Dragon Age

Share

Haldor Granicznik

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down
AutorWiadomość
Granicznik
Granicznik
- dragon age PBF -
PisanieTemat: Haldor Granicznik Haldor Granicznik EmptyPią Cze 10, 2016 4:36 pm



Haldor Granicznik zwany Lordem Pogranicza

Wiek: 46 | Płeć: Mężczyzna


Rasa: Człowiek | Frakcja: Królestwo Fereldenu | Rodzinne strony: Arlat Redclife • Rainesfere


PREDYSPOZYCJE

CIAŁO:
• Krzepa (Standardowy) 4
• Strzelanie z łuku (Nowicjusz) 2
• Walka lekką bronią (Mistrz) 15
• Walka z tarczą (Ekspert) 8
• Jazda wierzchem (Nowicjusz) 2
• Krycie się (Nowicjusz) 2
• Sztuka przetrwania (Fajtłapa) 1


UMYSŁ:
• Posznowanie (Ekspert) 8
• "Sława" (Standardowy) 4
• Tresura (Standardowy) 4
• Kowalstwo (Standardowy) 4
• Perswazja (Standardowy) 4
• Polityka (Nowicjusz) 2
• Dedukcja (Standardowy) 4
• Historia i język ojczysty (Fajtłapa) 1



EKWIPUNEK

- Krzewiciel - zwykły nazywanym być Szturmowym bądź Krzyżowym mieczem. Miecz ten jest półtorakiem, którym da się walczyć jedną ręką, ponieważ dla Haldora nie jest za ciężki. Obosieczny, na podstawie budowy krzyża - jelce są prostopadłe do ostrza, które wykonane zostało z veridium, czyli stopu szaro-żółtego koloru, o stosunkowo wąskiej klindze. Swoją nazwę wziął od krzewienia jako czynności.
- Naszyjnik Bractwa Pogranicza - na prostym rzemyku, żelazny medalion przedstawiający przedstawionego od frontu ptaka z rozłożonymi skrzydłami, na środku którego wybito prosty krzyż, bądź, jak było w zamiarze, miecz.
- Topór jednoręczny - jednosieczny, wykonany w całości ze stali. Dosyć lekki, dobrze wyważony, a po ostrzu wyryto wiele linii i kanalików, składających się w labirynt, służący za ozdobę.
- Bukłak z winem
- Mała torba na pasie, w której znajdują się praktycznie same gwoździe
- Długi nóż myśliwski w skórzanej pochwie
- Biała chustka Julii Guerrin, skrawiona w kilku miejscach jej krwią, zawieszona pomiędzy napierśnikiem, a naramiennikiem.
- Zbroja - na skórzaną kurtę, a raczej kamizelę, doszyto rękawy zrobione z kolczugi, która spięta pasem zwisa nad kolana. Na skórzaną kurtę nałożona jest blacha napierśnika, gdzie blacha jest również na plecach. Naramienniki są lekkie, skórzane, na które nabito ćwieki. Rękawice składają się ze skórzanych właśnie rękawic, z których odchodzą długie, żelazne karwasze, sięgające łokci. Wszystko spięte jest pasem z okrągłą klamrą.
- Hełm - okularowy hełm z misiurką, która zwisa również poniżej oczu, zakrywając twarz.
- Freki - mabari o czarnym ubarwieniu, na którego sierści wymalowane są bojowe, czerwone symbole przypominające krwawe smugi.
- Panna Małgorzata - ciemniogniady wierzchowiec, klacz, szkolona do walki.
- Gęsty, biały smar, który jest łatwopalny, paląc się długo bez szkody dla miecza, używany do smarowania klingi. Przywiózł go z Denerim jego brat, Ragnir.
- Siatka maskująca - wymysł synów rybaka i myśliwego, gdzie siatkę rybacką pokryto przyszytymi do niego zielonymi i brązowymi kawałkami materiału, mającego imitować liście.
- Mała książeczka z pieśniami ludowymi, ale także wojskowymi
- Łuk - giętki, długi łuk przy siodle, z kołczanem z czarnych strzał o zmodyfikowanych kiedyś przez Ragnira rodzajach lotek, które sprawiają, że strzały lecą wyjątkowo cicho. Strzały te nazywane są nocnymi - takich samych używali swego czasu Anglicy w oblężeniach przeciwko Frankom.



CHARAKTERYSTYKA

Jam jest ogień i zniszczenie. Jam jest miecz i tarcza. Jam jest krew i stal, którymi Ferelden spłynął w wojennej zawierusze.

Urodzony w roku 8:09 jako Haldor Guerrin z bocznej gałęzi rodu Guerrinów, spokrewniony daleko z Redcliffe, gdzie jego imienia zapewne nikt tam nawet nie usłyszał po jego narodzinach, czy nawet lata po nich, przed rozpoczęciem się wrogiej inwazji na kraj. Jako drugi syn licznej rodziny odłamu Guerrinów z bannornu Rainesfere nie liczył na zbyt duże ziemie, zaszczyty czy bogactwa - nie dla niego było to przeznaczone, więc sam skupiał się zdecydowanie bardziej na tym, by być silnym już od najmłodszych lat. Silnym na duchu, umyśle i ciele - jak prawdziwy, Fereldeński rycerz. Godny i prawy.

Urodzony w czasach, kiedy w Fereldenie panował spokój i cisza - od najmłodszych lat Haldor dokazywał i był na pewno przyjaznym i miłym dzieckiem - był inteligentny i cały czas roześmiany, biegając po małym zameczku swojej rodziny w Rainesfere z drewnianym mieczykiem w dłoni - Broń się! krzyczał do matki, ojca i brata, tego ostatniego bodąc najbardziej i najmocniej, ciesząc się niesłychanie. Brat jego, imieniem Ragnir, był tym spokojniejszym i mądrzejszym z braci - zawsze myślał kilka chwil przed podjęciem decyzji i próbował ratować Haldora z licznych tarapatów, w które wpadał młodszy Haldor, wciągając ze sobą również owego starszego brata - Ragnira. Matka imieniem Julia, zawsze była dla nich sprawiedliwa i po równo opiekuńcza, a ojciec, Kolhar, po równo surowy - ich rodzice byli twardzi, ale ich pani matka miała dla nich zawsze czas i ciepłe słowo.

Gdy rośli, Ragnir oraz Haldor zaczynali we wczesnym wieku stosunkowo szybko wyrastać - obaj stawali się wysocy i o szerokich plecach. Wtedy też, gdy mieli już ponad lat jedenaście, zatrudniono dwójkę nauczycieli, którzy mieli dostarczać każdemu z tej dwójki równego wykształcenia, jednakże rycerz, który uczył drogi miecza i honoru, a także fechtunku i nauk wojennych, upodobał sobie Haldora. Natomiast nauczyciel przydatnej i mniej przydatnej wiedzy o tym, jak być dobrym lordem na pewno polubił bardziej Ragnira, bo pomimo bycia okropnym zrzędą, to za Haldorem nie przepadał jeszcze bardziej, niż za całą resztą. Miecz był bronią honorową, więc to jemu najwięcej poświęcał czasu, chociaż i niosąc siekierę nie czuł się obco, poznając różnice między różnymi rodzajami ekwipunku. Topory były wolniejsze, ale dobre trafienie było bardziej niszczycielskie, niż to mieczem.

Czekany, nadziaki, buławy, toporki, siekiery, miecze zakrzywione, proste - wszystko, co wymagało jednej ręki. Nie można też zapomnieć o tarczy w drugiej - walka w polu bądź w pojedynku niemalże wymagała tarczy. Szycie z łuku też mu podpasowało, chociaż wolał bardziej otwarte utarczki - Ragnir zaś jedynie chyba łuk właśnie polubił, bo do reszty nie miał talentu, tak jak Haldor do liczb i długich tekstów, które kazano mu czytać. Tak też rozpoczął się czas bycia młodzieńcem, nastolatkiem. Czas spędzał głównie na treningach z nauczycielami, bądź zabawami z Ragnirem oraz okolicznymi dzieciakami - bawił się zarówno z synami pomniejszych bannów z innych zamków, domów i posiadłości, ale także i z synami kowali, młynarzy i żołnierzy. Na swoje trzynaste urodziny kazał wykuć każdemu młokosowi w Rainesfere miecz, samemu przy tym czuwając, wykuwając za pomocą rąk kowala na klingach Krew i stal. Naturalnie, wszystko działo się za zgodą jego ojca. Najbardziej chyba ucieszyli się z tego właśnie syn kowala Hugon i syn piekarza, Sam, który na ćwiczenia szermierki przychodził zawsze biały od mąki, ubrany w fartuch.

