprawą nawiedzonego rzeźbiarza. Podobne nieco do elfich, będąc jednocześnie ikoną ludzkiej twardości i siły. Mimo tego, że usta zazwyczaj przywodzą na myśl wąską ranę, nieraz nie otwierającą się przez wiele dłuższych chwil, czasami jednak ukazują śnieżnobiałe gwiazdy, jasno wtedy świecące i zachwycające swym blaskiem. I kiedy ten uśmiech potrafi rozbić opór najzagorzalszych sceptyków, tak i wilczy uśmiech potrafi przegonić najdalej pasącą się owieczkę.
Umięśnione ciało - tym razem oddane pod władzę normalnego-bliźniaczego-brata-rzeźbiarza, przywodząc na myśl mapę. Blizny pokrywają skórę, wskazując na drogę, jaką przebył mężczyzna. Będąc jego mapą skarbów, wspomnień. I tylko jego język może otworzyć skrzynię, która daje wiedzę do wszystkiego. Jednak jedno miejsce da się rozpoznać aż za bardzo - rozcięcie niemal na całych plecach, ukazując to, jak paskudne potrafi byś ostrzę w dłoniach ludzi jeszcze bardziej podlejszych.
Dłuższy niż zazwyczaj, psuje wizerunek małych i szybkich “skrytobójców” dając wiele do myślenia. I mimo sześciu stóp wzrostu, dalej porusza się niczym zwierzę. Dzikie zwierzę mogące w każdej chwili skoczyć. I kiedy książęta mają to wyuczone, on ma to od urodzenia. Ruchy niczym pantera, niewymuszone, majestat, doskonała znajomość swojego ciała i jego możliwości. Możliwości, które sięgają daleko poza horyzont kogokolwiek. Nawet samego Lenre.
Uwagi dla Mistrza Gry:• Swoje pierwsze zadanie wykonał w swoistej tajemnicy, a ono, w jakimś tam stopniu, jest tematem-tabu. Tylko Lenre i Mistrz Gildii wie, co zrobić musiał zielonooki.
• Wynajęty został do zabójstwa na terenie Orlais/Ferelden.
• Jego siostra żyje, choć on o tym kompletnie nie wie.
• Ze względu na ranę zadaną kiedyś, blizna na plecach, po dłuższym wysiłku, promieniuje bólem. Podobno nie jest to związane z cielesnością, a strefą duchową.
• Wątki gdzie walczy są bardzo pożądane, jednakowoż ze względu na pochodzenie - raczej skazane na ciche zabójstwo lub/i udawania kogoś, kim się zupełnie nie jest.