CHARAKTERYSTYKA
Obcowisko w Denerim wspominała z czułością.
Tą zaplutą, opuszczoną przez wszelką opatrzność dziurę, w której przyszło jej wydać na świat swój pierwszy krzyk. Pierwsze, co pamiętała, to tą niepohamowaną odrazę, z którą patrzyła się na nią jej własna matka. Regularnie przez nią zaniedbywana, cudem przeżyła okres niemowlęcy. Następne, co pamiętała, to tą nieokiełznaną chęć mordu, którą widziała w oczach jej sąsiadów i dzieciaków z własnego podwórka. W ich oczach była wybrykiem natury. Aberracją, czymś, co nie miało prawa do życia. Widziała, widziała czym dla nich wszystkich była.
Potworem. I z czasem sama zaczęła się tak postrzegać.
Gdy zielonookiej wybiła siódma wiosna, jej matka podcięła sobie żyły. Nie mogła już znieść hańby wychowywania tego przebrzydłego półelfa, krzywych spojrzeń, docinek. Nie mogła znieść
jej. Bo była inna. Bo była niechciana. Bo dla niej była martwa już w chwili narodzin.
Od tamtej pory dziewczynka wychowywała się na ulicy, żebrząc o każdy okruszek chleba i żałośnie skomląc o każdego miedziaka, który pozwoliłby jej na dożycie następnego ranka. Inne bachory w jej wieku krnąbrnie ciągały swoje szmaciane lalki za zgniło żółte warkoczyki. A ona? A ona walczyła o przetrwanie. Kradnąc. Oszukując. Śpiąc opatulona dziurawym kocykiem po samo czoło, posklejane gęstą czupryną matowych od brudu, srebrnych niczym stal kłaków. Tuląc się na zimę z szczurami w obszczanych, najobskurniejszych zakamarkach obcowiska i gadając do ścian, które były jej jednymi partnerami do rozmów przez długi, długi czas.
Ale potem los się do niej uśmiechnął.
Grupka naczelnych, zajadłych awanturników obcowiska, sierot takich jak ona, w końcu postanowiła, że dłuższe znęcanie się nad zielonooką nie ma sensu, jeżeli ta nie potrafi im się nawet odgryźć. A może zlitowali się nad jej niedolą, bo widzieli jej nabrzmiałe od głodu, wątłe ciałko. I wiedzieli, że jeżeli ktoś nie pokaże dziewczynce, jak obrócić swoje słabości w siłę i jak raz a dobrze napełnić swój brzuch, nazajutrz zastaną ją co najwyżej martwą i zimną. Już nie od spania pod dziurawym pledem, a zimną od bycia cholernym trupem. Może i byli wstrętnymi zbirami, ale nie byli kompletnie bez serca.
Na jej szczęście.
Zaciągnęli ją do swojej małej, ciasnej, ale własnej - klitki. To tam poznała smak i zapach jabłek. I jak dźgnąć kogoś nożem w nerkę. A przede wszystkim miała dach nad głową i kogoś innego do rozmowy, niż nieczułe i głuche ściany, których kompania już jej zbrzydła. Najstarszy z grupy sierot pokwapił się nawet o wyłożenie jej podstaw pisania i czytania. No i liczenia, bo liczenie ile kto miedziaków podwędził z kieszeni miejscowego sklepikarza było wszak najważniejsze. Zielonooka szybko łyknęła haczyk i zaadaptowała się do nowej drogi życia. Bo wolała już wszystko, wszystko od tej palącej samotności. Od tego ciągłego głodu, którego widmo nadal nad nią krążyło i dotykało plagą jej słodko śniący umysł. Tak minął rok. I drugi, i trzeci, i czwarty...
A potem był ogień, krew i płacz.
W obcowisku wybuchły zamieszki. Domostwa zajęły się wstęgami czerwonożółtych płomieni, a te przeraźliwe krzyki, te
krzyki - nigdy ich nie zapomniała. Uciekła. Wykorzystała ten moment cierpienia innych jako moment okazji. Szansę na ucieczkę z tej zaplutej, opuszczonej przez wszelką opatrzność dziury. I udało jej się. Tak ją uczono, biegła do utraty tchu, nie oglądając się za siebie. Zostawiając całe swoje życie za sobą, swoich przyjaciół, których ledwo co zyskała, a już utraciła.