W Redcliffe odbywał się turniej, na który zaproszono niemalże wszystkich Guerrinów i znaczących bannów i lordów - nawet boczną odnogę rodziny, do której należał Haldor. Nie miał może tak pięknej zbroi i dobrze wykonanego miecza jak Guerrinowie z Redcliffe, a jego rodzinny zamek był kilkukrotnie mniejszy, ale na pewno miał serce prawdziwego Fereldeńczyka. Wtedy już zaczął się interesować dziewczynami, a nawet niektórymi kobietami, odkrywając w sobie nowe żądze i pragnienia. Pomimo tego, że jako nastolatek już miał za sobą wiele całusów, pocałunków i miłości, to nie miał swojej kobiety, a także z żadną nie sypiał. Stawając więc do boju w turnieju, zarówno podczas walki na lance oraz serii pojedynków, niósł przy za dużej jak dla niego, śmiesznie wyglądającej zbroi chustkę swojej matki. Wielu jego rywali i rówieśników śmiało się z niego, widząc zbyt dużą zbroję i szybko łączyli ją później z jej właścicielem - Haldorem Guerrinem, którego nikt nie znał.

Przestali się tak głośno śmiać, gdy Haldor zwalił z konia dwóch przeciwników podczas rycerskich starć na lance, przegrywając dopiero ze starszym od siebie oponentem. Ciekawiej było, gdy nadszedł czas miecza i topora - tam też wzbudził szerokie zainteresowanie, bo był bitny i wytrzymały, przyjmując na siebie ciosy z dumą, a potem wyprowadzając własne z nawiązką, pojedynkując się oczywiście z rówieśnikami, nie z dorosłymi. Po turnieju jednak wdał się w bójkę, która przerodziła się w bijatykę pomiędzy wysoko urodzonymi młokosami z Redcliffe, a tymi, którzy pochodzili z zachodnich części arlatu, w kierunku granicy z Orlais. Haldora okrzyknięto wtedy Haldorem Zuchwałym, bądź jak niektórzy mówili - Haldorem z Dużego Hełmu, gdyż ten musiał być poprawiany nawet kilkukrotnie podczas walki. Dzięki męstwie zdobył ich szacunek, uśmiechając się zakrwawionymi zębami.

Po turnieju jednak Haldor zaprzyjaźnił się z wieloma osobami, po raz pierwszy upijając się z innymi młodocianymi. Natomiast ojciec jego, lord Kolhar również się upił, jednak z dorosłymi już rycerzami. Wybuchła kolejna bójka, tym razem wywołana przez jego ojca, gdzie poszło o jakieś dawne utarczki z bannornem, który oficjalnie był podległy po Rainesfere, ale jego bann i mieszkańcy coraz śmielej mówili o niezależności i włączeniu Rainesfere pod siebie. To ich wkurwiło, co nie miara. Niemalże doszło do rękoczynów i otwartej, małej bitwy pomiędzy wrogim bannem - lordem Nostą Flintem, a jego panem ojcem, lordem Kolharem Guerrinem oraz zwolennikami dwóch stron. Większość jednak pozostawała neutralna co do sąsiedzkiej waśni, a lord Kolhar miał więcej przyjaciół, niż Nosta Flint. Nienawiść pomiędzy Flintami a Guerrinami z Rainesfere rosła, a Guerrinowie z Redcliffe odwlekali jakieś konkretne zdania, co do tego, jak spór rozwiązać - prosili, by obie strony doszły do porozumienia, lub rozwiązały to na honorowym pojedynku - lord Nosta jednak nie zamierzał walczyć w pojedynku, jako, że rycerzem nie był i nie musiał przyjąć wyzwania lorda Kolhara. Lord Nosta proponował jednak, żeby jego starszy z synów, Logar Flint stanął z Holdarem do pojedynku - problem leżał jednak w tym, że Logar miał ponad dwadzieścia lat, a Holdar nawet nie piętnaście. Poza tym, Logar był wielki. Kurewsko wielki. A Holdarowi daleko było do pasowania.

Pomimo sporów i niepokojów z sąsiadami na turnieju, Haldor poznał wiele osób i do Rainesfere po turnieju przyjechało wielokrotnie paru ważnych gości - zarówno z Redcliffe, jak i odleglejszych bannornów. Często za namową swoich dzieci, lordowie przyjeżdżali, by młodzież mogła spotkać się z Haldorem, który gromadził wokół siebie niemalże wszystkich chłopców, jakich znał, a tym bardziej niemalże wszystkie dziewczyny - w wolnym czasie dawał darmowe nauki co biedniejszym, lub po prostu chętniejszym adeptom - syn kowala Hugon był uczony szermierki przez syna lorda. Syn młynarza uczony był, jak rąbać toporem. Syn rybaka buławą trzaskał ryby. Syn piekarza, Sam, przynosząc zawsze słodkie bułki, chętniej potem wymachiwał mieczem. A syn myśliwego... A syn myśliwego w wolnych chwilach pokazywał Haldorowi, jak poprawnie strzelać z łuku, lecz ten nie miał do tego cierpliwości i nie dogadywał się z nim za dobrze.

Ojciec, coraz częściej nieobecny, spędzał dużo czasu w Redcliffe, a matka zapadła na jakąś dziwną chorobę, która powoli wysysała z niej życie i zamknęła ją w komnatach zamku. Ragnir, brat Haldora, o którym nie było teraz za dużo, spędzał miesiące w Denerim, gdzie pobierał nauki, a potem wracał, zupełnie odmieniony do Rainesfere, odziany w szlacheckie ubrania, gotów do zarządzania majątkiem pod nieobecność ojca. Utracili trochę na kontakcie, ale gdy tylko Ragnir wracał, to za każdym razem pili w sporym towarzystwie, a potem walczyli na miecze, zazwyczaj ćwiczebne, jednak jednego razu przez przypadek Ragnir trafił Haldora niefortunnie rozcinając mu plecy - później nie chciał już walczyć i twierdził, że walka nie jest dla niego, a dla Haldora.

Życie było piękne. Życie było walką na miecze i kuflami pełnymi piwa. Życie było ciepłymi i pełnymi dziewczęcymi ustami, a także tańcem przy głośnej muzyce podczas przyjęć, których wiosną było pełno. Na jednym z takich przyjęć, gdzie przewodniczyły nastroje patriotyczne zarówno dla Fereldenu, jak i nastroje anty Flintowe, Haldor wraz z delikatnie podchmielonymi młodzieńcami z Rainesfere po hucznych przemowach, przechwałkach i kilku bijatykach ogłosił powołanie Bractwa Pogranicza, mającego zrzeszać kwiat owego właśnie Pogranicza, w którego skład między innymi wchodzić miały bannorny administracyjne z Rainesfere i sąsiadujących. Zamysł był, lecz wyszło na to, że tylko Rainesfere wraz z okolicami znalazło młodzieńców, którzy też chcieli być popularni i utożsamiani z czymś ważnym. Kuzyni i dalsi przyjaciele Haldora z arlatu Redcliffe a także bannornów na północ poparli pomysł, widząc w tym postawę patriotyczną. Jedynie Flintowie, jak to Flintowie, skarżyli się, obrażali i wygrażali, że to wrogie działanie przeciwko nim.

Wtedy też, jakby z dnia na dzień, nadeszła wojna, a przerażająca i mrożąca krew w żyłach wiadomość obiegła kraj. Do Rainesfere przybył jeździec z płonącym wiankiem według starych tradycji - Ferelden w niebezpieczeństwie! Orlezjanie atakują! krzyczał posłaniec, a po zamku rozbrzmiały rogi - gdzieś tam, w oddali, po wodzie niósł się ich śpiew, spotykając się później z odpowiedzią innego zamku, być może Redcliffe. Jezioro Kalenhada jakby upominało się o dawno zmarłego herosa, by ten powstał i wyłonił się spod tafli wody, na pomoc Królestwu. Słysząc o wojnie Haldor przeraził się, ale równocześnie ucieszył i czuł podniecenie - jego "Bractwo" miało również mieszane uczucia. Jedni się cieszyli, drudzy smucili, a trzeci bali i aby nie narazić się na wstyd z powodu tchórzostwa oddalali się od owego Bractwa, by przypadkiem nie zasmakować boju, do którego nie chcieli pójść.

