CHARAKTERYSTYKA
Straż w Denerim przyciąga ludzi przeróżnych rodzajów, byłych najemników zmęczonych ciągłą tułaczką, szóstych synów mniejszych i większych rodów szlacheckich nienadających się do robienia kariery w innych, bardziej prestiżowych miejscach i biedaków zachęconych perspektywą regularnej wypłaty. Trudno się dziwić, że Królewski Patrol jest instytucją powszechnie kojarzoną z niekompetencją i zdroworozsądkowym podejściem do tłumienia wszelkich zamieszek, w których udział biorą uzbrojeni ludzie. Straż zjawiała się wtedy kiedy większość uczestników udała się już w swoją stronę, a na polu walki pozostawali tylko ci zbyt ogłuszeni, ranni i martwi, żeby zniknąć. Nie wypadało nazywać tego tchórzostwem, takich praktyk przestrzegają strażnicy niemal w całym Thedas.
Paradoksalnie stan rzeczy poprawił się wraz z okupacją Cesarstwa Orlezjańskiego. Znaczy przeciętny mieszkaniec Denerim pewnie się ucieszył, a patrol został tak zmasakrowany podczas wojny, że niewielu strażników zostało by narzekać. Ich dotychczasowa rola została zmodyfikowana, wcześniej mieli jedynie pilnować murów miejskich i tłumić ewentualne rozruchy, teraz straż miała zająć się też pilnowaniem przestrzegania prawa. Oznaczało to zmianę dotychczasowej struktury (nie ukrywajmy, narzucono identyczną z Orlejanśką) i zmianę kapitana, którego mianował teraz przedstawiciel Cesarstwa. Seneszal Denerim z całą pewnością chichotał i zacierał ręce z satysfakcją, kiedy wypchnął tą grupę zbrojnych spod bezpośredniej władzy króla Brandela.
Kyrk jest synem pary prostych i ubogich ludzi, zamieszkujących najbardziej parszywą po obcowisku dzielnicę Denerim, ludzi pracowitych i tak przyzwoitych jak tylko się dało w tym nie najlepszym mieście, na nie najuczciwszym świecie. Jako mały chłopak szybko nauczył się prostych zasad ulicy: unikać kłopotów z większymi, uderzać z zaskoczenia, zawsze wiedzieć, który gang aktualnie kontroluje konkretne części doków, przywłaszczać wszystko co przydatne, a niepilnowane. Kierując się tymi kilkoma regułami dbał o siebie, od kiedy ukończył lat pięć. Kradł co tylko udawało się złapać w ręce i co sił w nogach umykał przed wściekłym właścicielem i innymi dzieciakami, które mogłyby odebrać mu łup. Jako siedmiolatek był już pełnoprawnym członkiem dziecięcego gangu, zrzeszającego wszystkie smarkacze z okolic jego zaułku i żaden inny smarkacz nie mógł mu zagrozić nie ryzykując konfrontacji z całą grupą.
Trzeba przyznać, że kształcenie w dziedzinach rozboju i przestępczości w Denerim działało na wysokim poziomie, a zaczynało się niezwykle szybko. Już od lat najmłodszych przygotowywano się do życia najemnika, awanturnika, czy silnorękiego w służbie któregoś z przywódców półświatka. Wszystkich słabych, niezaradnych lub pełnych skrupułów czekał podły los dokera lub innego kiepsko opłacanego pracownika fizycznego, a życie w dokach jasno pokazywało jak marny był to los. Kyrk wystarczająco twardy, ale był synem takich, a nie innych rodziców i czy winić rzadkie rozmowy o świecie i życiu jakie podsłuchał w domu, czy też był pewną poczciwością obciążony genetycznie, ale okazał się nie dość bezwzględnym. W domu zostać nie mógł, matka była po raz kolejny w ciąży, a ich skromnych zarobków nie starczyłoby na dwójkę dzieci. Kyrk zupełnie dobrowolnie ruszył w świat.
