CHARAKTERYSTYKA
Do naturalnej śmierci Viktorowi daleko. Na jego czole nie goszczą jeszcze łatwo dostrzegalne zmarszczki, skóra wciąż wygląda młodo a włosy nie wydają się nawet bliskie poddania się siwiźnie. Wspomniane, brązowo-popielate, włosy utrzymywane są przez niego mniej więcej na wysokości ramion, acz można w nich dostrzec pewne, przewidywalne, nierówności, typowe dla kogoś, kto nie wydaje pieniędzy na ścinanie włosów i radzi sobie z tym sam. Kiedy oderwiesz wzrok od czubka głowy mężczyzny, zapewne zwrócisz uwagę na gęste acz względnie cienkie brwi i znajdujące się pod nimi jasnobrązowe oczy, przyglądające ci się z zaciekawieniem, typowym dla niego, gdy spotyka nowe osoby. Przy okazji oczu, może zwrócisz też uwagę na średniej wielkości nos, nie będący ani za bardzo szpiczasty, ani kartoflowaty, trzymając przyjemny dla oka balans, pomiędzy różnymi przymiotnikami, jakie można tej części ciała przypisać. Wszystkie te elementy wypełniają lekko podłużną twarz, której ze wszystkich geometrycznych figur najbliżej jest do prostokąta. Jego lica nie przyozdabia na co dzień żadna broda, nie ukrywając ostro zarysowanej linii szczęki, dającej mu dostatecznie męski wygląd, by zarost był zbędny. Co do reszty jego ciała, jaki chłop jest, każdy widzi. Wysoki, z reguły wyprostowany, poruszający się żwawo i pewnie, nadal wykorzystując (powoli kończące się) zapasy młodzieńczego wigoru. Gdyby komuś udało się go wyciągnąć z szat, dało by się nawet zobaczyć zarysy mięśni w górnej połowie ciała, acz oczywiście jak to mag, nie mógł się na tym polu mierzyć z kimś kto aktywnie pracował fizycznie lub trenował tą czy inną sztukę walki.
Skoro o szatach, te z reguły nosi w brązowych barwach z bliskimi koloru złota elementami na krawędziach materiału i tworzących skomplikowany wzór linii na torsie. Są one względnie skomplikowaną konstrukcją, z szerokimi rękawami z którymi kontrastuje tors, trzymający się dość dobrze jego figury, w czym pomaga pas, przy którym najczęściej gości sporych rozmiarów skórzana sakwa, dość duża, by zmieścić w niej średniej wielkości książkę. Od monotonii szatę ratuje kaptur, będący dodatkową warstwą materiału, zajmującym też ramiona i trzymanym z przodu barwioną na złoty kolor zapinką. Poniżej pasa, w stronę ziemi prócz właściwej standardowej części szaty, opadają dwa kolejne płaty materiału, jeden z przodu, stanowiące przedłużenie pasa wzorów ciągnącego się z torsu i jeden okrywający dodatkowo tył i boki jego nóg. Pomiędzy szatami a podłogą da się dostrzec, że nosi przynajmniej spodnie, najczęściej pasujące do szat i porządnie wykonane, acz już lekko znoszone skórzane buty.
Viktor miał wątpliwe szczęście urodzić się jako syn dwójki Nevarryjskich magów. Nawet mimo stosunkowo wysokiej tolerancji jaką magowie cieszą się w tej części świata z racji nekromantycznych tradycji, nie udało się uniknąć oddzielenia chłopca od rodziców, za co Nevarryjski krąg może winić tylko sam siebie. Czemu winić? Otóż kiedy pierwsze kilka lat życia malucha minęło pod opieką kapłanek po tym jak go odebrano rodzicom, po których został mu tylko łańcuszek z koralikami, nie zaskakując chyba nikogo, dał znać o sobie jego magiczny talent. Mały Viktorek od najmłodszych lat był wybitnie skierowany w stronę magii entropii i duchowej, co było bardzo pożądaną kombinacją w jego ojczyźnie. Niestety, było za późno.
