CHARAKTERYSTYKA
Rozstawienie
Jasny, przestronny pokój gościnny. Sztywne, wykrochmalone firany kołyszą się przy otwartym oknie poruszane ciepłym, letnim wiatrem. Naprzeciwko wejścia, centralnie wyeksponowany stoi stół. O ciężkich, dębowych nogach z lakierowanego drewna. Wewnątrz pachnie czarnym bzem, którego matka narwała z ogrodu i postawiła przed chwilą w porcelanowej wazie. Przy nim, na zdobionym w złote ornamenty krześle siedzi sir Gilles de Montaigne. Jeszcze nie Wielki Książę, tę godność ma otrzymać niebawem. Gęstą, ciemną brodę ma spiętą skórzanym rzemykiem, a jego czoło marszczy się w wyrazie największego skupienia gdy pochyla się nad rozgrywaną właśnie partią szachów.
- Wygrywa ten, kto pierwszy doprowadzi pionka do ostatniej linii. Zaczynają białe. – tłumaczy chłopcu z uwagą obserwującego ruchy swojego rodzica. Ja siedzę obok, w milczeniu gładzę tłustego, rudego kocura który wskoczył mi na kolana. Niedawno skończyłem sześć lat. Moje nogi majtają w powietrzu, jeszcze zbyt krótkie aby dosięgnąć podłogi z wysokiego siedziska Uparcie wbijam wzrok, próbując zahipnotyzować szachownicę. Niewiele z tego rozumiem. Zazdroszczę bratu, że ojciec poświęca mu tyle uwagi.
- Chodź, Clément. Twoja kolej. – słyszę godzinę później, kiedy znudzony przysypiam przy stoliku. To była moja pierwsza lekcja gry w szachy. Od tego dnia, ćwiczyliśmy codziennie. Nie ma większej dumy dla ojca, niż posiadanie syna. Ale w momencie, gdy jest ich trzech, tworzy się pewien kłopot.
Jestem pierwszym synem mojej matki, ale nie jestem pierworodnym dla mojego ojca. Między mną a Bégonem jest pięć lat różnicy, i los chciał, że to on jest dziedzicem naszego rodu. Mogłoby się wydawać, że jako drugie dziecko nie mam co liczyć na specjalne względy swych rodziców. Stało się jednak inaczej, bo Wielki Książę myślał perspektywicznie. Zadbał o dobre wykształcenie każdego ze swych dzieci. Dokonał prostego rachunku: lepiej mieć więcej niż jednego asa w rękawie. Nie wiadomo, który z nich okaże się najbardziej użyteczny. Byłem więc drugi, ale przez większą część dzieciństwa, nie dane było mi tego odczuć.
Ojciec miał interesujące metody wychowawcze. Poświęcał wiele czasu, żeby poznać się na naszych talentach. Rzucał na głęboką wodę i patrzył, kto najlepiej sobie poradzi. Później wyłuskiwał z każdego z nas to, co najlepsze i zmuszał do monotonnego, nieustannego szlifowania umiejętności. Począwszy od nauki historii, przez etykietę, poznawanie podstaw polityki czy walki, aż po taniec i dbanie o finanse. Szybko okazało się, że na pierwszy plan wyszła moja wrodzona płynność ruchów i zmysł równowagi, które sprawiły że rokowałem na obiecującego szermierza.
Tym sposobem większą część dnia spędzałem z nauczycielem fechtunku, niż z rodzeństwem, z którym często wdawałem się w pyskówki i drobne bójki. Panowała między nimi zdrowa, acz momentami brutalna rywalizacja. Z wiekiem tylko się nasiliła.
Byłem najbardziej introwertyczny z całej czwórki, ale dzierżąc miecz w dłoni zdradzałem swój prawdziwy temperament. Walczyłem z precyzją, bez zbędnych, męczących ramię ruchów. Szybko, ale skutecznie. Tak, żeby wygrać, a samemu nie dać się zranić.
Posłanie mnie do Académie de Chevaliers stało się tylko kwestią czasu.
Rozgrywka
Lampka wina, którą wypiliśmy na balu obojgu dodaje nam animuszu. Czerwona kropla zastyga na jej wargach, które wykrzywiają się w figlarnym, zachęcającym uśmiechu. Srebrna maska przyozdobiona szmaragdami zakrywa mój rumieniec wstydu. Pofarbowane na zielono, jastrzębie pióra muskają mi twarz. Dziewczyna jest piękna. Jest naga. Białe piersi falują mi przed oczami, gdy pochyla się, aby wykonać swój ruch.
Dzieli nas tylko rozłożona szachownica. Czarno-biały mur.
Zaciskam mocno pięści pod stolikiem i przełykam ślinę, próbując wziąć się w garść. Mam ochotę wstać i gwałtownym gestem zrzucić rozdanie na podłogę, usuwając przeszkodę. Wzrok mimowolnie ześlizguje się po figurach szachowych, tonę w dwóch ciemnych jeziorach. Za chwilę jest już po wszystkim.
- Przegrałeś. – szepcze mi do ucha, i owinięta wstęgą prześcieradeł, znika za drzwiami komnaty. Z urody niezaprzeczalnie wdałem się w matkę. Mam po niej wysoki wzrost, smukłą sylwetkę i płowe włosy. Po ojcu zaś dostałem ambicję. Sir Gilles nigdy nie chciał, żebym zniknął w murach Akademii na stałe. Wiedziałem, po co tam idę. Miałem ugrać, tyle ile się da. Nauczyć się umiejętności przetrwania, które będą mi niezbędne, jeśli trafię tam, gdzie pragną znaleźć się wszyscy: na cesarski dwór.