Orlezjanie uderzyli od północy, niosąc śmierć, jeszcze daleko od granic arlatu Redcliffe. Haldor miał być tego roku wysłany do zostania giermkiem przy boku jakiegoś znanego rycerza z Denerim. Jednakże, jego nieobecny brat tam właśnie przebywał, a jego ojca wezwano do wojny, chociaż nie trzeba było tego robić - jak to Guerrin, gotowy był do walki. Jednakże, Haldor musiał zostać, bo, jak mawia stare powiedzenie, w Rainesfere zawsze musi być Guerrin, a matka czuła się gorzej z tygodnia na tydzień. Bannorn przygotowywano do tego, że może dojść do obrony zamku, albo wymarszu wojsk - Haldor, czując na sobie teraz ciężar władzy, wspomagany licznymi, zamkowymi doradcami w postaci weteranów, rycerzy i swoich dawnych nauczycieli, u których nadal pobierał nauki, postanowił działać pod nieobecność ojca. Czując smak władzy nakazał, by przygotować zamek do ewentualnego oblężenia - zakazał sprzedawać zboże i pożywienie poza bannorn, by mieć racje na wypadek oblężenia. Wysyłał listy i spotykał się z bannami, rycerzami i pozostałą okoliczną szlachtą, która została w swoich domach, gdzie większość była właśnie synami, wujkami i braćmi panujących normalnie lordów, naradzając się co robić i jak to robić.

Haldor, mający piętnaście wiosen na karku, zaczął rosnąć wraz z ciężarem swojej władzy i odpowiedzialnością - kuzyni i znajomi, których pamiętał z Redcliffe wspominali z uśmiechem, jak zbroja, którą na sobie nosi, była jeszcze wtedy o wiele za duża. Nadal potrzeba było uśmiechu, gdy wokół wszędzie panowała smuta, więc wesoły Haldor nadal żartował i bawił towarzystwo. Wielu z jego znajomków ruszyło na wojnę, lecz on musiał zostać, by opiekować się swoimi ziemiami. By jakoś odkupić swój brak wkładu w konflikt, postanowił szkolić swoje Bractwo, płacąc im małe części normalnego żołdu, by wynagrodzić im ten czas - tyle, ile mógł, to płacił. Rainesfere nie grzeszyło bogactwem. Kiedy jednak okazało się, że Orlais zaczyna wygrywać bitwy na północy, do Bractwa zaczęli uczęszczać kolejni młodzieńcy, ale i mężczyźni, ucząc się głównie fechtunku i poprawnej postawy. Niektórzy po raz pierwszy trzymali w rękach miecz, co było widać od razu. Zbieranina, gdzie trudno było o jakiś porządek. Ale byli chętni i zdecydowani, by ćwiczyć i walczyć - Haldor wiedział, że spora ich część robi to ze strachu przed tym, co się stanie, jeśli przyjdzie im bronić swoich domów, a oni nie będą w stanie.

8:26
Minął rok. Minęły dwa lata. Bractwo, chociaż rzadziej, nadal przeprowadzało ćwiczebne musztry, spotkania i narady. Wojsk w Rainesfere nie było zbyt wiele. Haldor wyliczył wojska swojego rodu, które zostały na czterdziestu żołnierzy piechoty i kilkunastu rycerzy na cały bannorn. Bractwo liczyło może setkę okolicznej ludności, lecz w innych większych wioskach i miasteczkach zaczęto powielać pomysł i tworzono różne straże i milicje, aby ludność była gotowa bronić swoich gospodarstw i rodzin - z różnym skutkiem, ale Bractwo zostało utworzone. I działało. W bannornie Rainesfere wybudowano kilka wież obserwacyjnych - szkieletowych konstrukcji z drewna, na których zamontowano rogi, czy blaszane tablice, do walenia w nie młotkami, mające sygnalizować nadchodzące armie. Wokół zamku powstała płytka fosa, a miasteczko u jego stóp zasłonięto od świata skromną palisadą, zalepioną gliną. Guerrinowie z Redcliffe mieli armie i pieniądze - Guerrinowie z Rainesfere byli biedni, ale musieli sobie jakoś radzić.

Czas mijał, a wieści mówiły, że wojska Orlezjan prą na wschód, nad Jeziorem Kalenhada. Listy od ojca, zazwyczaj skierowane do matki, czasami niosły krótkie zdanie czy nawet kilka słów do Haldora, zapewniając, że wojna nie będzie przegrana, by opiekował się matką i domem. On przecież o tym wiedział - to było teraz jego zadaniem. Listów od Ragnira jednak nie było, a sam Haldor wysyłał do niego nie jeden z nich. Niby znikąd, nadeszła wiadomość, że z północy, po bannornach, maszeruje piechota Orlais, brnąca w kierunku Redcliffe, przez niedostępne i niegościnne wzgórza i lasy. Haldor poczuł, że to w końcu jego okazja. Jego szansa na to, by się wykazać. Przygotowywał ludność, Bractwo i wojów. Zwoływał po raz kolejny rycerzy, bannów, szlachtę, właścicieli ziemskich i każdego, by spróbować odeprzeć wrogów na północ od bannornu Rainesfere, jedną siłą rozgromić wroga.

Tak też zrobiono, po namowach - liczni panowie, sirowie i lordowie, często z wojskami liczącymi po kilka, może kilkanaście osób, ruszyli na spotkanie przodującej formacji Orlezjańskiej armii. Przygotowując miejsce, Haldor wraz z małą swoją radą starych weteranów, którzy dopuszczali go do stołu chyba tylko dlatego, że był Guerrinem i synem banna tego miejsca, lekceważąc jego wiek, wybrali wąwóz, którym musiała przejść armia Orlezjan. Faktycznie, szła. Nie była to jednak armia - wojska była może maksymalnie setka, widocznie rozluźniona, raczej kiepsko odziana. Nieliczne podjazdy udało się zaskoczyć i wymordować po krzakach, skalnych przejściach i niegościnnych zakamarkach, gdzie łucznicy czaili się z łukami, a wieśniacy z włóczniami, z krzaków ściągając jeźdźców z siodeł.

Orlezjańska piechota wkroczyła pomiędzy skały, spośród których wyfrunęły strzały i bełty. Z góry spadały kamienie i oszczepy, zasypując głowy piechociarzy. Z przodu z lasu wypadła ściana pozbawionych herbów, różnokolorowych tarcz, zza których groźnie spoglądali dojrzali wojownicy, których poprowadził jakiś przyjezdny bann z Redcliffe. Na tyłach Haldor zgromadził wokół siebie swoich własnych żołnierzy - trzydziestu, wraz z Bractwem Pogranicza, których również było kilka dziesiątek. Spoglądał na swoich ziomków i u niektórych widział przerażenie, którego nie rozumiał. Orlezjańska piechota z początku była zaskoczona, ale ruszyła do przodu, ścierając się z tarczami obrońców tej ziemi. Z tyłu Haldor poprowadził pieszą szarżę, wybiegając na przód samotnie, z okrzykiem na ustach, odziany w żelazny pancerz -Krew i stal! krzyknął, a zgraja podebrała jego okrzyk, zwracając na siebie uwagę antagonistów. Ktoś za nim niósł sztandar z wieżą Guerrinów z Redcliffe, dzielony na pół z krukiem Guerrinów z Rainesfere, a ktoś obok krzyczał bez opamiętania i bez żadnego sensu.

Haldor przyjął ciosy na tarczę, rozpychając się nią w grupce rozsypanych wrogów, tnąc zamaszyście, obrotami i piruetami niczym tancerz zadając rany kilku z nim. Nagle, ktoś chaotycznie uderzył go toporem w bok, lecz wytracił już impet ciosu, nie powodując znacznych obrażeń. Lekko zbiło go to z tropu, bo uderzenie było kompletnie losowe, jakby nie zaplanowane. Nie było to uderzenie, którego się spodziewał walcząc do tej pory jak rycerz. Zbił nadchodzącą włócznie i dostał czymś ciężkim w plecy, czując okropny ból. Powalony na ziemię, nie mógł się ruszać i tylko spojrzał, jak za sobą, jego Bractwo i wojsko po pierwszym impecie odsuwa się od gromady Orlezjan, zostawiając trupy. Pewnie, wrogich było sporo, ale i kilku swoich naliczył. Widząc Sama, syna piekarza z Rainesfere, który zawsze chciał być rycerzem, Haldor poczuł, jak jego serce coś ściska. Niewidzącymi już, otwartymi, martwymi oczyma Sam wpatrywał się w niebo. Już nigdy nie wypije kolejnego bimbru, który sam upędził. Już nigdy nie zarzyga w oberży stołu, ani już nigdy nie da swojej żonie kwiatka, który zbierze po drodze z piekarni. Haldor czuł smutek, ale i gniew. Gniew połączony z bólem zmusił go do powstania na wyprostowanych rękach i rozejrzenia się. Nie dobito go, bo wzięto za już zabitego.