Minęło dobrych dziesięć lat od jego narodzin, aż zaczęło się dookoła młodego maga dziać cokolwiek godnego uwagi, do tego czasu po prostu kręcił się przy innych młodzikach, nigdy specjalnie się nie wyróżniając z grupy ani pozytywnie ani negatywnie. Dopiero, kiedy z nudnej teorii i wkuwanej dzieciom na pamięć Zakonnej indoktrynacji, pozwolono im w końcu tkać pierwsze proste zaklęcia, młody Nevarryjczyk zaczął się wyróżniać.
W kwestii kul ognia czy zaginania światła może nie miał się czym pochwalić, ale kiedy niemal instynktownie utkał swoje pierwsze zaklęcie osłabienia z myszą jako celem za pierwszym podejściem, instruktor złapał się za głowę i zarządził przeszukanie nikłej ilości rzeczy posianych przez chłopaka w poszukiwaniu ksiąg czy manuskryptów do których nie powinien mieć dostępu. Przeszukiwania (tak, liczba mnoga) jednak nic nie wykazywały a z każdą próbą zakładającą magię entropii, młody Viktor radził sobie na zaskakującym poziomie. Z magią duchową też radził sobie całkiem nieźle, ale co najwyżej na poziomie "dobry uczeń" a nie "cholerny geniusz". Instynktu za to brakowało mu co do magii żywiołów czy kreacji, co miało sens, jako, że nazywano je przeciwnymi do tych, które przychodziły mu z łatwością.
Naturalnie, kiedy zaczęły wychodzić na jaw podziały pomiędzy młodzikami ze względu na talent lub jego brak, podzielili się oni na dwie grupki, tych mądrzejszych i tych głupszych. Oczywiście wtedy nikt tak tego nie nazywał, po prostu ci zdolniejsi, z Viktorem na czele nie znajdywali tematu do rozmowy w narzekaniu na instruktorów, co było głównym tematem mniej zaawansowanych adeptów. W sumie, może nazwanie towarzystwa młodego entropisty grupką było przesadą, nie zbierało się raczej w kręgu dość osób jednego wieku, by klasy były szczególnie obszerne i na podobnym mu poziomie znajdowała się tylko elfka z denerimskiego obcowiska która z racji kształtu uszu nie była zbyt śmiała i z początku ich rozmowy były dość krótkie i trzymały się konkretnie tego co w danej chwili przerabiali.
Mihni, bo tak nazywała się elfka, była dość kiepskim towarzystwem przez dobry rok, nie podnosząc nosa znad książek do czego jej też nie zmuszał, samemu chętnie uciekając w te czy inne aspekty wiedzy magicznej od monotonii Kręgu. Jeśli wymienili więcej niż dwa zdania na raz, była to wyjątkowa okazja, kiedy któreś znalazło coś naprawdę ciekawego i chciało się tym podzielić. Zmieniło się to jednak, kiedy jednego razu wracając z biblioteki, usłyszał jakieś zamieszanie zza jednej z kolumn w mniej uczęszczanej części wieży. Akurat była to chwila zmiany warty, więc i Templariuszy nie było w polu widzenia, co pokusiło go do sprawdzenia co się działo. Podchodząc bliżej, słyszał tylko jakieś szepty, których nie mógł dokładnie rozpracować, ale na pewno były tam dwa znajome głosy jego rówieśników, których zostawił w tyle swoimi postępami. Już miał uznać, że znowu się wygłupiali, zamiast się uczyć i olać sprawę, acz usłyszał stłumiony pisk, podobny tym, które wydawała Mihni, kiedy się za nią zakradał, żeby ją przestraszyć, z tą różnicą, że brzmiał boleśnie.