Ponownie trafiła na ulicę.
Ale teraz wiedziała, na co ją tak naprawdę stać. I co jest w stanie tak naprawdę poświęcić, aby już nigdy nie zaznać tej palącej samotności i ciągłego głodu. Wystarczyło bowiem
raz zakosztować zakazanego owocu, aby już nigdy, przenigdy więcej nie chcieć poczuć na języku żadnego innego smaku, niż tej jego kuszącej, oj kuszącej słodyczy. Z początku zajmowała się zwykłą, drobną kradzieżą. Spała tu i tam. Tutaj przywłaszczyła sobie jakiś srebrny pierścień nieostrożnej mieszczanki, a tam jeszcze podwędziła komuś brązowany świecznik z parapetu, gdy nikt nie patrzył. Była w tym dobra, cholera.
I ktoś w końcu to dostrzegł.
Tego cwanego niczym lis podlotka. Jej potencjał i niezłomną wolę przetrwania. Denerim roiło się od takich dzieciaków jak ona, ale to nie one zdołały prawie podwędzić mu sakiewkę,
mu. Temu zgryźliwemu typkowi spod ciemnej gwiazdy, który okazał się być nikim innym, jak liderem wypływowej zorganizowanej grupy przestępczej działającej na terenie stolicy. Została co prawda złapana przez niego na gorącym uczynku, ale zaimponowała zbirowi swoimi usilnymi staraniami na tyle, aby ten przysposobił ją wkrótce do swojej szajki. I zawsze, ale to
zawsze powtarzał jej, żeby nigdy nie dała się już złapać, bo ten świat nie wybacza takim, jak im. Mężczyzna postanowił wziąć ją pod swoje skrzydła. Stając się jej mentorem, kształcił nie tylko jej ciało, ale i przede wszystkim umysł.
Potem, gdy była już na tyle rosła, aby w ręku utrzymać swój pierwszy miecz i nie ugiąć się pod jego ciężarem - zaczął on tresować swojego wiernego kundla na nieulękłego, bezlitosnego wojownika. Bo temperament to dziewczyna miała równie ognisty, co wściekłego, bojowego psa.
I tak powstała Eithne,
mały płomień.
Mały płomień, gotowy w każdej chwili rozniecić pożar i spalić na stertę popiołu wszystko, co stało mu na drodze. I tak jak mały płomień, który już tlił się gdzieś między rozżarzonym węgielkami, zapragnął więcej tlenu, i więcej, i jeszcze więcej. Chciał się nim dławić, dusić. Chciał płonąć i palić, burzyć i niszczyć. Tamci mieli rację, ona
była potworem. Ale nim się nie urodziła. Ona nim została. I teraz to
oni jej się bali. Jej i ostrza
jej stali.
A gdy tylko dostrzegła kolejną szansę, bez wahania złapała ją za ogon i do siebie przyciągnęła. Rzuciwszy w kąt małostkową wierność, wybiła się z szeregów podupadającego interesu jej dotychczasowej kompanii na rzecz nowo powstałej niezależnej grupy najemników Markusa Blackstone'a i ruszyła w szeroki świat.
Aby palić, burzyć i niszczyć...
Uwagi dla Mistrza Gry:• Ma już za sobą parę pierwszych zleceń w obrębie Denerim i okolicznych mu miast i miasteczek na konto Nieregularnych Blackstone'a. Po udowodnieniu przywódcy gildii, że wie czym to się je, udało jej się otrzymać zlecenia wyższej rangi w głębi Fereldenu i Orlais.
• Sprzedała lojalność swego ostrza grubszej rybie i zapewne nie na długo uda jej się uniknąć konsekwencji tej decyzji ze strony tych, których porzuciła w czasie biedy, w szczególności jej byłego mentora. Demony przeszłości dopadną wreszcie każdego, w tym i ją.
• Najstarszy elf z jej młodocianej grupki nadal żyje i ma się dobrze. Eithne nie ma bladego pojęcia, że chłopak przeżył zamieszki w obcowisku i obecnie rezyduje w Redcliffe. A do tego jest łącznikiem nikogo innych jak Nieregularnych, działając pod nieznanym kobiecie pseudonimem.
• Cierpi na paniczny lęk przed samotnością i porzuceniem, a także na bezsenność spowodowaną stale nawracającymi koszmarami, przybierającymi postać traum jej dzieciństwa.