Na przedzie Orlezjanie ginęli, ale nie chcięli dać za wygraną. Na tyłach impet zasadzki wygasł i pomimo małych strat, jego ludzie się wycofywali, przestraszeni drobnymi stratami. Dźwigając się na kolana, chwycił za miecz i ciął najbliższego z przeciwników, jednego z kilku, którzy stali w środku utworzonego teraz koła, uciętego przez skalne ściany z dwóch stron. Przeciął nogę, a potem przebił mu plecy. Widząc go, piechurzy w liczbie trzech naparli na niego w różnych odstępach, które pozwoliły mu na zadawanie kolejnych ciosów i wyprowadzanie bloków. Klinga zaśpiewała, tnąc brzuch i wyjmując stalą flaki z ciała, zapraszając je na zewnątrz. Drugiego wyminął, uciekając przed śmiercią zadaną przez topór, by po chwili wbić z doskoku klingę w pierś trzeciego. Miecz utknął, więc szukając najbliższego oręża Haldor podniósł upuszczony wcześniej sztandar i zamaszystymi ruchami zbijał ataki toporem, aż w końcu uderzył tyczką w twarz wroga, a później powalił go, by zatłuc na śmierć. Rozglądając się zauważył, że jego towarzysze cofają się, pod naporem mniej licznego oddziału. Z gniewu Haldor ruszył na nich, krzycząc wściekle - Za Ferelden! Do broni! Walczyć! Walczyć! Krew i stal! by z samym tylko sztandarem zacząć atakować odwróconych plecami wrogów, ostrym końcem dziurawiąc im plecy. Widząc jego poczynania, wojska Rainesfere i Bractwo ruszyło śmielej, robiąc z piechoty istną papkę. Od odniesionych ran Haldor ledwo co stał na nogach, a jego twarz spływała krwią. Prawdopodobnie padł by już dawno ze zmęczenia i obrażeń, gdyby nie fakt, że wpadł w bitewny szał.

Prowadząc natarcie dalej, uderzył na liczniejszych piechurów Orlais, którzy napierali na początek wąwozu, gdzie walczyli pozostali bannowie i rycerze, znacznie lepiej sobie radząc z utrzymaniem pozycji. Jak wilcy, wieśniacy i biedni żołdacy z jego ziemi rozszarpywali wrogów, miażdżąc im czaszki kamieniami, gdy wypadały im miecze. Gdy nie było kamieni, ani żadnego oręża, to dusili, gryźli i okładali pięściami. Szalony oddział łaknący zemsty za poległych wcześniej towarzyszy nie zauważył nawet, kiedy za szeregami obrońców nadjechał oddział zbrojnej jazdy, najeżony sztandarami. Ci z wrogów, którzy się poddali, klękali, zdani na łaskę zwycięzców, brani w niewolę i rozbrajani z całego ekwipunku. Haldor, rycząc na całe gardło spojrzał w oczy tarczownikom z drugiego oddziału, a Ci również zaczęli ryczeć triumfalnie. Wszyscy krzyczeli, unosząc do góry bronie w geście spełnienia, trzęsąc nimi groźnie. Niektórzy nawet płakali - może ze smutku i rozpaczy bądź bólu, lecz na pewno też ze szczęścia, że to się skończyło, a oni przeżyli. Haldor w końcu zrozumiał, czemu niektórzy tak się tego bali - myślał, że będzie walczył, a nie zabijał. To jedno i to samo, ale w jego mniemaniu miało to wyglądać zupełnie inaczej. Sam już nigdy nie upiecze mu chleba, ani nie zrobi bimbru - Lordzie Rainesfere, Haldorze Guerrin zawołał jeden z jeźdźców, odziany w pyszną zbroję, zwracając się do niego ze smutną twarzą tytułem "Lordzie Rainesfere".

Okazało się, że jego ojciec zaginął po jednej z bitew, a jego ciała nie można było odnaleźć. Sytuacja była taka, że i starszy brat Haldora, Ragnir, zaginął bez wieści w drodze powrotnej z Denerim. Chodziły plotki, że jakiś wysunięty podjazd bądź zdradziecka grupa porwała go jakiś już czas temu dla okupu, bądź dla zapewnienia sobie posłuszeństwa owego Pogranicza, jak przyjęto nazywać region na zachód od Jeziora Kalenhada. Haldor po krótkim czasie zaczął się więc tytuować nie tylko tymczasowym lordem Rainesfere, do czasu powrotu brata badź ojca, ale i samozwańczym Lordem Pogranicza, czyli bannornu swojego i tych, które graniczyły na terenie arlatu Redcliffe z tymi na północy. Ekwipunek z podjazdów i Orlezjańskiej piechoty jako zdobyczny zabierano dla jego własnych ludzi, którzy w końcu mieli porządną stal - napierśniki, hełmy, tarcze i miecze.

Gdy wrócili, ludzie płakali, że niektórzy zginęli, ale cieszyli się, że reszta przeżyła, a oni mogli spać spokojnie. Haldor postanowił w ramach gestu patriotycznego wypłacić drobne odszkodowania rodzinom poległych, a swoje Bractwo i wojska wyposażył w proste, żelazne naszyjniki na rzemykach, mające być symbolem ich jedności i stabilności. Zapamiętano, że Flintowie wraz ze swoimi nielicznymi podopiecznymi nie stawili się na żadnej z narad, czy żadnej z bitew. Podobno lord Nosta Flint zabrał ze sobą na wojnę jedynie sześciu wojowników, a pozostałych dwudziestu zostawił w swoim zamku. W sumie zostawił dwukrotnie mniej wojsk, niż Guerrinowie z Rainesfere, ale oni mieli do obrony cały bannorn, a Flintowie mały skrawek ziemi, na którym stało kilka stłoczonych wsi i rozpadające się, chociaż spore zamczysko. Haldor udał się do Redcliffe, by odebrać tam swoje pasowanie rycerskie od samego króla, co uznał za ogromny zaszczyt, oraz by udać się na naradę wojenną jako lord Rainesfere. Samo pasowanie powinno być niezwykle ważne - dla niego było. Było to jednak pasowanie niemalże ekspresowe - na dziedzińcu, w obecności grupki rycerzy i bannów, gdzie w kolejce stało kilku innych dziedziców, zasłużonych w boju z prawdziwą, regularną armią na wschodzie, nie tak jak on tutaj, w prowincjach.

Jego czyny stały się plotką, a wręcz miejscową legendą - ludzie chcieli wierzyć, że Orlezjan można powstrzymać, a Haldor uśmiechał się, wspominając relacje swoich przyjaciół po ich bitwie z piechotą na północy. Zginąłeś. Widziałem, jak upadałeś. A potem wstałeś i zabijałeś, jakbyś nie był nawet ranny opowiadali, a on tylko kiwał głową zmęczony, lecz szczęśliwy. Przydzielono mu z rozkazu Redcliffe oficjalną obronę Pogranicza, jak zaczęto nazywać obszar na północnej granicy arlatu Redcliffe, gdzie coraz liczniejsze podjazdy zbliżały się do jego granicy, zwalniając przez niefortunny teren, zatrzymując się po wioskach i lasach, błądząc w niegościnnym terenie. Za jego zasługi arl Redcliffe obdarował go wykutym specjalnie na tą okazję mieczem, który nosi po dziś dzień.

Jako Lord Pogranicza nie miał jednak nic poza swoim bannornem i setką żołnierzy, która stacjonowała w Redcliffe, a miała być wsparciem w razie nadchodzących oddziałów Orlais. Jednakże, w razie zagrożenia, nadal dzielił ich spory dystans. Wtedy też, do Rainesfere, wrócił starszy brat - Ragnir, na czele dziesiątki jeźdźców z Denerim, by wspomóc swojego brata w rządzeniu i władaniu bannornem, który przypadał według wszelkich praw jemu. Haldor był rozczarowany tym faktem tylko przez krótką chwilę - kochał swojego brata, a jego brat przez wiele lat uczył się rządzić, a także zgłębiał wiedzę i politykę w samej stolicy, podczas, gdy Haldor najdalej, gdzie był, to na wschodzie swojego arlatu. Dodatkowo, jak było się gniewać na brata, który przywiózł mu tak wspaniały prezent - dwójkę mabari, które były rodzeństwem, z czego jeden z nich należał do Haldora, a drugi do Ragnira.