To należało sprawdzić i Viktor wychylił się zza kolumny, by zobaczyć tak jak przewidywał, dwóch swoich rówieśników stojących nad skuloną na ziemi elfką. Nie był naiwny i z lekcji historii wiedział, że świat nie jest usłany różami, ale pierwsze zetknięcie się z takim niczym nie uzasadnionym dręczeniem kogoś przez chwilę go zawiesiło, nie pozwalając mu zdecydować co robić. Kiedy jednak jeden z nich zaczął tkać coś co wyglądało na proste zaklęcie używające w jakiś sposób magii ognia, entropista wyskoczył zza kolumny i krzyknął, że idą Templariusze. Dwójka nagle straciła cały zapał i "odwagę" która im pozwalała na to co robili i nie patrząc za siebie, czmychnęli. Sam Viktor podszedł do dziewczyny, która nie podnosząc nawet głowy odruchowo się ponownie skuliła, kiedy padł na nią jego cień. Udało mu się na szczęście ją uspokoić i dowiedzieć się po co była im magia ognia. Jej prawe ucho było oparzone i pewnie przybierali się do przypieczenia drugiego, kiedy interweniował. Naturalnie chodziło o to, że była elfką a jeden z tych, którzy ją zaatakowali był z bogatej i dość poważnie rasistowskiej rodziny, co mu zostało jak widać. Używając zaklęcia podobnego do paraliżu, acz o wiele słabszego, udało mu się znieczulić jej ucho, po czym dotrzymał jej towarzystwa aż otarła łzy i była w stanie przemieszczać się bez zwracania uwagi.
Oczywiście miało to negatywne konsekwencje dla Viktora. Z początku, tamci myśleli, że im pomógł, ostrzegając przed Zakonnikami, ale kiedy coraz częściej widzieli go w towarzystwie elfki, połapali się o co tu chodziło. Raz spróbowali go zaatakować we dwóch tak jak zrobili to z nią, ale to samo zaklęcie znieczulające, rzucone na ich nogi pokrzyżowało im szyki i pozwoliło mu się wymknąć, kiedy ci się zbierali z podłogi. Już nie odważyli się bezpośrednio go atakować, ale nie raz musiał coś wymyślać, kiedy jego rzeczy znikały, czy trafiały w niego inne wygłupy zazdrosnych jego mocy dzieciaków.
Były też dobre strony. Elfka się trochę przed nim otwarła i co prawda nadal większość ich rozmów skupiała sie na magii (bo o czym można rozmawiać, kiedy twoimi życiowymi perspektywami jest Krąg), ale rozmawiali dłużej i czasem nawet widział zarys ostrożnego uśmiechu w kącikach jej ust. Nieoczekiwanym pozytywem była też konieczność kłamania instruktorom, czemu czasem szukał czegoś dłużej niż inni, gdyż nie miał zamiaru się przyznawać, że ktoś sprawia mu problemy, jak to uparty dzieciak, zbliżający się do miana nastolatka. Szybko zauważył, że idzie mu to całkiem sprawnie i nie brakowało mu praktyki, bo jego rówieśnicy znajdowali coraz ciekawsze sposoby na dokuczanie mu.
Kolejne lata jakoś mijały, Viktor prawie nie wykazywał oznak poprawy w elementaliźmie ani kreacji, za to nadal porządnie się trzymając w magii duchowej i miażdżąc oczekiwania co do magii entropii. Przynajmniej nauczył się rozpalać w kominku w dość pewny sposób bo litości, jaki mag nie umie rozpalić drewna. Mihni była w oczach instruktorów tuż za nim, jako jego kompletne przeciwieństwo, dobra ze wszystkiego, ale nie wyjątkowa w żadnej konkretnej dziedzinie. Jego predyspozycje do magii najczęściej znanej z negatywnego wpływu na inne żywe istoty popchnęły go do dobrania się do ksiąg o anatomii i medycynie, by lepiej poznać to na co próbował wpływać, czyli żywe organizmy. W między czasie, nadal musiał użerać się z rówieśnikami, nie dającymi spokoju ani jemu ani elfce, o czym nikomu nie mówili, po części ze strachu, po części z dumy (acz to drugie tylko w jego przypadku). Z czasem oczywiście zmieniały się też docinki rzucane w ich strony i jak na nastolatków przystało, różnych pobudek się doszukiwali we względnej bliskości młodego entropisty i jego przyjaciółki. Viktor
faktycznie zaczął zwracać uwagę na nabierającą ciekawszych kształtów figurę elfki, ale oboje byli z reguły zbyt głęboko w tym czy innym magicznym tomiszczu, by myśleć o tym dłuższą chwilę, zwłaszcza, że im dalej zachodzili w swojej magicznej edukacji, tym do większej części ksiąg mieli dostęp. No, prócz ksiąg o magii kreacji, których czytanie i w ogóle praktykowanie tej szkoły magii bez nadzoru zostało młodemu Nevarryjczykowi zakazane po tym, jak próba przywołania ognika skończyła się niemałą eksplozją. Nic na szczęście się nikomu nie stało, ale nawet Mihni nie dała rady nie wybuchać śmiechem, kiedy wyszedł z sali bez brwi i grzywką spaloną na połowie czoła. Cóż, należało mu się za to jak lubił się za nią zakradać.