Na moim pierwszym w życiu bankiecie straciłem głowę. Kalejdoskop kolorów, fantazyjnych stroi, koronek, tiuli, śpiewnych głosów i egzotyczna uroda kobiet do reszty pochłonął moją uwagę, by zważać na to, o czym przestrzegał ojciec. Nie obchodziły mnie jego mądrości. Wpadłem w ten hedonistyczny trans i przez wiele tygodni nie potrafiłem się obudzić, wciąż przywołując wspomnienia z niezwykłej nocy. Byłem zbyt rozkojarzony, żeby grać. Tego wieczoru zostałem pionkiem.
Cesarką parę zobaczyłem przez ułamek sekundy. Dostojnego, pełnego majestatu Judicaela Valmonta i złote loki cesarzowej Zéphyrine. Zapach władzy, jaki wokół siebie roztaczali, unosił się za nimi na długo po tym, jak już opuścili przyjęcie.
Więc tak. Przegrałem. Dziewczyna poznana na przyjęciu, oprócz mojej dumy, zabrała cenne informacje, które nieroztropnie jej wyjawiłem. Pozostawiony samotnie w pokoju, drżący ze wściekłości i pełen obaw tego co się stanie, gdy o wszystkim dowie się ojciec, odkryłem prawdę –Wielka Gra ciągle się toczy.
Rankiem naprawiłem swój błąd. Pewien uzdolniony bard mi w tym dopomógł.
Szach
Krople deszczu miarowo bębnią o szybę, dopełniając ponury nastrój panujący w pomieszczeniu. Wyglądam przez okno, z którego roztacza się widok na treningowe sale. Właśnie wezwano mnie na prywatną rozmowę z Sir Eduardem Vollé i oczekuję na jego przybycie. Próbuję zachować spokój, ale z trudem ukrywam narastającą ekscytację. Nareszcie. To koniec. Koniec wyrzeczeń, koniec morderczych, wycieńczających ćwiczeń. Koniec izolacji, życia w zamkniętych murach Akademii, za jedynych kompanów mając towarzyszy broni. Koniec przestrzegania zasad, nakazów i zakazów. I dotkliwych kar za łamanie regulaminu. Jestem dumny, że się udało, bo niewiele brakowało, żebym został wyrzucony. Moje myśli przerywa pojawienie się przełożonego. Mierzy mnie surowym wzrokiem i staje naprzeciwko mnie. Mimo, iż nie poskąpiono mi wzrostu, Marszałek Vollé przewyższa mnie o pół głowy.
- Gratulację ukończenia Akademii. – mówi lakonicznie. Nigdy go nie lubiłem. - Jesteś dobry. Ale mógłbyś być lepszy. – skłaniam się oszczędnie w podzięce za komplement – Brakuje ci dyscypliny, de Montaigne. Albo się jej nauczysz, albo pewnego dnia cię to zgubi. Wydaje ci się, że sławne nazwisko otworzy wszystkie drzwi. Mylisz się jednak. Bo tylko jeden ród ma taką moc i nazywa się Valmont. Oto jestem. Świeżo upieczony Kawaler. Muszę wrócić do domu, ale nie zostanę tam zbyt długo. Dopóki Bégon żyje, nie mam co liczyć na ugruntowanie mojej pozycji. Spoglądam więc w zupełnie innym kierunku. W stronę pałacu.
Uwagi dla Mistrza Gry:• Były plany zaaranżowania małżeństwa między nim, a szlachcianką wywodzącą się z rodu Howe. Mariaż ten próbowała zorganizować matka gdy Clément był jeszcze dzieckiem, a sytuacja polityczna w Fereldanie po wojnie bardzo napięta. Ku zadowoleniu samego zainteresowanego, na rozmowach się skończyło i umowa między De Montaigne i Howe nigdy nie została zawarta.
• Nabawił się charakterystycznej, podłużnej blizny na szyi w Akademii podczas bójki z innym rekrutem. Po zaprawionej alkoholem nocy, dostał ostrą krawędzią potłuczonego kufla w krtań. Sprawa odbiła się szerokim echem w całej Akademii i stała się niemałym skandalem. Żeby załagodzić sytuację, sir Gilles de Montaigne musiał wstawić się za syna. Pochodzący z gminu drugi uczestnik szamotaniny nie miał tyle szczęścia i został dyscyplinarnie wyrzucony.
• Jest doskonałym tancerzem i uzdolnionym szachistą. Zna większość tańców dworskich takich jak coranto, pavane, galiarda, menuet. Jego ulubionym jest volta.
• Zawsze nosi przy sobie białego pionka podarowanego przez ojca, który przypomina mu o tym, że Wielka Gra nie ma końca.
• Jego relacje z bratem są poprawne, ale na pewno nie
braterskie. Clément nie widział się z Bégonem od czasu dołączenia do Akademii, dlatego nie wie czego się może po nim spodziewać. Traktuje go z życzliwością, ale uważnie mu się przygląda. Doskonale zdaje sobie sprawę, że dziedzic rodu może okazać się dla niego groźnym przeciwnikiem.
• Przejawia zainteresowanie teatrem i kojarzy z imienia i nazwiska większość liczących się na scenie artystów. Podczas jednego ze spektakli, siedział w tej samej loży co Markiz René du Chevin z rodziną i wdał się z nimi w kurtuazyjną pogawędkę.
• Ceni prace Arwanda de Glace, autora słynnej, kontrowersyjnej rzeźby wyobrażającej nagą Andrastę.
• Napisał list do swojej ciotki, Reine Valmont, w którym prosi o jej poparcie i wprowadzenie na salony. Mało kto jest tak wprawny w Wielkiej Grze, jak ona i Clément liczy, że mógłby się od niej wiele nauczyć. Aktualnie czeka na odpowiedź.
• Pragnie zbliżyć się do sir Godefroya de Monfort, a najlepiej przejąć jego pozycję.