Zbyt długo zwlekałem potwierdzał Ragnir, siadając nad księgami pełnymi liczb i raportów. Ptaki pocztowe i posłańcy gromadą zaczęli poruszać się po bannornie, przeważnie do wysuniętych na północ, nie zajętych jeszcze terenów, oraz do Redcliffe. Nadrabiając czas z bratem i nadal chorą matką, Ragnir opowiadał o sytuacji wojennej Fereldenu, która miała się coraz gorzej. O tym, że król wycofał się już do Redcliffe, jako ostatecznej twierdzy. Wyznał też swojemu bratu, że całkiem niedawno odkrył, że ma talent magiczny, nad którym nie ma kontroli. Woda wokół niego czasami zamarzała, a gdy to widział, bał się, co wywoływało u niego silne emocje, powodujące czasami zawieruchy w pomieszczeniach, przez co dużo czasu spędzał samotnie, bojąc się wrócić. Udali się we dwójkę na przejażdżkę, zatrzymując się nad znanym im jeziorem. Woda nad nim zamarzła, więc Ragnir jak najszybciej chciał wrócić do domu, by nikt tego nie zauważył. Ogłoszenie brata apostatą było chyba jedną z ostatnich rzeczy, jakiej potrzebował Haldor podczas próby utrzymania Pogranicza.

Z ofensywą na północy zaczęło się niewinnie. Podjazdy, które po kilku zasadzkach, jakie sprawił im w międzyczasie Haldor i pozostali bannowie wraz z miejscową ludnością, trzymały się daleko, teraz śmielej ruszyły do przodu. Pierwsze kilka atakowano, a tych, którzy przeżyli, bądź się poddali, brano w niewolę i często wysyłano do Redcliffe. Teraz jednak, podjazdy zmieniły swoją strategię wobec ziem Fereldenu. Było ich zdecydowanie więcej - palono wsie i napadano na cywilną ludność, mordując mieszkańców i gwałcąc kobiety. Zwiadowcy nie bali się już zapuszczać coraz głębiej w arlat, a wieśniacy masowo uciekali na południe, opowiadająć o okropnościach, jakie sprawiali im Orlezjanie. Nie była tu mowa o kawalerach, czy solidnej, zawodowej armii - bandy najemników i ochotników z ciemnego ludu, które bestialsko mordowały i gwałciły. Opowiadano o tym, że ludzi wielokrotnie torturowano. Skala nienawiści rosła.

Wszyscy wiedzieli, co to znaczyło - tuż za nimi kroczy armia. Z tego, co donosili zwiadowcy, kroczyły w ich kierunku dwie armie liczące łącznie czterystu żołnierzy - podzielone na dwie, by przedzierać się głównym traktem od strony Farthing, z którego nieco później doszła wiadomość o tym, że miasto padło pod oblężeniem. Druga armia miała iść leśną ścieżką, którą omija się cały bannorn i wchodzi na bannorn Szary Jeleń, na zachodzie od Rainesfere. Tamte tereny były bardzo trudno dostępne i przedzierało się przez nie wolno, a na pewno z całym zaopatrzeniem potrzebnym armii. Ta armia jednak, poruszała się nadzwyczaj szybko. Zbyt szybko. Nie wiadomo było, skąd wiedzieli o ścieżce. Bracia Guerrinowie, pod dowództwem nieznanego nikomu z imienia starego Guerrina z Redcliffe zebrali swoje wojska, szykując obronę bannornu. Wezwali wszystkich bannów do niezwykle ważnej bitwy, wzywając wszystkie chorągwie, a także zwykłą ludność. Chłopi chwytali za rohatyny, topory, włócznie, kosy i wszystko, co mieli pod ręką, nakładając na siebie skórzane kubraki, a czasami nawet żelazne pancerze. W kuźniach kuto metal, a na placach ćwiczono mieszkańców. Z Redcliffe nadeszła twarda, Fereldeńska piechota zakuta w blachę, a tuż za nimi lekka jazda wsparta przez głównie szaraczkowe rycerstwo.

Na trakcie, gdzie najpierw ruszyła armia bannornu, spotkały się dwie te armie. Haldor pamięta, że prowadził natarcie lewego skrzydła - jego sztandar i sama osoba krzepiły ludzi i sprawiały, że Ci walczyli znacznie chętniej i odważniej. Lekka piechota, ubrana głównie w zdobyczne pancerze, walczyła zaciekle i dzielnie. Bracia walczyli nie tylko o zwycięstwo i chwałę, ale i o swój dom. Haldor siekał swym mieczem na lewo i prawo. Walczyli w rozsypce, z dziwnymi, niewyszkolonymi oddziałami lekkiej piechoty Orlezjańskiej, wspieranej przez chmary wyglądające na najemników. Gorzej miał się środek armii, gdzie walczyli Orlezjańcy weterani - zaciężna piechota za zasłoną pawęży, a na prawym skrzydle podobno kawalerowie przebili się przez kilka szeregów i wcięli się klinem w biedną chmarę ochotników z całego arlatu, wspieraną przez jazdę z Redcliffe, jak informowali posłańcy. Haldor, trzymając w jednej ręce sztandar, w drugiej miecz, zaryczał Krew i stal! po czym uderzenie w bok hełmu pozbawiło go przytomności.

Obudził się, według relacji, dzień później w namiocie dla rannych. Wygrana bitwa przerodziła się już tylko w drobne potyczki i gonitwy za niedobitkami z tej Orlezjańskiej armii - nieopodal namiotu rannych związany szpaler rannych kawalerów cieszył jego oko. Nastrój psuł się, gdy spoglądał na rozległe pole bitwy, zasłane trupami i krwią, a zapach śmierci roztaczał się wokół i był niemalże widoczny gołym okiem. W zamyśle dowódcy tej bitwy było, by stoczyć jedną bitwę, która miała nadejść szybciej, a później ruszyć znów do Rainesfere, by odciąć drugiej armii drogę ucieczki, lub nawet już teraz nękać ją atakami, kiedy na przeciwko niej ruszy spory oddział z Redcliffe - wzięta z dwóch stron armia powinna poddać się pod naporem Fereldeńczyków. Haldor, bojąc się o to, że kolejna bitwa go ominie, pognał swojego konia do Rainesfere, śledząc ślady po podróżującej armii. Gdy jednak zajechał do jednej z sąsiednich wsi, zastał zgliszcza - wioska została spalona, a ludność wymordowana. Na wjeździe zastał trzy psie głowy nabite na pal - trzy psy zaś, mające przedstawiać mabari, były herbem Flintów. Nieco dalej, nabici na pal dogorywali ludzie, gdzie niewielu jeszcze żyło, chociaż widać było, że niektórzy ledwo co zginęli. Wiejskim psom ucięto głowy i przyszyto ich na miejsce ludzkich, gdzie cały stos z wymienionymi na psie głowami ciał zaczynał gnić. Jedyne, co mógł wtedy zrobić, to pospiesznie dobić rannych i konających.

Gdy ze strachem popędził konia do Rainesfere, gdzie z okolic zamku unosił się dym, odkrył, że część palisady została zniszczona, a na murach widnieją trupy - atakujących, jak i obrońców. Wjeżdżając do miasteczka spotkał wielu rannych mieszkańców, ale i takich, którzy nerwowo spoglądali na jeźdźca, spuszczając broń dopiero, gdy rozpoznawali Haldora. Wszyscy niemalże byli ranni i zmęczeni. Tu i tam dogaszano budynki. Na zamku okazało się, że matka została brutalnie zamordowana przez nieznanych sprawców, zadźgana wielokrotnie nożem, którzy wkradli się do zamku, podczas gdy Orlezjański podjazd wraz z zamaskowanymi najemnikami bądź bandytami napadł na mury, by odstąpić od nich, gdy na horyzoncie pojawiła się straż przednia armii Guerrinów, nadjeżdżających z ostatniego pola bitwy, zmierzając na kolejną. Bitwę, w której Haldor padł nieprzytomny nazwano wtedy Bitwą Brzegową, jako, że część wojsk walczyła już niemalże nad jeziorem, kiedy kawalerowie zepchnęli ochotniczą piechotę z pola bitwy.

Na zamku zwołano żałobę, a Haldor pytał, gdzie jest jego brat. Spotkali się nad jeziorem w pobliskim lesie, gdzie zamiast lodu, woda zaczynała parować i wrzeć od otaczającego brata gniewu. Zarówno Ragnir, jak i sam Holdar postanowili nie podążać za armią, ponieważ nie mogli przemóc swojego smutku, a trzeba było też jak najprędzej odbudować palisadę i zająć się zabezpieczeniem swojej ziemi.