Dosłownie dzień po piętnastych urodzinach Nevarryjczyka, zaskakując wszystkich, jeden z dokuczających mu chłopaków został wyciągnięty na Katorgę i nie wrócił. Adeptom tego nikt nie powiedział, ale tak naprawdę został zabity za eksperymenty z magią krwi. Viktor, pewny swoich zdolności (tak długo jak nie musiał nic przywoływać), nie wiązał konkretnych obaw z tajemnym rytuałem przejścia, ale gorzej było z naturalnie kiepsko myślącą o sobie elfką. Zaczęli rozmawiać o tym co się szeptało wśród adeptów o katordze, w końcu docierając do tematu czarniejszych scenariuszy. Bała się, nie tylko o siebie ale i o niego. Kilka uspokajających zdań i czułych słówek później, znaleźli się w swoich ramionach, po prostu ciesząc się, że mają w sobie nawzajem kogoś, kogo boją się stracić. Podobne zbliżenie nie powtórzyło się dobre dwa tygodnie, gdyż oboje byli zagubieni w tych emocjach i nawet się unikali nawzajem, bardzo powoli oswajając się z faktem, że lubili spędzać czas ze sobą ponad tylko magiczne księgi. Gdyby tylko wiedział, jak to się dla niej skończy.
Kolejne lata mijały, wszystko układało w na tyle jasnych barwach, na ile mogło, biorąc pod uwagę mały zakres perspektyw na przyszłość dla magów. Z przyczyn w antymagicznych zbrojach płytowych, relacja Viktora i Mihni nie rozwijała się zbyt szybko albo raczej wcale, ale żadne z nich nie narzekało ani nie naciskało, aż końcu, przyszedł ten dzień. W pół drogi między siedemnastymi a osiemnastymi urodzinami, Nevarryjczyk został wyciągnięty z łóżka w środku nocy i zaprowadzony na szczyt wieży. Pierwszy Zaklinacz i Komendant Templariuszy wyrecytowali swoje formułki i młodzieniec odpłynął do Pustki.
Jeszcze zanim znalazł się w krainie snów, kiedy usłyszał, że chodzi o oparcie się demonicznym wpływom, wiedział co zobaczy. Miał jakieś pojęcie na temat demonów, wiedział, że kuszenie i iluzje były ich bronią, ale w sumie tylko tyle. Siebie za to znał doskonale. Była tylko jedna słabość, jedna rzecz co do której mógł mieć jakieś fantazje ponad osiągnięcia na tle akademickim w jednej ze swoich dwóch dziedzin magii, co do których nie potrzebował żadnych demonicznych podszeptów, by je osiągnąć. Mihni. Nie chodziło nawet o jakieś niepoprawne myśli, po prostu chciał być z nią i jak najlepiej dla niej. Złość lub strach związany z jej stratą, czy obietnice jakiejś przyszłości bez Zakonnego miecza nad głowami, to mogło go zgubić.