Miał raptem jedenaście lat i takich jak on było pełno na ulicach i traktach Fereldenu. Wojna skończyła się cztery lata temu, kraj powoli podnosił się z powojennych zniszczeń, ale problem z sierotami i dziećmi porzuconymi jest nieco bardziej skomplikowany. Kyrk był zbyt dumny i uparty, by zadowolić się łaskawym chlebem w przytułku i zamiast tego zdecydował się sam na siebie zapracować. Żywot karczemnego chłopca od wszystkiego nie imponuje, ale dostarcza wystarczające ilości resztek jedzenia i zlewek po piwie, żeby przetrwać.
Jeśli życie chcesz zmarnować, straż królewska ma werbować - jedno z popularniejszych w Denerim powiedzeń, jasno wskazujące jak wielkim szacunkiem wśród obywateli cieszy się ta słynna formacja. Kyrk znał je dobrze, ale w jego pozycji niewiele było do zmarnowania. A straż, jak bardzo pogardzana by nie była, gwarantowała pieniądze i zawsze cenną możliwość dręczenia wszystkich tych bogatych dupków nieistniejącymi przepisami. O biednych dupkach nie warto nawet wspominać, takich można dręczyć bez żadnego uzasadnienia.
Straż jednak się zmieniła, chociaż trudno powiedzieć czy na lepsze. W każdym razie zamiast jak do tej pory, spokojnie siedzieć w kordegardzie i całkowicie ignorować wszystko za czterema ścianami budynku, strażnicy szwendali się po mieście i starali się udawać ważnych. Dowódcą Kyrka był weteran straży - sierżant Kyloth. Prawdopodobnie największy skurwysyn jakiego dane było mu poznać w całym życiu, a z uwagi na ludzi jakich poznaje się podczas służby w straży, nie jest to tytuł na który łatwo zasłużyć. Prawdopodobnie miał na sumieniu przynajmniej dwa razy więcej przewinień niż dowolny schwytany przez niego bandyta. Ale mimo oskarżeń o przekupność, przemoc i kilku prawdopodobnie prawdziwych oskarżeń o gwałt, jego pozycja w straży była nienaruszalna. Wynikało to prawdopodobnie z protekcji półświatka, szacunku jakim niesłusznie go obdarzano jako "weterana" i niezaprzeczalnego faktu, że jeśli było trzeba i nikt nie dbał o metody to Kyloth potrafił dostarczać rezultaty. Elfka odmawia wydania wspólników? Kyloth złamie ją w kwadrans. Gołota awanturuje się pod Perłą? Sierżant rozpędzi ich pierdnięciem. Kyrk nauczył się od niego wiele. Dużo więcej niż mógłby z czystym sumieniem przyznać. Ale nie samym Kylothem żyła straż. Zupełnym przeciwieństwem sierżanta był dowodzący wówczas strażą kapitan Jaques d'Lonveillac, rdzenny orlezjanin i prawy rycerz. Idealny przykład człowieka zupełnie nie nadającego się do swojej pracy. Wszystko w nim godziło w fereldeńskie poczucie wolności, od jego fanatycznego zapału do uregulowania wszystkiego i upilnowania absolutnie każdego do jego manieryzmów rodem z Montfort. Prawdopodobnie doskonale spisałby się w roli błędnego rycerza lub jako dowódca oddziału wojska, ale do zarządzania strażą powinno zabierać się w inny sposób niż musztrą. Kyrk zachował go jednak w dobrej pamięci ze względu na jego bezinteresowną prawość w stosunku do absolutnie każdego i na to, że rekomendował Kyrka do awansu na sierżanta. A ponadto wymusił na fereldenczyku by ten nauczył się czytać i pisać. Upokorzenie jakim było spędzanie czasu w świątynnej szkółce jako dorosły mężczyzna było tego warte.
Kyrk zapracował na reputację kompetentnego i nieprzekupnego, chociaż nie przebierającego w środkach. Jeżeli trzeba bije, jeżeli można przekonuje. Ciężko uznać go za szlachetnego, ale wśród zdemoralizowanej bandy na jaką w dużej części składają się strażnicy należy wskazać go jako tego, któremu rzeczywiście zależy na wykonywaniu swojej pracy.
Uwagi dla Mistrza Gry:• obecnie jest drugim porucznikiem w straży, a nominowany na ten stopień został dzięki seneszalowi Denerim, który uznał, że chłopak z ulicy nie będzie solidaryzował się z fereldeńskimi możnymi.