Jak przyznali posłańcy, którzy w krótkich odstępach dotarli do Rainesfere, armia Guerrinów na Pograniczu została pokonana i większa jej część, po upadku wodza, który został pojmany, postanowiła skapitulować, składając broń, co Orlezjanie przyjęli. Być może, gdyby była to ta pierwsza armia, gdzie piechota szła nieogolona i nierównym tempem, to nie przyjęto by ich kapitulacji i wycięto w pień. Jednakże w tym przypadku mieli do czynienia już z armią, w której znaczną rolę odgrywali kawalerowie - z nimi jego śmieszne teraz Bractwo nie miałoby żadnych szans. Wielu z tego Bractwa zostało teraz w Rainesfere - wojska bannornu, które nie ruszyły z armią z rozkazu Ragnira, również oczekiwały poleceń, chociaż już bardzo nieliczne. Według wiadomości, Redcliffe było pod oblężeniem masywnych wojsk, a na Rainesfere maszerował spory oddział, który na pewno będzie w stanie zająć zamek. Według oficjalnego posłańca od Orlezjan, miano poddać zamek, a nikt nie zostanie ukarany, jeśli Guerrinowie z Rainesfere poddadzą się nowej władzy Cesarza.

Ostatnim zrywem gniewu Haldor pomknął na swoim wierzchowcu, żegnając się z bratem i przyjaciółmi, twierdząc, że jedzie nieść zemstę, by zabić Flintów, którzy mieli już wracać do swojego zamku. Gdy Haldor samotnie się na nich zaczaił zauważył, że były ich może trzy dziesiątki, wsparte małą grupką Orlezjańskiej piechoty, takiego lichszego sortu - raczej Ci, których nie oczekiwało się na głównej linii walk. Chwalebna śmierć. Będąc głupim i zbyt odważnym, bądź zbyt rozgniewanym, Haldor wyszedł na trakt i wyzwał dowódcę kolumny na pojedynek, zaskakując wszystkich, którzy spodziewali się zasadzki, widząc zbrojnego wychodzącego z lasu. Logar Flint był jeszcze bardziej kurewsko wielki. Przyjął jednak wyzwanie i stanął z Haldorem do pojedynku, otwarcie przyznając się, że własnoręcznie zadźgał jego matkę, w co Haldor nie wierzył, ale wiedział na pewno, że Logar się do tego przyczynił.

Haldor Granicznik P5w6JJM

Ciosy Flinta były mocarne - całe ciało bolało Haldora, gdy ten przyjmował je na tarczę, lub próbował je zbijać. Zaczął śmiać się z tego, że zginie z ręki Flinta, co ich rodziny odwlekały od dziesiątek lat, a Logar, słysząc śmiech uznał, że to z niego się śmieje. Atakował z większą siłą i furią, rycząc jak ranny bawół. Jedno jego uderzenie minęło Guerrina i ścięło całą gałąź pobliskiego drzewa. Pchany furiackimi atakami Haldor zmuszony był do cofnięcia się pomiędzy drzewa, gdzie wykorzystując teren tańczył wokół pni, atakując giganta raz z jednej, raz z drugiej strony, przy widowni dziesiątek oczu, dopingujących olbrzyma. W pewnym momencie stracił równowagę i runął na ziemię, a Logar rzucił się na niego, uderzając ze straszliwą mocą znad głowy. Wielkość Logara sprawiła, że przegrał - miecz jego bowiem, dwuręczny, podczas ciosu zaklinował się między gałęziami, co było widoczne tylko dla walczących, bo gałęzie przysłaniały klingę. Z boku wyglądało to więc, jakby zwlekał z uderzeniem przez tą jedną sekundę. Haldor podskoczył do góry, wbijając sztychem miecz w przerwy między pancerzem, a potem wstał, pchając ostrze po same jelce, skręcając cały miecz, rozpruwając flaki, a krew strumieniami wylewała się spomiędzy metalowych płytek.

Następnie, wyrywając z rąk Logara jego ciężki miecz, dobił przeciwnika, jednym, zamaszystym ciosem ucinając mu nieumiejętnie głowę tak, że ta zaczęła zwisać w hełmie na kilku pasmach skóry i mięsa, tryskając krwią. Pomimo tego, że wygrał pojedynek, ktoś z oddziału Flinta krzyknął, by go zabić. Reszta powtórzyła zaśpiew i ruszyła na niego chmarą. Czując oddech śmierci Haldor zdziwił się, gdy zza jego pleców odezwało się Krew i stal! a strzały pomknęły ze świstem, szarpiąc liście i gałęzie, by zatrzymać się dopiero na stali, skórze i mięsie. Liczny oddział Bractwa Pogranicza, prowadzonego przez Ragnira i pozostałości po armii Rainesfere uderzył na Flintowych żołdaków, sprawiając, że Ci niemalże od razu zaczęli uciekać. Goniono ich całkiem daleko i wybito tych, których widziano. Na pewno jednak uratował się chociaż jeden ze szczurów - Haldor sam widział dwójkę jeźdźców, uciekających już daleko na trakcie, zapewne galopując od chwili, w której pojawił się Ragnir.

Po wygranej, krótkiej bitwie, Haldor postanowił, że nie podda się w wojnie, póki będzie żywy. Zebrał ze sobą kilkanaście chętnych i zdecydowanych osób, gdzie prawie każdy pozbawiony już był rodziny bądź domu, parając żądzą zemsty. Ragnir zaś wrócił do Rainesfere, by czekać na oddziały Orlezjan, postanawiając się poddać, by zachować tych, którzy przeżyli. Do zamku, oraz do okolicznej ludności dotarła wiadomość, że Redcliffe padło, czyli dla arlatu nie było już żadnej nadziei. Gdy jednak emisariusz dotarł do bram Rainesfere, przywiózł, jak to nazwał, podarek - członka rodziny, którego znaleźli pod Redcliffe. Miał to być gest dobrej wiary. Haldor wtedy przyglądał się wszystkiemu ze swoją grupką, czając się w lesie na zwiadowców i błądzących żołnierzy, a jego mabari czekał na polecenie do ataku. Ragnir przyjął podarek, uznając, że chodzi tu o jakiegoś dalekiego kuzyna z biedniejszej gałęzi rodu - w mężczyźnie, któremu ściągnięto worek, od razu Haldor rozpoznał dawno nie widzianego ojca, a Ragnir tym prędzej przystał na ofertę emisariusza, podając mu rękę pośrodku - w równej odległości od bramy i od linii oddziału Orlezjańskiego, wyjątkowo licznego - poza kilkoma dziesiątkami zaciężnej piechoty dało się też naliczyć kolejne kilka dziesiątek lekkich piechurów w mieszanym uzbrojeniu.

Jednakże podczas ściskania ręki emisariuszowi, z traktu wyjechał jeździec, a za nim kilku kolejnych, niosących sztandar trzech czarnych psów - Flintowie. Cała kolumna, niezwykle dobrze uzbrojona, licząca kolejne kilka dziesiątek - liczby te nie powinny się w ogóle pojawić jako, że podczas rozpoczęcia wojny, Flintowie mieli trzykrotnie, jeśli nie czterokrotnie mniej wojowników, niż Rainesfere. Teraz przekraczali początkową liczbę Rainesfere. Lord Flint, stary już i siwy, gestykulując w stronę lorda Kolhara - ojca dwójki braci Guerrinów, rozmawiał emocjonalnie z emisariuszem. Ten kiwnął tylko dłonią w kierunku zakładnika, a długi, dwuręczny miecz pozbawił go głowy czystym cięciem. Haldor chciał krzyczeć, lecz wiedział, że wtedy dowiedziano by się o jego małej grupce i plan zasadzki spełzłby na niczym. Wtedy też Ragnir wyzwolił w sobie swoją prawdziwą moc magiczną, doskakując do emisariusza, jednym uderzeniem w klatkę piersiową rozrywając go w pół.

Wokół zaczęły pojawiać się płomienie - kule i podmuchy ognia zaczęły uderzać o szeregi Orlezjańskiej piechoty, a przerażone konie siały popłoch. Chcąc go powstrzymać, grupa żołdaków ruszyła na niego, lecz wtedy Ragnir zaczął przestawać być Ragnirem, zamieniając się w szkaradne coś, które szalejąc w szeregach wroga rozdawało śmierć jak karty przy dobrym rozdaniu. Wojsko rzuciło się do panicznej ucieczki w las, gdzie Haldor wraz ze swoimi pomocnikami zabijał z łuku, ciął mieczem i rąbał toporem tych, którzy nieświadomie nadziewali się na nich wśród drzew i głazów. Ze łzami gniewu i nienawiści Haldor skoczył na najbliższego przeciwnika, który wytrącił mu umiejętnie miecz z ręki. Złapawszy go za ramiona uderzył głową, stalą hełmu rozcinając wrogowi czoło, a następnie wgryzł się w krtań, rozrywając ją zębami. Niedługo potem było po wszystkim - Ragnira zabito nawet w takiej formie, obrzucając go strzałami i włóczniami. Niedobitki ruszyły po pomoc, a spora część wojowników sprzed miasta sformowało nową bandę, która założyła obóz, czekając na Orlezjańskie wsparcie z Redcliffe, przerażona widmem ataku kolejnego apostaty. Haldor nie sądził, że tak wiele wojska będzie potrzeba, by podbić Rainesfere.