Miał rację. Demon Strachu. Jeden z potężniejszych wariantów demonów, jako pierwszy test dla młodego entropisty. Nikt nie mówił, że Katorga jest fair. Demon bardzo przekonująco ukazał Viktorowi co by zrobił, gdyby opętał jego już-nie-tylko-przyjaciółkę-ale-nie-do-końca-kochankę i próbował go przekonać by oszczędził jej tego losu, samemu się mu poddając. Naprawdę się nad tym zastanawiał, w pierwszej chwili był gotowy się zgodzić, woląc samemu skazać się na ten los. Krzyki bólu i nienawiści wydawane jej głosem nie pozwalały mu się skupić na odpowiedzi ani na wymyśleniu jakiejś kontry co do podszeptów demona. Na całe szczęście, miał tylko jedną wątpliwość, która wystarczyła. Zadając sobie pytanie, czy mógł ją zostawić podczas gdy sam tak się tego bał i wiedział, że ona bałaby się tego tak samo, odpędził demona.
Kiedy zobaczył się z elfką po tym jak się obudził, oboje płakali ze szczęścia. Ona bo wrócił, on, bo myślał, że ma to, co pokazał mu demon za sobą i oboje byli bezpieczni. Po tym, nie byli w stanie ukrywać tego, co przez lata powoli rosło między nimi. Krótko mówiąc, Viktor się spóźnił na ceremonię odebrania szat i kostura pełnoprawnego maga.
Przeprowadzka na piętro magów utrudniała im spędzanie czasu ze sobą, ale powiedział jej, czego dotyczyła Katorga. Nie odważył się powiedzieć co widział, w końcu demony notorycznie kłamały, nie było szans, by spotkała tego samego. Prawda?
Pół roku później, Templariusz na obchodzie w środku nocy znalazł skulonego w kącie na uboczu, szlochającego Viktora. Rycerze Zakonni szybko powiązali to z wiadomością, że konkretna elfka poważnie raniła trzech Templariuszy, zanim ją zabili po nieudanej Katordze. Problem dla Zakonu był w tym, że obiekt jego niemile widzianych przez Krąg uczuć przestał istnieć, więc ciężko było stosować jakieś sankcje w związku z tym, zwłaszcza, że nieudana Katorga kazała myśleć, że nic jej nie powiedział. Kolejnym problemem przed którym stanął krąg, było co zrobić z osobistymi rzeczami dziewczyny, które co prawda ograniczały się do krzyżówki notesu i pamiętnika oraz ręcznie haftowanej chustki, którą dała jej matka. Z racji, że w tym okresie wojna kręciła się wokół Denerim, nie było warunków, żeby je odesłać rodzinie i z braku lepszego pomysłu, oddali je Viktorowi. Nawet mimo posiadania czegoś, dzięki czemu mógł ją wspominać, Nevarryjczyk zamknął się w sobie i ponownie zaczął tonąć w księgach, tym razem sam. Nie pytał o to, co stało się na szczycie wieży, nie, żeby ktoś mu powiedział. Zwłaszcza, że z ust opętanej elfki padały prześmiewcze okrzyki co do "Idioty, który myślał, że blefuję".
Ucieczka w badania które mógł prowadzić jako pełnoprawny mag, była dobrym pomysłem. Z początku, miał nawet problemy z zasypianiem, ale znalazł pomoc z radzie jednego z uzdrowicieli, który zalecił mu trochę fizycznych ćwiczeń przed spaniem, co pomogło mu z bezsennością, ale i odzyskać nieco pewności siebie, kiedy zaczął zauważać zarysy mięśni na swoim ciele. Powoli, jego magiczne talenty też zaczęły zostawać zauważane i coraz częściej brał udział w rozmowach na temat tej czy innej teorii, ponownie otwierając się na interakcję z innymi, od której uciekł po śmierci Mihni. Po roku, zaczął się nawet znowu uśmiechać. Po dwóch, był gotowy znów nazywać ludzi przyjaciółmi. W wieku dwudziestu dwóch lat, czuł, że znalazł swoje miejsce na świecie i przestał się użalać nad sobą.