Haldor zgromadził swoich przyjaciół w Rainesfere, żegnając się ze wszystkimi z osobna. Syn myśliwego, syn rybaka, syn kowala - nie było dla niego różnicy. Byli jego braćmi z innej matki, gotowi, by za niego walczyć. Dla niego wojna nadal trwała, lecz oni musieli się poddać, by zachować życie. Rozkazywał im to jako lord. Nie chciał śmierci kolejnych osób. Wraz z kolejnymi osobami, które pomimo wszystkiego nie chciały go opuścić, chcąc zemsty na Orlezjanach i Flintach, zaczął swoją podróż po bannornie, robiąc zasadzki na małe oddziały i podjazdy. Jego charakter zmienił się od pamiętnej bitwy w wąwozie, gdzie teraz pałał jedynie zemstą i gniewem.

Zabijał Orlezjan, ale także Flintów i ich stronników - nie zabijał ludności cywilnej, ale palił młyny, spichlerze, kradł zwierzęta. Każdy z wrogiej strony, kto nosił miecz, ginął - jego grupka powiększyła się do trzydziestu osób z różnych wiosek, głównie bez celu i nadziei. Napadał na konwoje z zaopatrzeniem i zbrojownie, małe fortyfikacje i kolumny wojska, zazwyczaj nie spodziewającego się ataku. Kradł, rabował i zabijał tych, którzy byli otwarcie i świadomie przeciwko Fereldenowi. Jego Bractwo Pogranicza było prawdziwą bryłą soli w już i tak bolącym oku Orlezjan, którzy szukali go wzrokiem po lasach, wzgórzach i wąwozach tego niedostępnego terenu. Po kilku śmiałych atakach, zrozumiano, że w tych okolicach partyzanci są wyjątkowo silni. Wieści przekazywane od wioski do wioski docierały do niego i jego sojuszników - wydzielono specjalny oddział, mający ich złapać i ukarać w imieniu Cesarza.

Gdy zbyt wiele oddziałów pojawiało się w okolicy, korzystając ze zdobytych lub podarowanych przez ludność zapasów znikał na zachodzie na jakiś czas, nie martwiąc się o jedzenie, by pojawić się bardziej na północy, bądź bardziej na południu, czasami wykorzystując jaskinie i wąwozy, by chować się przed wrogami i zaskakiwać ich od tyłu, lub po prostu wymijać z wrogami nie znającymi lasów, które Haldor i jego znajomkowie znali od lat. Pomimo usilnych starań, nieliczne już grupki bojowników i rebeliantów, z którymi współpracował i nad którymi sprawował władzę, zaczęły wpadać w zasadzki Orlezjańskie, gdzie wojska mogły swobodnie podróżować, gdy nie miały oporu prawdziwej, Fereldeńskiej armii. Przeciwnicy zrobili się cwani - chowali się w wozach i karetach, albo sami robili zasadzki z pomocą ludzi Flintów. W Rainesfere, na urząd lorda powołano lorda Flinta, chociaż władzę nad bannornem sprawował oficjalnie Guerrin z Redcliffe i Flint rządził tylko swoimi ziemiami i częścią dawnych ziem Haldora i Ragnira, kiedy jeszcze myśleli, że ich pan ojciec jest martwy.

Wraz z kilkoma grupkami zwołał naradę w jednej z samotnych oberży na trakcie, gdzie postanowili uderzyć na obóz ścigających ich wojsk, który rozbito niedaleko jego dawnego zamku. Przebrany w zdobyczne pancerze poprowadził swoich ludzi, udając Orlezjański oddział. Podczas nocy przekradli się do obozu, ściągając wartowników z łuków, a potem siejąc chaos i sabotaż. Podpalali namioty i kradli konie. W małych grupkach, udając zaniepokojenie atakiem na obóz, atakowali inne grupki. Orlezjanie, przerażeni przebranym wrogiem, zaczęli walczyć między sobą i wzajemnie się zabijać, kiedy tylko ktoś stawał się podejrzany. Kiedy walki ustały, Haldora i jego ludzi już dawno nie było w tamtym miejscu. Niestety, tamtejszy dowódca zaczął karać miejscową ludność za jego czyny.

Po tym, jak dowódca zaczął publiczne egzekucje, Haldor wpadł w szał. Ze zdecydowanym wsparciem ludu zaczął śmielej postępować z siłami Orlais na Pograniczu. Złapanych żołnierzy najczęściej przybijał do drzew za pomocą gwoździ, krzyżując ich na pniach tuż przy drogach i traktach, by wszyscy je widzieli, zostawiając ich na pewną śmierć. Zbudowano nawet ludzki las, gdzie zbrodniarzy odpowiedzialnych za mordy na ludności wieszano na gałęziach na trakcie pomiędzy Rainesfere, a Redcliffe - czasami trupy wisiały nawet po kilka dni, zanim je zdjęto, a w okupantach zakradło się przerażenie. Haldor wiedział, że nie mogą uczestniczyć w poważnych bitwach, bo wszyscy zginą. Atakowali, by po chwili zniknąć w lesie.

Wraz z synami rybaka i myśliwego wpadli na pomysł, by ukrywać w lesie pułapki i dziury z zaostrzonymi palami, które zakrywano siatkami rybackimi, na które narzucano liście. Atakując wrogie, coraz liczniejsze oddziały, udawali ucieczkę, by wciągnąć wrogów w las, wprost na pułapki. Po jakimś czasie zaczęto też ukrywać wojowników - łucznicy chowali się wysoko na drzewach, a gdy usłyszano, że idzie na nich oddział konny, Haldor wciągnął przeciwników w rzadki, dogodny do walki konnej las, gdzie masa wilczych dołów przeplatała się ze schowanymi w ukrytych dołach małymi grupkami kuszników i włóczników - widząc nadjeżdżające konie dźgali przez siatki rybackie, a kusznicy szyli bełtami jakby spod ziemi. Niemniej, jego ludzie zaczynali coraz szybciej ginąć, a chętnych i nowych ochotników było coraz mniej, by zastąpić poprzednich.

Zmuszony do ucieczki po jednej z nieudanych zasadzek, postanowił przekonać wielu, którzy pozostali, by na razie wrócili do swoich domów, a jeśli takich nie mieli, by znaleźli schronienie gdzie indziej, dopóki nie wróci ponownie. Do jednego ze swoich przyjaciół - syna kowala, Hugona, któremu w wieku jedenastu lat podarował miecz, skierował obietnice przy reszcie jego kompanów. Obietnice, że kiedyś powróci. Rozesłał prawie wszystkich, by Ci zaszyli się gdzieś - zajęli normalnym życiem, spłodzili synów i córy Fereldenu, by rosło następne pokolenie, gotowe walczyć za wolność. By nadal pamiętali, jak machać mieczem. Haldor zaś postanowił z kilkoma osobami, które nie chciały go opuścić, uciec z bannornu przed narastającą presją Orlezjan i miejscowych organów ścigania, które nie mogły przymykać już oka na buntowników.

Wieść o tym, że Denerim upadło, a Ferelden przetrwał, sprawiła mu ból, ale był to ból, który rósł w nim od wielu lat tej wojny, która pochłonęła prawie całe jego życie. Nie miał żadnych dzieci. Nie miał żony, chociaż sypiał z niejedną kobietą. A teraz nie miał też nazwiska i imienia - z powodu presji na jego osobę, jako powodyra wielu powstańczych ruchów na Pograniczu i walki z Orlezjańską okupacją, został pozbawiony tytułu lorda Rainesfere i wszelkich innych terytoriów. Został też pozbawiony nazwiska Guerrina, stając się bezimiennym, nie posiadającym historii i rodziny rycerzem. Był już znany tylko jako Haldor Granicznik, chociaż w jego stronach wielu wspominało go i mówiło o nim jako Lord Pogranicza. Przez lata Haldor podróżował po Fereldenie, trudniąc się czasami uczciwą pracą, zazwyczaj w fachu kowala, rzadziej podejmując się innych prac. Próbował brać udział w powstańczych walkach, ale ruch oporu nie był już tak silny, a brak wojennej zawieruchy nie pozostawiał elementu chaosu i zaskoczenia. Ludzie ginęli. Porządni ludzie, którzy mogliby się przydać na prawdziwej wojnie.