Zaczął brać udział w cudzych badaniach i samemu prowadzić swoje, powoli budując reputację dookoła swoich dwóch magicznych dziedzin jak i ogólnego teoretycznego zaplecza co do jako takiej magii. Względnie młodo, bo w wieku 28 lat, zdobył tytuł Zaklinacza za notatki prototypujące zaklęcie, później doszlifowane i znane jako Wysysająca Aura, upodobane przez tak zwanych magów bitewnych. Na tyle na ile można pozytywnie patrzeć na perspektywy w kręgu, przed Viktorem była całkiem przyjemna przyszłość, patrząc jak szybko się rozwijał.
Na skutek swojego pełnego wzlotów i upadków dojrzewania, wykształcił dość specyficzny światopogląd i sposób bycia. Kiedy jest w swoim żywiole, dookoła magicznych tekstów i czegokolwiek związanego z magią entropii i duchową, jest pewny siebie, nie daje się zepchnąć na bok i czerpie z tego przyjemność. Kiedy natomiast coś wychodzi poza jego zakres wiedzy, nie ma trudności z odsunięciem się na drugi plan, jeśli jest ktoś inny, lepiej się nadający do sytuacji.
Uważa, że każdy ma jakieś swoje miejsce dookoła jakiejś dziedziny i znalezienie się w niej uważa za największy sukces jaki indywidualna osoba może osiągnąć. Takich ludzi szanuje i tak jak ktoś nie umiejący się odnaleźć nie spotka się z pogardą z jego strony, tak na pewno nie będzie traktować tej osoby na równi ze sobą. No, chyba, że ktoś robi coś z jego perspektywy naprawdę głupiego, wtedy nie zawaha się w dopilnowaniu, by konsekwencje tej głupoty dosięgły tej osoby. Nie przepada też za hipokryzją. Przeciwko kłamstwom jako takim nic nie ma, w końcu sam ich często używa, ale ktoś okłamujący sam siebie jest w jego oczach bardzo mało warty.
Prócz tego, nadal trochę ciężko się do niego zbliżyć ponad czysto akademickie sprawy o których rozmawia chętnie. Nikogo wprost nie odepchnie, ale już poniekąd odruchowo trzyma dystans, w sekrecie nie chcąc znowu kogoś stracić. Rasistowskich poglądów nie przejawia, w końcu jego pierwszą miłością była elfka. Do krasnoludów też nie ma szczególnych zastrzeżeń, w końcu dzięki nim mają łatwy dostęp do lyrium. Qunari natomiast traktuje bardziej jak ciekawostkę niż coś, z czym kiedykolwiek przyjdzie mu się spotkać, acz kto wie. Nie uważa, by zwłaszcza w świetle skrajnie niepewnych politycznych warunków poza wieżą, cokolwiek dobrego tam na niego czekało. Jedyne co przychodzi mu do głowy co w jakikolwiek sposób by go interesowało na zewnątrz to oddanie własności Mihni jej rodzinie, jeśli ta przeżyła najazd na Denerim kilka lat wcześniej.
Jeśli chodzi o wewnętrzne tarcia pomiędzy różnymi poglądami na to, jak krąg powinien się rozwijać, Viktor jest gdzieś pomiędzy Ekwitarianami a Libertarianami, nie przystając jednak nigdzie oficjalnie, póki któraś strona nie przedstawi woli działania ponad słowa. Rozpoznaje potencjał magów do pozytywnego wpływu na świat i zgadza się, że ciągłe patrzenie przez ramie ze strony Zakonu przeszkadza w rozwoju potencjału magów. Widzi też jednak konieczność jakiegoś nadzoru nad magami, ale w znacznie mniejszym stopniu niż to ma miejsce teraz. Pewnych rozmiarów garnizon Templariuszy przy kręgu do nadzoru przy Katorgach i bardziej niebezpiecznych eksperymentach i oczywiście na wypadek opętania byłby zupełnie wystarczający jego zdaniem, prawie kompletna kontrola jaką mają teraz jest po prostu zbędna, szczególnie w kręgu będącym na cholernej wyspie, z której ciężko uciec.
Uwagi dla Mistrza Gry:• W sumie nic więcej.