Na wojnie Haldor poznał Rewarnira Guerrina, którego z początku nie polubił, wspominając zabitego przez siebie syna lorda Flinta - obaj byli kurewsko duzi. Na pewno ciekawym było by oglądanie ich pojedynku. Rewarnir przyciągał do siebie ludzi tak samo, jak Haldor, więc w jego interesie było z nim podróżować, działając z powstańcami. Podczas jednej z powstańczych akcji, doszło do małej bitwy z Orlezjańskim oddziałem na zachód od Denerim. Zostali otoczeni i odcięci, na małej, otoczonej klifami plaży, gdzie mieli schronienie w pobliskiej jaskini. Spotkali jeden oddział, który stoczył z nimi walkę, a potem uciekł, by poinformować swojaków. Wraz z trupami płynącymi rzeką, popłynął sam Haldor z towarzystwem kilku wojów. Za oddziałem zmierzającym w kierunku jaskini, wyszli na brzeg, by podpalić lekko strzeżony obóz. Wypadowy oddział wrócił, by ratować swój dobytek, czego Haldor nie przewidział - a na pewno nie przewidział tego, że stanie się to szybko. Podczas bitwy został poważnie ranny, postrzelony z łuku w pierś, wpadając do rzeki. Nurt porwał go do nieznanego mu lasu, gdzie udało mu się natrafić na chatę myśliwego, który zdecydował się mu pomóc. Po wyleczeniu, Haldor wrócił do opuszczonej jaskini, ale nikogo tam nie zastał.

Wrócił do swojego arlatu, ale postanowił zamieszkać w jego wschodniej części, kontaktując się z jednym ze swoich dawnych ziomków z czasów turnieju w Redcliffe, by ten pomógł mu się ukrywać i przetrwać ten czas. I faktycznie, dawna lojalność sprawiała, że otrzymywał informacje, łatwiej zdobywał prace, a i miał zapewniony zawsze pokój w oberży, nie ważne ile złota miał przy sobie. Miał więc czas poza pracą, który spędzał głównie na rozmyślaniu i ciągłym treningom, by nie dać swojemu ciału chwili odpoczynku. Po jakimś czasie udało mu się skontaktować z Rewarnirem, który już zdążył jakiś czas wcześniej wrócić w rodzinne strony. Haldor przeniósł się do Redcliffe, nie wspominając głośno, kim był.

Swój czas spędzał pracując jako pomocnik w kuźni, ale także i najemnik oraz żołnierz, pracując na najniższych szczeblach tylko po to, by przetrwać i zarobić. Pewnej nocy jednak przyśnił mu się jego brat oraz ojciec, a następnie matka. W snach zaczęła go dręczyć zmarszczona, stara twarz lorda Flinta, który był teraz lordem w Rainesfere. Według plotek, które przekazał mu Rewarnir, zamek był teraz w jeszcze gorszym stanie, a ludność była biedniejsza, niż była, poprzez narzucane przez Flintów i Orlezjan podatki, żyjąc pod presją. Plotka głosiła, że Flint ma się nie za dobrze i władzę po nim na przejąć jego kolejny syn, których miał mieć kilku. Dodatkowo, równie dziwną plotką było, jako, że miał mieć podobno dwójkę bękarcich dzieci w swoim bannornie, z dawną żoną Sama, syna piekarza, który poległ w bitwie o wąwóz. To dało mu pewną nadzieję, że jednak jego ród w jakimś sensie przetrwa.

Podczas jednego wieczora grupa buntowników namówiła go na wspólny wypad na gospodę, którą zajęła grupa kawalerów. Ich oddział był słabo zorganizowany i widocznie mało doświadczony - postanowili więc podpalić gospodę, a przez okna posyłać bełty. Gdy kawalerowie wypadli na zewnątrz, zaczęli bezlitośnie zabijać, nie zostawiając okazji rebeliantom na nawet cień zwycięstwa. Rzucili się do ucieczki - nawet Haldor. Uciekając traktem stwierdził, że chyba tylko jemu udało się uciec. Niestety, podążał za nim samotny jeździec - kawaler, popędzający konia, groźnie wymachując mieczem. Haldor wiedząc, że mu nie ucieknie, nie mając szans z rasowym koniem, zawrócił swojego wierzchowca i w pełnym pędzie zamachnął się umiejętnie mieczem. Zdążywszy zbić cios, trafił szybkim, lekkim ciosem w kark kawalera, zwalając go z konia, by po chwili go dobić. Wróciwszy do Redcliffe ze smutkiem przyjął fakt, że oddany pod opiekę na zamek mabari zginął. Pocieszeniem było, że powstało nowe życie. Mabari, którego przygarnął po swoim poprzednim, nazwał tak samo, mianowicie Freki.

Po kilku latach przebywania w Redcliffe Haldor, ubierając na siebie swoją starą zbroję, chwycił za nie dobywany od dawna w boju miecz i ruszył, zatrzymując się kilka razy po drodze, by zawitać do swoich znajomków i obwieścić im, że żyje. Z długimi już włosami i brodą, zdecydowanie starszy, nie wyglądał tak samo, jak kiedyś. Więc gdy zajechał do Rainesfere, wydawało się, że nikt go nie pozna. Jego koń wymagał ponownego podkucia, więc naturalnym było, że udał się do kuźni, gdzie spotkał surowego, smutnego mężczyznę, widocznie silnego, ale delikatnie wychudzonego. Haldor z dziwną tęsknotą rozpoznał w nim swojego dawnego przyjaciela - Hugona. Rozpoznał go w tym samym momencie, gdy Hugon spojrzał w jego oczy. Na piersi kowala dostrzegł na rzemyku żelazny wisiorek Bractwa Pogranicza. Haldor chciał coś powiedzieć, przedstawić się, lecz tylko się uśmiechnął, nie mogąc wydusić słowa. Hugon bez nawet jednej chwili zwłoki uśmiechnął się jeszcze szerzej, z trudem wymawiając przez łzy - Lordzie Pogranicza... Witamy w domu.



Haldor to mężczyzna widocznie silny i szeroki w barach. Jest wysoki, lecz nie nazbyt wysoki, nie wybijając się bardzo ponad stan - jedynie tyle, by o tym wspomnieć. Jego włosy, w kolorze ciemnego blondu, są bardzo długie, zaczesane do tyłu i splecione w długi warkocz. Boki zaś, są dokładnie i starannie golone, pozostając łysymi, odkrywając stare tatuaże, które zyskał kiedyś podczas wizyty w Redcliffe, spotykając tam specjalistę od tego typu ozdób. Z włosów trzeba też opowiedzieć o brodzie - bujnej i pozornie dzikiej, chociaż zadbanej, skierowanej ku dołowi swobodnie. Oczy, koloru wyjątkowego błękitu godnego nieba w bezchmurny dzień, wydają się jeszcze bardziej dzikie, niż broda. Są bowiem groźne i inteligentne zarazem, niemalże hipnotyzujące. Spoglądając w oczy Haldora widzi się, że wie on dużo i też dużo przeżył, a i zapewne przeżyje jeszcze więcej. Twarz jest smukła, raczej podłużna, o dobrze wyprofilowanym, szlacheckim nosie. Wargi lekko wypukłe, a brwi drobne. Postura jego jest dumna i silna - można by powiedzieć, że wręcz bezczelna, bądź wyzywająca, ponieważ porusza się z pewnością siebie i swobodą, świadczącą o sile i wadze jego osoby. Ciało jest poznaczone znaczną ilością blizn - na plecach jest kilka śladów po cięciach i obrażeniach. Lewa noga jest widocznie zraniona na udzie, a ręce są równie pokaleczone. Na prawej ręce wypalony jest rozgrzanym metalem mały odcisk dobrze wykonanej wieży, z uwidocznionymi cegiełkami i balustradą, całość wielkości kciuka.






Uwagi dla Mistrza Gry:
• Postać pozbawiona tytułów, ale pozostająca rycerzem.
• Flintów wymyśliłem, ale mogę ich opisać. Co do Guerrinów nie chciałem wymyślać za dużo, a według wiki, w tamtych okresach panował tam Teagan Guerrin - a chodzi tu o okresy już po wojnie, a podczas okupacji.
• Stworzyłem Bractwo, by spróbować rozpocząć fabułę od małej wojny domowej w celu ponownego zdobycia Rainesfere i odzyskania "utraconych ziem".
• Użycie postaci Rewarnira z nim skonsultowałem
Powrót do góry Go down

Haldor Granicznik

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Dragon Age » EPILOG » Archiwum-